Zwycięska batalia z producentami niesławnych alkotubek ewidentnie zachęciła rząd do podjęcia kolejnych kroków, które mają zniechęcić Polaków do picia. O ile jednak za rozprawienie się z wysokoprocentowymi saszetkami rządzący zbierali pochwały, to ich kolejne plany raczej nie wzbudzą entuzjazmu. Ich skutkiem będzie bowiem wzrost cen napojów alkoholowych, przede wszystkim piwa.
Za kufelek o 1,5 zł więcej
Projekt, który uderzy po kieszeni piwoszy, powstał w Ministerstwie Zdrowia. Jak informuje dziennik "Puls Biznesu", urzędnicy tego resortu rozważają możliwość wprowadzenia minimalnej ceny za gram alkoholu. Byłaby to dodatkowa opłata, którą musieliby uiszczać producenci napojów alkoholowych. A iż producenci tego rodzaju koszty zawsze przerzucają na klientów, ostatecznym efektem byłby wzrost cen alkoholu.
Ten wzrost odczuliby przede wszystkim miłośnicy piwa. Z informacji "Pulsu Biznesu" wynika, iż po wprowadzeniu tej minimalnej ceny za gram alkoholu, za półlitrową butelkę czy puszkę piwa trzeba będzie zapłacić o ok. 1,5 zł więcej. Sporo, zważywszy na fakt, iż piwa popularnych marek kosztują dziś w marketach około 4-5 zł. Ten spory skok dotyczy jedynie piwa. Ceny mocniejsze trunków wzrosłyby nieznacznie.
To, iż nowy pomysł Ministerstwa Zdrowia jest wymierzony akurat w branżę piwną, nie jest przypadkiem. Mimo niedawnych podwyżek akcyzy piwo jest najtańszym napojem alkoholowym. I najchętniej kupowanym. Z danych resortu wynika, iż każdego dnia w Polsce sprzedaje się około 16 milionów sztuk piw (butelek i puszek). To ponad połowa całego spożywanego alkoholu w naszym kraju.
W skali roku wygląda to tak, iż przeciętny Polak wypija 6 litrów wina, 7,5 litrów wódki (lub innych wysokoprocentowych trunków) i aż 99 litrów piwa. Po piwo najczęściej sięgają też nastolatkowie, głównie dlatego, iż jest znacznie tańsze od wódki czy wina. Cel Ministerstwa Zdrowia jest więc jasny – ograniczyć sprzedaż najchętniej kupowanego alkoholu.
Mniej pijących piwo nie oznacza mniej pijanych
Plan Ministerstwa Zdrowia nie podoba się producentom piwa. To zrozumiałe, bo dla nich to oznacza spadek zysków. Ale jeden podnoszony przez nich argument warto rozważyć. Bartłomiej Morzycki, dyrektor generalny Związku Browary Polskie, przewiduje w rozmowie z "Pulsem Biznesu", iż po podwyżce cen piwa część ludzi po prostu przerzuci się na mocniejsze trunki, zwłaszcza tzw. małpki, które znacząco nie podrożeją.
Ten argument ma sens. Dziś za małą butelkę wódki trzeba w markecie zapłacić (w zależności od marki i pojemności) od 8 do 15 zł. jeżeli cena butelki piwa po wprowadzeniu ceny minimalnej wzrośnie do około 6-7 zł, to spora część klientów rzeczywiście może uznać, iż bardziej się opłaca kupić małpkę. Bo choć co prawda pojemność mniejsza, ale za to moc alkoholu większa. Efekt może być więc taki, iż spadnie sprzedaż piwa, ale liczba pijanych – już niekoniecznie.