„Z cyklu trudne sprawy: dorosłość”, to będzie jeden z tych felietonów, które nie wniosą do Twojego życia nic poza poczuciem bezbrzeżnej ulgi, bo na pewno Ty też tak masz i mogę Cię tylko wirtualnie uścisnąć. Tkwimy w tym gównie po pachy!
To się zaczyna już od urodzenia. Nikt nas nie pyta, czy chcemy występować przed światem w różowych opaskach, czy chcemy, aby nam ktoś robił gołe noworodkowe zdjęcia, przecież nikt nie pyta, taki trend to i nam zrobili.
A potem to już cała rozkręcona karuzela. To rodzice za nas wybierają opcję wstąpienia w szeregi kościoła, szkołę lub edukację domową, kolegów, zainteresowania, sposób ubierania. Potem niby mamy już coś więcej do gadania, ale i tak musimy się uczyć matmy, choć później w życiu się okaże, iż musiała być to dla nas istna tortura, bo matma to dla nas czarna magia. Musimy występować na akademii, choć życie przeżyjemy jako skrajni introwertycy i te akademie będą się nam po nocach śniły. Musimy jeździć na nartach, bo starzy jeżdżą.
W szkole nie możemy wyrażać siebie, więc nie możemy podejmować żadnych decyzji, choćby tak trywialnych jak wygląd, bo nie wolno w crop topie, nie wolno paznokci pomalować, włosów farbować, ani dżinsów porwać. Nie wolno…
I nagle przychodzi pierwszy szok. W wieku 15 lat musisz podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu i wybrać szkołę średnią. Nie możesz wybrać koloru lakieru do paznokci, bo nie wolno ich malować, ale musisz wybrać szkołę, która potencjalnie wpłynie na całe Twoje życie, na znajomości, wiedzę, a co za tym idzie na wybór późniejszej kariery. Czyli w wieku 15 lat choć nie możesz przyjść do szkoły w krótkich spodenkach, masz zadecydować co będziesz robić do emerytury. Nieźle nie?
Idźmy dalej, bo to nie koniec tej karuzeli absurdu. Zakładam, iż na studiach masz już więcej opcji podjęcia jakiejś swojej decyzji, choć i tu wymuszone są one pierwszymi konsekwencjami tych wcześniejszych. Klasa mat-fiz, więc pewnie i studia „ścisłe”, choć może właśnie w liceum okazało się, iż jesteś artystą, no ale jak tak w połowie szkoły zmieniać profil? Nie szkoda Ci czasu? A co po tej sztuce będziesz mieć? Gdzie pracę znajdziesz? Liczy się konkret. Mówili, tak mówili i dalej tak mówią. Więc tkwisz w mat-fizie, grasz na pianinie, bo mama chciała, ćwiczysz karate, bo to przecież już tyle lat.
A miłość? Większość z nas się zakochała, wskoczyła do głębokiej wody licząc na to, iż miłość wszystko zwycięży. Ha, gówno prawda. Bo nagle nieprzespane noce, teściowa, która utopiłaby Cię w łyżce wody, bałaganiarstwo, skąpstwo, kredyt, zupełnie inne priorytety, dużo pracy i dzieci powodują, iż to zakochanie, lekko mówiąc, przygasa. Wierzę w miłość i sama nie kalkulowałam, ale swoim dzieciom najchętniej bym podpowiedziała, żeby się zastanowiły, czy ta druga osoba będzie nie na wakacjach, w atmosferze stresu, długów i choroby też ok? Coraz bardziej widzę, iż naprawdę będę musiała się gryźć w język i pozwolić moim dzieciom wybrać jak chcą. Bo z boku często widać więcej i na bank będę miała zapędy do dobrych rad. Kto z nas już teraz nie ma pokusy manipulowania przy kolegach naszych dzieci, bo ich rodzice wydają nam się „dziwni”? No właśnie, las rąk. A teraz wyobraźcie sobie kolejnych absztyfikantów. Ech. (Macie też tak jak ja, iż jak widzicie niektórych dawnych znajomych z dziećmi, to sobie myślicie, iż niektórym to nie powinni pozwalać się rozmnażać? )
Czy ktokolwiek z nas kiedykolwiek sądził, iż ta osoba obok okaże się wredną małpą, alimenciarzem, synkiem mamusi, kompulsywną zakupoholiczką, alkoholikiem? Wiadomka, iż nie. Nikt z nas nie wyciągnął ankiety, matury, ani choćby małego teściku wyboru, w którym delikwent odpowiadałby na życiowe trudności i wybierał opcje, które potem krytycznym okiem byśmy sobie ocenili przed podjęciem wyboru na całe życie. Każdy z nas miał nadzieję, u nas miało być dobrze. Kto by to wszystko mógł przewidzieć, te wszystkie kłody, które nam pod nogi rzuci życie?
A dzieci? Łopanie. Nikt Cię nie uprzedzi, nikt nie jest w stanie wytłumaczyć stanu umysłu, którym jest rodzicielstwo. Kochasz nad życie, ale chcesz też być sobą, a często się nie da. Kochasz nad życie, ale chcesz często uciec, a się nie da. Nie od dziecka bynajmniej, ale od hałasu, problemów, decyzji, których nikt z nas nie jest pewien. A i od dziecka też czasami chcesz uciec, bo nikt nie mówi o tym, iż można kogoś kochać tak bardzo, a jednocześnie nie móc czasami znieść. Od ekstazy do udręki, codziennie. I te rodzicielskie momenty, w których myślisz sobie, iż kolejnego problemu, który spadnie na Twoją głowę nie przeżyjesz. Decyzje, miliony decyzji. Czy ktokolwiek pomoże Ci w zrozumieniu tego, jakie konsekwencje będzie miało niepozorne zdarzenie na całe życie Twojego dziecka? Ano nie. Musisz wiedzieć, masz wiedzieć, w końcu to Ty jesteś rodzicem. A jak Ci wyrasta dzieciak, którego trudno zaakceptować, znieść, polubić? Co wtedy? Kogo wina? A szkoła, a koledzy, a obozy, a sport, a czytać do snu, a nie bujać, a karmić, a pozwalać, a zabraniać, a słuchać, a nie wtrącać, a radzić, a wspierać, a podbudować…
A Ciebie kto wspiera? Ano nikt. Jeszcze się znajdą tacy, którzy powiedzą, no sama chciałaś. Tylko czy chciałaś? Czego dokładnie chciałaś? Kto z nas mógł to przewidzieć?
Dlatego mówię moim dzieciom – cieszcie się i się nie spieszcie, bo dorosłość jest do bani. Zdajemy te miliony szkolnych testów, piszemy kartkówki, wiemy jak się rozmnaża pantofelek i znamy wzór chemiczny cukru, ale do egzaminu z życia nikt nigdy nie pozwala nam się przygotować, bo przecież jesteśmy mali, dorośli wiedzą lepiej. Nasi rodzice też nie wiedzieli co i jak, ich rodzice też nie, a jeszcze wcześniej to w ogóle nic nie wiedzieli, bo mieli większe problemy niż jakieś tam rozkminki, musieli przeżyć wojnę. I tak krążymy sobie po omacku, z pokolenia na pokolenie po tym żyćku, robimy błędy, z których potem leczymy całe roczniki, radośnie przekazujemy za moment nic nie wartą wiedzę, taplamy się w tym błotku pozornej odpowiedzialności. Super, nie?
Mnie to często przerasta, wysiadam, mówię nie wiem. No ale jutro wrócę. Muszę.
Ty też?
Foto: unsplash.com