Bez budzika, bez płaczu, bez pośpiechu. Po prostu spokój — zasłużony po latach gonitwy, prania, gotowania, lekcji, chorób i niekończących się obowiązków.
Myślałam, iż nareszcie nadszedł mój czas. Ale moje dziecko ma inne plany.
Córka zadzwoniła pewnego wieczoru. Jej głos był zmęczony, roztrzęsiony.
– Mamo, nie wyrabiam. Mała nie śpi, mąż ciągle w pracy, ja zaraz zwariuję. Przyjedź, proszę. Pomóż mi, choć na trochę.
Nie umiałam od razu odmówić. Znam ten ton. Sama tak brzmiałam dwadzieścia parę lat temu. Więc spakowałam kilka rzeczy, wsiadłam w autobus i pojechałam.
Wiedziałam, iż jadę pomóc. Nie wiedziałam, iż jadę znowu zamieszkać w roli, z której tyle lat próbowałam się wydostać.
Pierwszego dnia jeszcze było dobrze. Córka płakała ze wzruszenia, wnuczka tuliła się do mnie, a ja pomyślałam: „No dobrze, kilka dni, pomogę, potem wrócę do siebie.”
Ale kilka dni zamieniło się w tygodnie. Potem w miesiące. A ja znów wstaję o szóstej, gotuję, sprzątam, prasuję, chodzę na spacery z wózkiem. Czasem słyszę, jak córka mówi do męża:
– Mama to skarb, bez niej byśmy nie dali rady.
Tylko iż nikt mnie nie pyta, czy ja jeszcze chcę być tym skarbem.
Ostatnio powiedziałam córce, iż chciałabym wrócić do siebie. Zobaczyłam w jej oczach coś, co mnie zabolało — jakby zdradę.
– Mamo, jak możesz?! – oburzyła się. – To tylko dzieci, przecież je kochasz!
– Kocham, ale ja też już nie mam siły – wyszeptałam. – Ja swoje dzieci już wychowałam.
Zamilkła. A potem zaczęła płakać.
– Wiedziałam, iż ci nie zależy – powiedziała i wyszła z pokoju.
Zostałam sama przy kuchennym stole. Z kubkiem zimnej herbaty i poczuciem winy, które dławiło mnie bardziej niż zmęczenie.
Kiedyś myślałam, iż macierzyństwo kończy się, gdy dzieci dorastają. Teraz wiem, iż dla matek nigdy się nie kończy — tylko zmienia formę. Zamiast pieluch są wnuki. Zamiast szkoły – dorosłe dzieci, które dalej czegoś chcą. A ja? Ja tylko chciałam mieć choć kawałek życia dla siebie.
Nie luksusu. Nie podróży. Nie przygód. Tylko ciszy.
Ale cisza to towar, na który matki chyba nie mają prawa.
Dziś rano spakowałam walizkę. Nie powiedziałam córce, iż wyjeżdżam — zostawiłam list.
Napisałam:
„Kochana, nie gniewaj się. Pomogłam, ile mogłam, ale teraz muszę pomóc też sobie.
Chcę jeszcze przez chwilę być kobietą, nie tylko babcią.
Kiedyś zrozumiesz.”
Wyszłam cicho, jak kiedyś wychodziłam z jej pokoju, gdy już zasypiała. Ale tym razem to ja zasypiam wreszcie spokojnie – z myślą, iż po latach nauczyłam się mówić: „wystarczy.”
Córka jeszcze się nie odezwała. Wiem, iż pewnie jest zła. Ale wierzę, iż kiedy sama będzie miała dorosłe dziecko, które zacznie wymagać, też zrozumie.
Bo ja naprawdę nie przestałam jej kochać. Po prostu zaczęłam kochać też siebie.















