Wychowujemy pokolenie patentowanych leni. Bal w szkole dobitnym dowodem

mamadu.pl 3 tygodni temu
Dzieci uczą się przez naśladowanie, a my – rodzice – jesteśmy ich pierwszym wzorem. Niestety, coraz częściej pokazujemy im, iż warto iść na łatwiznę. Nasza czytelniczka Martyna podzieliła się historią, która doskonale to obrazuje.


Wychowujemy pokolenie leni?


Dzieci uczą się przez obserwację, patrząc na nas, dorosłych. Problem w tym, iż coraz częściej pokazujemy im, iż unikanie wysiłku to norma. Nasza czytelniczka Martyna postanowiła opowiedzieć o pewnej sytuacji, która otworzyła jej oczy.

"W klasie jest czterdziestu rodziców, a do pomocy zgłosiłam się tylko ja. To naprawdę przykre. Jak to możliwe, iż nikt nie poczuwa się do obowiązku?" – napisała do nas wyraźnie rozżalona.

Bal karnawałowy dla dzieci to zawsze duże wydarzenie. Maluchy czekają na piękne dekoracje, poczęstunek, zabawy i atrakcje. Organizacja takiego przedsięwzięcia wymaga jednak zaangażowania dorosłych. Niestety, jak się okazuje – chętnych do pomocy brak.

"Panie nauczycielki prosiły, żeby rodzice się zaangażowali. Chodziło o dekoracje, przygotowanie przekąsek, choćby o rozwieszenie balonów. Na zebraniach wszyscy oczywiście przytakują, ale kiedy już przychodzi co do czego, to nagle wszyscy są zajęci" – pisze Martyna.

Zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce


Martyna kupiła balony, serpentyny i materiały na dekoracje.

"Pomyślałam, iż może chociaż ktoś przyjdzie pomóc w dniu imprezy. Nic z tego. Tylko ja i nauczycielki, byłyśmy w sali na godzinę przed balem. Inni rodzice pojawili się z dziećmi, kiedy wszystko było już gotowe" – relacjonuje Martyna.

"A nie można było zamówić cateringu?"


Jeszcze większym szokiem była dla niej reakcja innych rodziców. Jedna z mam zapytała, dlaczego zamiast pieczenia ciast i szykowania owoców, po prostu nie zamówiono cateringu.

"Przecież nikt nie ma na to czasu" – Martyna przytacza słowa jednej z mam.

"Ale kiedy podszedł do mnie chłopiec i podziękował mi za piękne dekoracje, było mi tak miło, iż poczułam, iż było warto" – dodaje.

Rodzice jednak nie wykazali entuzjazmu.

"Słyszałam rozmowę, jak ktoś stwierdził, iż nie ma co się wychylać, skoro zawsze znajdzie się ktoś inny, kto to zrobi" – dodaje.

Syf wylądował na stole


Jednak to, co najbardziej zszokowało Martynę, to podejście rodziców do jedzenia.

"Postanowiłam, iż skoro już współorganizuję ten bal, to zrobię coś porządnego. Przygotowałam paszteciki, tosty na ciepło, kupiłam owoce. Chciałam, żeby dzieci miały coś smacznego i zdrowego. A co przynieśli inni rodzice? Najtańsze chipsy z Biedronki i paluszki. Zero wysiłku, zero zaangażowania" – mówi oburzona.

Efekt?


"Stół wyglądał jak w jakiejś podrzędnej świetlicy. Wylądował na nim najgorszy syf, a dzieci oczywiście rzuciły się na chipsy, zamiast sięgnąć po coś lepszego. Tyle mojej pracy na nic" – wzdycha Martyna.

Czy to jest przykład, jaki chcemy dawać dzieciom?


Bal się odbył, dzieci bawiły się świetnie, ale w głowie Martyny pozostało pytanie: czy na pewno tak powinno to wyglądać?

"Dzieci widzą, iż rodzice nic nie robią i uczą się tego samego. jeżeli pokazujemy im, iż lepiej stać z boku i czekać, aż ktoś wykona pracę za nas, to nie dziwmy się, iż rośnie pokolenie wygodnickich, którzy nie potrafią się w nic zaangażować" – podsumowuje.

Czy rzeczywiście taką lekcję chcemy przekazywać kolejnym pokoleniom?


(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału