Spakowany plecak, rozpakowane emocje
"Kiedy pakowałam jej plecak na kolonie, czułam się jak robot. Sprawdzałam listę, odhaczałam rzeczy: dwie pary butów, ręcznik plażowy, spray na komary, legitymacja, czapka z daszkiem. Wszystko miało swoje miejsce. Wszystko było pod kontrolą.
Do momentu, kiedy zapięłam ostatni suwak i usiadłam na łóżku. Nagle poczułam, iż coś się rozsznurowało – nie w plecaku, tylko we mnie.
Bo to był pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy moja córka jechała gdzieś bez nas. Bez rodziców, bez rodzinnej rutyny, bez 'przytulę cię jak zaśniesz'. I chociaż rozum mówił mi, iż to dobrze, iż to ważne, iż to etap, który trzeba przejść – serce miało zupełnie inne zdanie.
Wysłałam ją z uśmiechem. A potem płakałam w aucie
Na miejscu byłam dzielna. Pomogłam rozpakować śpiwór, pożartowaliśmy z wychowawczynią, dałam Oli ostatnie instrukcje, których i tak nie zapamięta ('pij dużo wody', 'nie zapomnij kremu z filtrem'). Uścisk, machanie na pożegnanie, jeszcze jedna fotka na pamiątkę.
I potem – jak tylko zamknęły się drzwi samochodu – pociekły mi łzy. Nie takie filmowe, pojedyncze. Prawdziwe, matczyne, spadające jak grad. Płakałam, bo wiedziałam, iż to nie jest tylko wyjazd. To symbol. Granica. Krok w stronę samodzielności, który jest piękny i bolesny jednocześnie.
Tęsknota jest cicha. Ale boli głęboko
W domu cisza. Niby wszystko wygląda tak samo, ale jakby było mniej powietrza. Brakuje jej śmiechu, jej ciągłego 'mamo, a mogę…?', brakuje bałaganu na stole. Brakuje choćby tego, co mnie czasem męczyło.
I nagle rozumiem, iż to nie ona była ode mnie zależna. To ja byłam przywiązana do jej obecności. Do jej rytmu, zapachu, bycia obok. Zaczęłam się łapać na tym, iż słucham, czy nie zadzwoni. Zaglądam w telefon częściej niż zwykle, choć przecież uprzedzali: mogą nie dzwonić, mogą nie pisać. Im lepiej się bawią, tym mniej kontaktu.
Tylko iż moje matczyne serce chce wiedzieć wszystko – czy zjadła, czy śpi, czy ktoś jej nie zostawił samej przy ognisku.
Uczę się odcinać pępowinę – centymetr po centymetrze
Nie sądziłam, iż ta pępowina, której fizycznie już dawno nie ma, przez cały czas będzie tak wyraźnie pulsować w moim życiu. Ale właśnie tak jest. Macierzyństwo nie kończy się na karmieniu i przewijaniu. Zaczyna się na nowo za każdym razem, gdy trzeba puścić. Dać przestrzeń. Zaufać.
I tak – uczę się tego z trudem. Bo to, iż ona dorasta, nie oznacza, iż ja jestem na to gotowa. Ale wiem, iż muszę. Bo wychowuję nie po to, by zatrzymać przy sobie, tylko dla świata. A kolonie to pierwszy trening lotu. Ona leci. Ja siedzę z boku i modlę się,
żeby nie zapomniała, iż zawsze może wrócić do gniazda.
Nawet kawa smakuje inaczej
Zrobiłam sobie dzisiaj rano kawę i pierwszy raz od dawna wypiłam ją… w ciszy. Bez przerywania, bez 'mamo, jeszcze chwilkę'. I choć czułam ulgę – taką lekką wolność – to po chwili przyszła myśl: czy zawsze już tak będzie?
Oczywiście, iż nie. Wróci. Z opowieściami, z brudnymi ubraniami, z milionem nowych doświadczeń. Ale już nigdy nie będzie taka sama. Bo ona wróci trochę inna. I ja też".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).