Z życia wzięte. "Teściowa urodziła dziecko w wieku 47 lat, mimo ostrzeżeń lekarzy": Teraz cała odpowiedzialność spadła na nas

zycie.news 1 godzina temu

Miała wtedy czterdzieści siedem lat, nadciśnienie, cukrzycę i wieczną skłonność do ignorowania zaleceń lekarzy. Ale ona tylko machnęła ręką, uśmiechając się jak nastolatka i powiedziała, iż „Bóg dał, Bóg pomoże”.

Lekarze błagali, żeby tego nie ciągnęła. Mówili o zagrożeniu dla niej i dla dziecka. Ona jednak wolała słuchać „znajomej z kościoła”, która twierdziła, iż to cud i znak.

Urodziła — o ironio — zdrowego chłopca. Małego, drobnego, ale zdrowego. I wtedy się zaczęło.

Na początku wszyscy byliśmy zachwyceni. Byłam pewna, iż to da jej nową energię, sens życia, może choćby trochę wyciszy jej ciągłe marudzenie. Mąż czuł się dziwnie, bo został bratem niemowlęcia w wieku trzydziestu trzech lat, ale mimo wszystko cieszył się.

Teściowa jednak bardzo gwałtownie zderzyła się z rzeczywistością. Niemowlę płacze, trzeba wstawać po kilka razy w nocy, nosić, karmić, przytulać…

Po miesiącu była wykończona. Po dwóch — zdesperowana. A po trzech zaczęła dzwonić do nas codziennie.

— Weźcie małego na parę dni.
— Mogę się zdrzemnąć u was?
— Wy młodzi, macie więcej siły.
— Przecież to brat twojego męża! Wasza rodzina też powinna pomóc!

Najpierw pomagaliśmy. Bo szkoda mi było tego małego, niewinnego dziecka. Ale im bardziej pomagaliśmy, tym bardziej ona się… wycofywała.

Zaczęła „oddawać” go nam na całe weekendy. Potem na tygodnie. Twierdziła, iż jest zmęczona, iż musi odpocząć, iż „ona już swoje wychowała”.

A teraz?

Teraz maluch ma dwa lata i praktycznie mieszka z nami. Teściowa wpada czasem na godzinę, przytuli go, zrobi zdjęcie i znika, mówiąc, iż „ma swoje lata i musi o siebie dbać”.

Mąż widzi w tym tragedię. To jego brat, a jednocześnie dziecko, za które czuje się odpowiedzialny. Ja czuję… zmęczenie. Bo to nie jest moja decyzja. Ani moje macierzyństwo.

Nie tak miało być. Nie chcieliśmy jeszcze dzieci. Mamy kredyt, pracę, obowiązki… i nagle rola rodziców spadła na nas jak grom z jasnego nieba.

A najgorsze?

Teściowa zaczęła mówić wszystkim, iż „dobrze, iż młodzi pomagają, bo ona już nie daje rady”. Jakbyśmy byli wolontariuszami.

Ani słowa o tym, iż to ona chciała tego dziecka wbrew wszystkim. Ani słowa o tym, iż oddaje nam je na całe tygodnie.

Ostatnio powiedziała:

— Jesteście młodzi, to wasza kolej wychowywać maluchy.

Zamarłam.

Nie wiem, co będzie dalej. Boję się, iż któregoś dnia zadzwoni i powie wprost:

— Nie dam już rady. Zajmijcie się nim na stałe.

I wtedy nie będę miała serca odmówić. Ale też wiem, iż nie tak miało wyglądać nasze życie.

To nie jest nasz problem. A jednak ktoś go na nas przerzucił.

I teraz codziennie walczę między współczuciem a złością. Między poczuciem obowiązku a poczuciem niesprawiedliwości.

Bo teściowa urodziła z uporem — a teraz wymaga, żebyśmy to my ponieśli konsekwencje.

Idź do oryginalnego materiału