Wzlot i upadek galicyjskiego króla nafty

studiowschod.pl 1 rok temu

Galicja podczas rządów habsburskich, szczególnie w drugiej połowie XIX wieku, stała się wręcz europejskim naftowym Eldorado. Pionierem przemysłu naftowego na tych ziemiach polskich był Ignacy Łukasiewicz, znany także z wynalezienia lampy naftowej. Zasoby naturalne tej prowincji Austro-Węgier przyciągały przeróżnych ambitnych przedsiębiorców, skuszonych wizją o rozkręceniu własnego imperium naftowego. Nierzadko towarzyszyły im także przesłanki patriotyczne, bowiem tam gdzie wielkoskalowy przemysł i duże pieniądze, tam i prosperita dla regionu oraz jego ludności. Jednym z takich wizjonerów, który zasłużył na swoje miejsce w historii rozwoju galicyjskiego przemysłu naftowego, był Stanisław Szczepanowski.

Urodzony w 1846 roku w wielkopolskim Kościanie, czyli w ówczesnym Królestwie Prus, był synem Jana Władysława – działacza Stowarzyszenia Ludu Polskiego z Galicji. Organizacja ta postulowała wywalczenie wolnej republikańskiej Polski, w której nie obowiązywały by przywileje klasowe oraz ograniczenia wobec chłopów. Z tego powodu ojciec przyszłego króla nafty musiał uciekać z rodzinnych stron do Prus, gdzie osiadł. Dlatego także Stanisław Szczepanowski związał całe swoje dorosłe życie z Galicją.

Stanisław Szczepanowski – Fotografia portretowa

Podczas studiowania chemii w Wiedniu zawarł bardzo istotną dla swojej przyszłości znajomość z pochodzącym z bankierskiej rodziny Robertem Biedermannem. W 1867 roku przeniósł się na studia w kierunku chemii, technologii chemicznej i ekonomii do Paryża i Londynu. W wieku zaledwie 24 lat objął stanowisko sekretarza kierownika handlu i przemysłu w brytyjskim ministerstwie ds. Indii. Jego plany rozwoju kolonii uwzględniały np. nawadnianie pól czy rozbudowę linii kolejowych. Otwierały się przed nim ścieżki obiecującej kariery, tym bardziej iż w 1877 roku otrzymał obywatelstwo brytyjskie. Jednak gdy książę Walii, późniejszy król Edward VII zaprosił go na podróż po Indiach, Szczepanowski odmówił i powrócił do kraju.

Widząc zacofanie gospodarcze w Indiach prawdopodobnie nie mógł znieść myśli, iż w bardzo podobnej sytuacji znajduje się jego rodzinna Galicja. Szansę na jej skok w rozwoju upatrywał właśnie w przemyśle naftowym. Aby uzupełnić swoje i tak już bogate wykształcenie zaczął studia geologiczne w Wiedniu. Związany jest z tym także mit, według którego Szczepanowski przez rok chodził pieszo po całej od Gorlic po Stanisławów z młotkiem w ręku i badał wychodne odpowiednich pokładów „czarnego złota”.

Nie jest to raczej prawda, gdyż takie eksperymenty nie były ani możliwe, ani tak naprawdę celowe. Ostatecznie jego wybór padł na Słobodę Rungurską, wieś położoną w pobliżu Kołomyi, w której już w XVIII wieku działała studnia wydobywająca ropę. W 1880 roku Szczepanowski wydzierżawił tam pole i las oraz rozpoczął wiercenie. Dopiero po dwóch latach testowania gruntu metodą prób i błędów wielka ropa trysnęła i Słoboda stała się największą kopalnią w Galicji. Nie bez znaczenia dla tego błyskotliwego sukcesu była wiedeńska znajomość polskiego przedsiębiorcy z Biedermannem, który udzielił mu pożyczki na te inwestycje. Nie ograniczyły się one do samego wydobycia, do przerobu ropy powstała w 1883 roku rafineria w Peczeniżynie, połączona ze Słobodą kilkunastokilometrowym rurociągiem. Był to trzeci co do wielkości tego typu obiekt w imperium Habsburgów, ustępujący jedynie rafineriom w Budapeszcie i adriatyckiej Rijece.

Od 1888 roku zaczęto także odwierty w Schodnicy koło Borysławia, gdzie także trafiono na obfite złoża. Na części tych terenów działała też spółka Władysława Wolskiego i Kazimierza Odrzywolskiego, kuzynów żony Szczepanowskiego. Miasteczko stało się na krótki czas czysto polskim zagłębiem naftowym, w przeciwieństwie do międzynarodowego już wtedy Borysławia. Szczepanowski nie ukrywał zresztą, iż zamierza konkurować z kapitałem niemieckim i żydowskim. Jego pionierska w zasadzie działalność na skalę wielkoprzemysłową torowała drogę przedsiębiorczości, pracowitości i fachowości tworzącej się grupie ludzi interesu. A przede wszystkim przełamywała barierę niemożności i wskazywała drogę do wyjścia z marazmu O istocie sukcesu jego przedsięwzięć niech świadczą słowa innego ówczesnego polskiego przedsiębiorcy naftowego, Władysława Długosza: „Zanim Szczepanowski odkrył Słobodę Rungurską, mierzyło się ropę na garnce, od czasu Słobody liczyliśmy produkcję na baryłki, od czasu zaś gdy Szczepanowski odkrył Schodnicę, liczy się już tylko na wagony.”

Kopalnia ropy naftowej w Borysławiu ob. obwód lwowski, Ukraina

Należy bezwzględnie przy tym zaznaczyć, iż kapitalizm w wydaniu Szczepanowskiego nie był pozbawiony duszy i sumienia. Dbał o pracowników: zapewniał im dach nad głową, powołał bractwo wzajemnej pomocy, założył czytelnię ludową, sklep spółdzielczy, w Peczeniżynie wybudował szkołę. Jednocześnie jednak sceptycznie podchodził do idei socjalistycznych, o wiele bliżej było mu do koncepcji i założenia solidaryzmu społecznego. W pewien pokrętny sposób był uważany za dziwaka przez równych sobie przedsiębiorców i potentatów naftowych, gdyż był człowiekiem, który mogąc pić same szampany i drogie likiery zadowalał się herbatą i mlekiem, który mogąc jeździć powozem zaprzężonym w czwórkę koni przeważnie chadzał pieszo i który zamiast dymu najdroższych cygar wolał zaczerpnąć świeżego górskiego powietrza.

Największym adwersarzem Szczepanowskiego w walce o warunki dla rozwoju przemysłu naftowego w Galicji były niekorzystne taryfy przewozowe i preferencyjne stawki dla importowanej ropy. Zmorą i skaraniem było więc także zjawisko przemytu nafty. Sprowadzana z zagranicy rzekoma ropa była w istocie zwykle zabarwioną smołą mieszaniną, w której nafta stanowiła 85 procent objętości. Taryfa celna dla nafty z importu była 10-krotnie wyższa niż dla ropy naftowej. A i ta na ropę sprowadzaną z rosyjskiego Baku była niska, o co prawdopodobnie zadbali Rotszyldowie, właściciele rafinerii w Rijece. To właśnie dzięki Szczepanowskiemu, przy wsparciu znanych mu autorytetów z Instytutu Geologicznego w Wiedniu, szwindel ten został wydobyty na światło dzienne. Uznając, iż obrona interesów galicyjskiego przemysłu naftowego oraz szersze plany pobudzenia gospodarczego regonu wymagają jego obecności w stolicy Austro-Węgier, Szczepanowski zdecydował się kandydować na posła do Rady Państwa i rzeczywiście uzyskał mandat. Okazało się to początkiem jego zguby, gdyż jego działalność parlamentarna i publicystyczna nie pozostawiała mu czasu w doglądanie przedsiębiorstw. Na skutek nieprecyzyjnych umów i machinacji swoich wspólników stracił udziały w kopalniach w Słobodzie oraz peczeniżyńskiej rafinerii, którą przejął bank Biedermannów.

Inwestycje Szczepanowskiego finansowane były głownie z kredytów udzielanych przez Galicyjską Kasę Oszczędności. Franciszek Zima, jej dyrektor, był wielkim zwolennikiem przedsiębiorcy, toteż chętnie udzielał mu kredytów. Szczepanowski jednak się przeliczył – uwierzył we własne szczęście, za dużo inwestował, nie był skłonny do kalkulowania kosztów, nie zrażał się słabą kondycją finansową firm.

Chcąc zdobyć środki na spłatę kredytów, zainwestował w wydobycie węgla brunatnego w powiecie kołomyjskim, ale przedsięwzięcie zupełnie nie wypaliło i jeszcze bardziej pogrążyło Szczepanowskiego w długach. Dyrektor Zima nalegał na spłatę, więc w 1894 roku szyby naftowe w Schodnicy poszły na sprzedaż za milion złotych reńskich, ale z powodu źle ułożonej umowy Szczepanowski otrzymał mniej niż połowę tej sumy. Co gorsza, następnego roku odkryto tam nowe złoża ropy i wartość Schodnicy wystrzeliła do 15 milionów, co spokojnie starczyłoby na spłacenie długu. Szczepanowski zaczął już wtedy chorować na serce. Zima nie chcąc doprowadzić do jego bankructwa, poprzez kreatywną księgowość rozłożył dług kredytowy po fikcyjnych kontach w GKO by ukryć jego prawdziwą wartość. Sytuację ratowali także Wolski i Odrzywolski poręczeniem na łączną sumę 5 mln, zastawiając swój majątek. Zrobili to przede wszystkim dla dobra publicznego – ogłoszenie upadłości imperium naftowego Szczepanowskiego, zadłużonego w Kasie, mogłoby doprowadzić do utracenia jej płynności finansowej i wykupieniu za bezcen przez obcy kapitał.

Kontrola przeprowadzona w GKO w 1898 roku ujawniła ogrom długu Szczepanowskiego i bezpokryciowość jego weksli. W styczniu następnego roku właściciele oszczędności zażądali ich zwrotu, a dobroduszne machinacje Zimy wykluczyły ją z możliwości udzielenia kredytu przez koła finansowe. Interweniować musiały władze Galicji, zapewniając bezpieczeństwo wkładów. Dyrektor Franciszek Zima został rzecz jasna aresztowany i zmarł po kilku miesiącach pobytu w celi, plotka niosła iż mogła to być śmierć „asystowana”. Natomiast na ławie oskarżonych w procesie o oszustwa i sprzeniewierzenia znaleźli się księgowy GKO i kochanka Zimy, wiejska dziewczyna, która nagle stała się właścicielką kamienicy we Lwowie. Poważnie chory na serce Szczepanowski, oskarżony o nakłonienie Zimy do fałszerstw bankowych, odpowiadał jako wolny człowiek. Obwiniał się o niedopilnowanie interesów podczas pobytu w Wiedniu, przyznał się iż nie zdawał sobie sprawy ze skali zadłużenia, ale stanowczo zaprzeczał, aby machinacje Zimy były przez niego inspirowane. Został w końcu uniewinniony, a jego dług do końca spłacili Wolski i Odrzywolski.

Stanisław Szczepanowski zmarł w 1900 roku podczas kuracji w Austrii niedługo po procesie. Dwa lata później staraniami Krajowego Towarzystwa Naftowego jego prochy zostały sprowadzone do Lwowa i spoczął na Cmentarzu Łyczakowskim. O ile Ignacy Łukasiewicz zainicjował polski przemysł naftowy i cieszył się jego stopniowym, choć skromnym rozwojem, to Stanisławowi Szczepanowskiemu przypadła chwała i zaszczyt zabłyśnięcia na galicyjskim firmamencie niczym meteor, nadając polskiemu przemysłowi naftowemu europejski iście rozmach.

Idź do oryginalnego materiału