Siedzę przy kuchennym stole w mieszkaniu, które kiedyś tętniło życiem – śmiechem dziecka, zapachem pierogów i ciepłem wspólnego życia. Teraz słychać tylko tykanie zegara i oddech starego psa, który ledwo podnosi głowę, gdy ktoś dzwoni domofonem. Ale nikt nie dzwoni. Już od dawna.
Miałam tylko jedno dziecko – Agnieszkę. Urodziłam ją mając 24 lata, krótko po tym, jak mój mąż zginął w wypadku samochodowym. Zostałyśmy same, więc obiecałam sobie, iż nigdy jej niczego nie zabraknie. Że będę matką i ojcem, opiekunem, nauczycielem i przyjaciółką. Oddałam jej całe życie. Nie było dla mnie za drogo, za daleko, za trudno.
Kiedy miała gorączkę – czuwałam całe noce. Gdy potrzebowała pomocy w nauce – zostawałam z nią po pracy do późna. Sprzedałam obrączkę po mężu, żeby mogła jechać na studia do Warszawy. Nigdy nie chciałam nic w zamian. Tylko żeby była szczęśliwa. I może… czasem zadzwoniła.
Na początku dzwoniła. Co niedzielę. A potem – coraz rzadziej. Tłumaczyła się pracą, dziećmi, życiem. Zrozumiałam. Ale bolało. Wciąż wysyłałam jej paczki – przetwory, świąteczne ciasta, pieniądze. Nigdy nie prosiła. Ale nigdy też nie dziękowała.
Gdy raz zapytałam, czy może mnie odwiedzi na święta, powiedziała, iż „nie mają jak wcisnąć tego w grafik”. Grafik. Jakby moja samotność była czymś, co można odłożyć na później.
Teraz mam 72 lata. Cukrzycę, zwyrodnienie stawów i serce, które bije zbyt wolno. W domu – pusto. W skrzynce – rachunki. W telefonie – cisza.
Nie oczekiwałam wielkich gestów. Tylko obecności. Czasu. Kilku słów. „Dziękuję, mamo, iż nie spałaś po nocach. Że byłaś. Że kochałaś.”
Zadaję sobie pytanie – czy warto było się tak angażować? Poświęcić marzenia, zdrowie, życie dla dziecka, które dziś nie ma czasu zapytać, czy żyję?
Ale wtedy patrzę na jej zdjęcie z dzieciństwa – to, gdzie trzyma mnie za rękę, a jej oczy mówią więcej niż tysiąc słów. I przypominam sobie: to nie dla „dziękuję” to wszystko robiłam.
Robiłam to z miłości. A miłość nie zawsze wraca tak, jakbyśmy tego chcieli. Ale to nie znaczy, iż była niewarta.
Choć boli – nie żałuję. Tylko czasem... chciałabym, żeby ktoś zapukał do drzwi.