Byłam zmęczona, obolała, ale szczęśliwa.
Mój świat właśnie się odmienił.
Ale nie wiedziałam, iż ktoś inny już planuje, jak ten świat powinien wyglądać.
Moja teściowa pojawiła się w naszym domu już pierwszego dnia po powrocie ze szpitala.
Zdecydowana. Pewna siebie.
— Daj, pokażę ci, jak się trzyma dziecko. Robisz to źle.
— Nie ubieraj go tak grubo, przecież się spoci.
— Nie noś go tyle, bo się przyzwyczai.
Na początku byłam zbyt zmęczona, by protestować.
Myślałam: Pomaga. Chce dobrze.
Ale z każdym dniem było gorzej.
Zaczęła podejmować decyzje za mnie.
Co dziecko zje, kiedy pójdzie spać, jak je usypiać.
Zabierała mi je z rąk, mówiła:
— Mama musi odpocząć. Babcia się zajmie.
Ale nie robiła tego z troski.
Robiła to, bo chciała przejąć kontrolę.
Bo zawsze to ona miała rację.
Zwróciłam się do męża.
— Musimy coś z tym zrobić. Ona mnie wypycha z roli matki.
Spojrzał na mnie i westchnął:
— Przesadzasz. Przecież mama ci pomaga.
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
On nie rozumiał.
Albo nie chciał zrozumieć.
Pewnego dnia, gdy wróciłam ze sklepu, zobaczyłam, jak moja teściowa kąpie moje dziecko.
Sama.
Bez mojej zgody.
W mojej łazience.
W mojej wannie.
Z moim niemowlęciem.
— Co ty robisz?! — krzyknęłam.
Spojrzała na mnie z oburzeniem.
— Robię to, co powinnaś robić lepiej.
I wtedy pękłam.
Zabrałam dziecko na ręce i powiedziałam cicho:
— To moje dziecko. I ja zdecyduję, jak je wychowywać.
Zerknęłam na męża.
Stał w kącie.
Cicho.
Bez słowa.
I wtedy zrozumiałam coś strasznego.
Nie mam jego wsparcia.
Nie mam żadnego wsparcia.
Mam tylko siebie i to maleńkie serduszko, które bije tuż przy moim.
Tej nocy nie spałam.
Patrzyłam na mojego synka i obiecywałam sobie jedno:
Nie pozwolę nikomu odebrać mi mojego macierzyństwa.
Choćby miało to oznaczać, iż odejdę.
Bo wolę być sama z dzieckiem, niż z rodziną, w której nie mam prawa być matką.