Z jakiegoś powodu mężczyzna, którego kiedyś poślubiłam, uznał to za dobry powód, aby zapomnieć o dwójce naszych dzieci, spakować się, zrezygnować i rozpocząć nowe życie. Mój mąż i ja jesteśmy razem od dziewięciu lat i do niedawna wychowywaliśmy dwie córki.
Najstarsza ma sześć lat, a najmłodsza trzy. Wydawało mi się, iż żyjemy dobrze, bo mamy dach nad głową, nasi rodzice żyją, a dzieci są zdrowe. Pieniądze były trochę ograniczone, zwłaszcza podczas urlopu macierzyńskiego, ale to nic, nie głodowaliśmy. Mój mąż powiedział mi jeszcze w fazie cukierków i bukietów w naszym związku, iż chce wychować syna. Mówiąc dokładniej, chciał dwoje dzieci — chłopca i dziewczynkę, ale chłopiec miał być starszy.
W tamtym czasie odebrałam te słowa jako marzenie. Kto o czymś nie marzy? Wydawało mi się, iż najważniejsze jest, aby dzieci były zdrowe, a to, jakiej płci się urodzą, to drugorzędna rzecz. Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, mój mąż poszedł ze mną na wszystkie USG i skrupulatnie dowiedział się, jaki będzie wynik. Lekarze od razu przewidzieli dziewczynkę i nie było żadnych rozbieżności. Mąż jednak próbował się uspokoić, mówiąc, iż lekarze mogli łatwo coś przeoczyć. "Co w ogóle widać na ekranie? To tylko mglisty obraz". "Czuję w sercu, iż będę miał chłopca!" - powiedział głośno mój mąż.
Nie kłóciłam się z nim, ale urodziła się nasza najstarsza córka, w pełni uzasadniając przewidywania lekarzy i denerwując świeżo upieczonego ojca. Oczywiście starał się ukryć swoje emocje, ale było oczywiste, iż był rozczarowany, iż jego marzenie się nie spełniło. Czułam się wtedy źle, bo to było nasze pierwsze dziecko i mogliśmy przestać martwić się o płeć. Najważniejsze, iż urodziłam bez problemów i dziecko jest zdrowe. Mąż pomagał mi przy córce, ale bardziej z poczucia obowiązku niż chęci. Wkurzało mnie to, ale mama i teściowa powtarzały mi, iż wszyscy mężczyźni tak się zachowują. Chodzi o to, iż dopóki jest to krzycząca kula, mężczyznom trudno jest postrzegać ją jako swoje dziecko.
Uspokoiłam się i z czasem mój mąż zaczął wykazywać większy entuzjazm w komunikowaniu się z córką. Odetchnęłam z ulgą, bo gdy tylko nadarzyła się okazja, zaczął mówić o drugim dziecku. Ale wcale nie byłam zadowolona z perspektywy posiadania dziecka.
Mój mąż był pewien, iż drugie dziecko na pewno będzie chłopcem, w przeciwnym razie nie mógłby się denerwować. Ale nadeszła druga ciąża. Mój mąż ponownie poszedł ze mną na USG. Po dwukrotnym usłyszeniu, iż to dziewczynka, stracił wszelkie zainteresowanie. przez cały czas pomagał w domu, bawił się z najstarszą córką, nie był dla mnie niegrzeczny, ale nie miał już żadnego zainteresowania ani zniecierpliwienia.
Przy wypisie choćby nie próbował okazać euforii z narodzin dziecka. To było tak, jakbym nie urodziła córki, ale poszła kupić chleb. Z czasem wszystko wydawało się lepsze, ale nie zauważyłam żadnej szczególnej chęci komunikowania się z córkami. jeżeli kazałam mu coś zrobić, robił to, jeżeli nie, siadał na kanapie. Nie odpychał dzieci, ale też nie przejmował inicjatywy.
Przez ostatnie półtora roku zaczął więcej pracować. To zrozumiałe — dwójka dzieci i żona na urlopie macierzyńskim. Nie miał czasu siedzieć bezczynnie. Ale okazało się, iż był jeszcze jeden powód jego opóźnień, zmęczenia i pracy w weekendy. A niedawno z tego powodu urodził mu się syn.
Dwa tygodnie temu mąż wrócił do domu bardzo szczęśliwy. Powiedział, iż jest po prostu w dobrym nastroju, cały wieczór spędził przy telefonie, a następnego ranka postanowił ze mną porozmawiać.
Poczekał, aż dzieci wyjdą z domu, a potem ogłosił, iż opuszcza rodzinę. A dokładniej, odchodzi, by stworzyć inną rodzinę, bo nie może inaczej. Ma partnerkę, a wczoraj urodziła syna, którego tak bardzo pragnął. Teraz mąż poświęci całą swoją energię na wychowanie dziedzica, na które czekał...