Poznałam go w bardzo trudnym okresie mojego życia. Mój synek, wtedy pięcioletni, poważnie zachorował. Leczenie było możliwe tylko za granicą, a ja nie miałam ani grosza. Już wcześniej ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ojciec dziecka porzucił mnie, gdy tylko dowiedział się, iż jestem w ciąży. Z rodziny została mi tylko mama – emerytka.
Do dziecięcych oddziałów często przychodzili wolontariusze. Bawili się z maluchami, robili małe teatrzyki, przynosili drobne prezenty i czytali bajki, żeby choć trochę umilić tym małym cierpiącym istotom czas. Mój syn od razu zaprzyjaźnił się z jednym z nich – wysokim brunetem o ciepłym spojrzeniu. I przez syna poznałam go i ja.
Sam z siebie przywiązał się do mojego dziecka. A gdy dowiedział się o mojej sytuacji, o braku pieniędzy, o tym, iż nie wiem już, do kogo się zwrócić — zaczął działać. Sprzedał część swoich rzeczy, oddał wszystkie oszczędności, zaangażował znajomych. Po prostu chciał pomóc. Prawdziwie, z serca.
Zaczęliśmy coraz częściej rozmawiać. Nasze kłopoty nas do siebie zbliżyły. Miałam wrażenie, iż to los postawił go na mojej drodze. Człowiek, który bezinteresownie pomógł mojemu synowi, poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się. Nie dlatego, iż czułam miłość. Po prostu nie mogłam mu odmówić. On pokochał mojego syna jak własne dziecko. A ja nie miałam niczego, co mogłabym mu dać w zamian — oprócz wdzięczności. Widziałam, jak mnie szanuje, jak się stara, jak patrzy na nas z troską.
Na początku miałam wątpliwości. Martwiłam się, jak będzie wyglądało nasze małżeństwo, skoro nie łączyło nas uczucie. Pierwsze lata nie były łatwe. Kłóciliśmy się, czasem rozstawaliśmy się na kilka dni, a potem znów do siebie wracaliśmy.
Z czasem jednak wszystko się uspokoiło. Zaczęliśmy żyć swoim rytmem. Po kilku latach urodziła się nasza córka. W domu zapanowało ciepło, pojawiły się nowe obowiązki, ale i dużo radości.
Nie pomyliłam się w wyborze. Mój mąż okazał się solidnym, odpowiedzialnym człowiekiem. Zawsze mogłam się z nim skonsultować, poradzić. Mądrze myślał, potrafił podpowiedzieć to, czego sama nie widziałam.
Gdy wyjeżdżałam na weekend na działkę czy do mamy, wiedziałam, iż dzieci będą nakarmione, odrobione lekcje, wszystko dopilnowane. Nie martwiłam się o nic.
Dla mnie jest najbliższym przyjacielem. Gdy mam ciężki dzień, gdy coś nie wychodzi w pracy — mogę do niego przyjść, po prostu pogadać. I on rozumie.
Mieszkamy razem już piętnaście lat. Ani razu nie żałowałam swojej decyzji. Wręcz przeciwnie — coraz bardziej się boję, iż mogłabym go kiedyś stracić.
Bo miłość… miłość potrafi minąć. Ale przyjaźń, szacunek, zaufanie — to buduje fundament. Uważam, iż mamy małżeństwo idealne. Nie przez wielkie słowa czy romantyczne gesty, ale przez to, jak jesteśmy razem każdego dnia.
On jest najbliższym człowiekiem — dla mnie i dla mojego syna. I chyba właśnie to znaczy: prawdziwa rodzina.