Szczególnie duży wpływ na tę decyzję miała śmierć mojego męża. Podczas lotu, pomimo młodego wieku ( miał zaledwie 42 lata), miał atak serca. Wciąż obwiniam się za to, iż nie było mnie przy nim tamtego dnia. Z małżeństwa urodził nam się piękny syn, Michał. Jest miłym i towarzyskim chłopcem. Ożenił się na trzecim roku z koleżanką z roku, Kasią.
Teraz mają dwójkę dzieci, Marię i Natalię. Uwielbiam moje wnuczki, stały się dla mnie "światełkiem w oknie", za pomocą którego na nowo nauczyłam się cieszyć życiem. Ale ostatnio raczej męczę się dziewczynkami, niż cieszę z ich przybycia.
Rzecz w tym, iż w pierwszych latach po ślubie młodzi mieszkali ze mną. Pomagałam Kasi w pracach domowych, gotowałam, kąpałam dzieci i przygotowywałam syna do pracy. Szczerze mówiąc, choćby wtedy było mi ciężko, bo oprócz obowiązków domowych, chodziłam też do pracy. Teraz moja synowa zaczęła pracować, a kilka miesięcy wcześniej Michał, Kasia i ich córki przeprowadzili się do innego mieszkania.
Na początku wydawało mi się nawet, iż mieszkanie jest bardziej przestronne i świeższe. W domu było cicho i spokojnie, a ja mogłam spokojnie przygotować się do pracy, nie martwiąc się o czyjś obiad czy nieumytą podłogę. W weekendy zabierałam dzieci do siebie i wszyscy byli szczęśliwi. Ale teraz pojawienie się moich wnuczek stało się dla mnie wyzwaniem.
Faktem jest, iż pracuję trzy dni w tygodniu. Po 24-godzinnym dniu pracy naturalnie chce mi się spać. Pewnego dnia, jak zwykle, wróciłam do domu o 9 rano. O godzinie 10 moja synowa i wnuczki stały na progu.
- Mamo, proszę, usiądź z dziewczynkami. Muszę wyjść załatwić sprawy w mieście, a obie mają katar, więc nie mogą iść do przedszkola - płakała Kasia. - Tak, i proszę je nakarmić, po prostu nie miałam czasu zrobić śniadania.
- Kasia, właśnie wróciłam z pracy i jestem bardzo zmęczona....
- Tak, tak, wiem, przepraszam. Zostaną z tobą tylko na kilka godzin. Ale te "kilka godzin" przeciągnęło się do wieczora. Zasypiałam w biegu, ale przeklęte poczucie odpowiedzialności za dwójkę małych dzieci nie pozwalało mi zamknąć oczu. Około szóstej wieczorem przyjechała moja synowa i jak gdyby nigdy nic, zapytała:
- Córeczki, jadłyście kolację? Nie jesteście głodne? W domu jeszcze nic nie ugotowałam.
- Kasia, jadły i bawiły się. Ale tak naprawdę powiedziałaś, iż przyprowadziłaś dziewczynki na kilka godzin i zostawiłaś je na cały dzień. Muszę odpocząć po pracy.
- Czy twoje ukochane wnuczki to praca? Zawsze mówiłaś, iż to twój ulubiony rodzaj relaksu - powiedziała Kasia. Nie miałam nic do powiedzenia. Myślałam, iż nie umrę od jednego dnia. Jednak trzy dni później Kasia znów zapukała do moich drzwi.
- Babunia Krysia, dzień dobry!
- Dzień dobry, Kasiu!
- Musiałaś się stęsknić za Marysią i Natalką...
- Wiesz, Kasia, zamierzałam się przespać po mojej zmianie...
Choć bardzo się wzbraniałam, uległam i zgodziłam się zostać z dziewczynkami. Tym razem także synowa wróciła dopiero wieczorem. Cały dzień był dla mnie jak koszmar, gdyż wysokie ciśnienie nie dawało się obniżyć, czułam się niepewnie, chwiałam się na nogach, ale musiałam to przetrzymać, bo miałam pod opieką dwie małe dziewczynki!
Gdy synowa przyszła po nie wieczorem, bez wyrzutów sumienia upewniła się, iż małe są już po kolacji i zabrała je do domu. Następnego dnia, będąc w sklepie, spotkałam moją bratową, która nie mogła się nachwalić efektów metamorfozy Kasi.
Jak się okazało, dziewuszysko mnie okłamało! Zamiast w biurze, czas spędzała w salonie piękności! Zadzwoniłam do syna, który pracuje razem z synową i potwierdził, iż w te wszystkie dni brała wolne. Następnym razem, gdy przyjdzie z wnuczkami, po prostu nie otworzę drzwi.