ZABEZPIECZENI PRZEZ MIŁOŚĆ

polregion.pl 2 godzin temu

OCHRONIONI MIŁOŚCIĄ
Spotkanie Kingi i Marcina zostało przeznaczone gdzieś w niebiosach.

…Marcin nigdy na oczy nie widział ojca. Wychowywała go matka i babcia. Gdy mały Marcin pytał o tatę, mama mruczała coś niewyraźnego, iż ojciec jest geologiem, wciąż na wyprawach w poszukiwaniu cennych minerałów. A raz, w złości, krzyknęła: — Nigdy nie miałeś ojca, Marcinku!

Jako dziecko Marcin przyjmował te wyjaśnienia bez zastrzeżeń, ufając mamie bezgranicznie. ale gdy podrósł, postanowił dociec prawdy. W końcu nie z Ducha Świętego się urodził! Okazało się, iż matka w młodości wyjechała w delegację, a wróciła z przyszłym dzieckiem — czyli z Marcinem. Wyjawiła to babcia. W sekrecie.

Marcin był niezmiernie rad, iż zagadka została rozwiązana. Dzięki Bogu, nie znaleziono go w kapuście. Postanowił, iż przy pierwszej okazji pozna ojca, czy ten chce, czy nie. „W końcu jestem jego synem, nie byle kim!” A przy okazji złożył sobie obietnicę: „BędĘ miał prawdziwą rodzinę. Żonę i dzieci. Jedną żonę i mnóstwo dzieci.”

…Kinga również nie zaznała ojcowskiej miłości. Jej matka rozstała się z nim, gdy dziewczynka nie miała choćby dwóch lat. Ojca zastąpił ojczym. Człowiek niezły, ale jednak… Swoje dzieci z pierwszego małżeństwa stawiał Kingi za wzór. To irytowało. Słowem, Kinga mogła liczyć tylko na miłość matki.

Gdy dorosła, postanowiła: „Jeśli wyjdę za mąż, to tylko raz i na zawsze! Gdyby tylko znalazł się taki chłopak.”

I znalazł.

…Był wigilijny wieczór. Styczeń, mróz, zmierzch. Księgarnia. Marcin i Kinga stoją w kolejce do kasy. Oboje trzymają w rękach tomiki Adama Mickiewicza. Ich spojrzenia przypadkiem się spotykają. I Marcin rusza do ataku. Zasypuje Kingę komplementami, pytaniami (taktownymi i pełnymi szacunku). Nie mógł tak po prostu pozwolić jej odejść. Miała zostać jego żoną! Tylko ona. Ta dziewczyna.

A Kinga choćby nie kokietowała. Czula się przy tym niespokojnym chłopaku tak swojsko, jakby znała go od stu lat.

Jednak Kinga pochodziła z porządnej rodziny, a nie wypadało, by dziewczyna zawierała znajomości byle gdzie i z byle kim. Marcin docenił jej skromność i zaproponował wymianę numerów telefonów. Kinga zapisała jego numer, ale swojego nie podała. — Zadzwonię po świętach — obiecała niejasno.

Marcin nie mógł zmarnować takiego daru z nieba, jakim była Kinga. Pożegnali się, ale on potajemnie podążył za nią, by dowiedzieć się, gdzie mieszka.

Przez całe święta Marcin unosił się nad ziemią. W końcu znalazł swoją „ptaszynę” i miał zamiar kochać ją zawsze.

Lecz minęły święta, a „ptaszyna” nie dzwoniła. Marcin zaniepokoił się i postanowił działać.

Swój tomik Mickiewicza, kupiony wcześniej, włożył do skrzynki Kingi. Czyżby nie domyśliła się, od kogo? Dziewczyna zadzwoniła jeszcze tego samego wieczora z pretensjami:

— Cześć, Marcin! Dlaczego nie dzwoniłeś? Czekałam!

— Kingo, nie miałem twojego numeru. Zadzwoniłbym dawno temu. Czyż nie pamiętasz, iż w księgarni pewnie bałaś się go podać? — Marcin promieniał szczęściem.

— Ale przecież jakoś mnie znalazłeś! — nie dawała za wygraną Kinga.

„Typowo kobieca logika” — pomyślał Marcin. Był ogromnie szczęśliwy, iż wreszcie wszystko się wyjaśniło. Okazało się, iż Kinga wcale nie jest mu obojętna!

Nie czekając na lepsze czasy, Marcin i Kinga wzięli ślub. Jakżeby inaczej? Mieli ze sobą wiele wspólnego. Po pierwsze — czystą, nieziemską miłość; po drugie — pragnienie posiadania tylu dzieci, ile Bóg da; po trzecie — zamiłowanie do twórczości Mickiewicza. Czyż to mało?

Na tak mocnym fundamencie postanowili budować swoje wspólne życie.

Kinga wykładała studentom polonistykę na uniwersytecie, Marcin był świetnym programistą.

Po upływie czasu w rodzinie przyszła na świat Zosia. Dwa lata później urodził się Staś. Wszystko szło jak z nut.

Marcin nie porzucił myśli o odnalezieniu ojca. Pomógł internet. Pośród dziesiątek osób o tym samym nazwisku znalazł jednak pokrewnego ducha. Wymienili listy. Ojciec mieszkał w Warszawie. Zaprosił Marcina w gości.

Spotkanie było bardzo wzruszające. Ojciec miał własną rodzinę, ale przez wszystkie te lata pamiętał o Marcinie.

— Świetnie, synu, iż mnie odnalazłeś. Teraz będziemy w kontakcie — mężczyzna objął Marcina.

Marcin z dumą wymienił wszystkich członków swojej rodziny. Patrz, tato, jesteś już dwukrotnie dziadkiem. I to nie koniec…

Ojciec Marcina był profesorem medycyny.

Do domu Marcin wrócił uskrzydlony. Ojciec bardzo mu się spodobał. Ciepły, szczery człowiek.

Oczywiście, troski o rodzinę nie pozwalały Marcinowi często widywać się z ojcem. W końcu kontakt się urwał.

Zosia i Staś podrośli. Kinga postanowiła obronić doktorat. W końcu jej babcia i matka były doktorami filozofii. Kinga nie chciała zostać w tyle.

Temat doktoratu wybrała nieprzypadkowo. O Mickiewiczu. Matka dwójki dzieci przygotowywała się skrupulatnie, zbierając materiały.

Marcin wspierał żonę, pomagał w domu, jak mógł. Trzy lata minęły na przygotowaniach do obrony. W tym czasie Zosi i Stasiowi urodziła się siostrzyczka, Hania.

Z obroną trzeba było zaczekać.

Gdy Hania poszła do przedszkola, Kinga wróciła do pracy naukowej. Doktorat był już niemal w zasięgu ręki…

Aż tu nagle Marcin zachorował. Diagnoza nieznana medycynie, coś groźnego dla życia. Lekarze rozkładali ręce. Marcin nikł w oczach. Leczenie nie przyniosło rezultatu. Kingę poinformowano, iż szanse przeżycia są minimalne. A Marcin miał zaledwie czterdzieści lat! Od nieszczęścia, jak wiadomo, nie uchronisz się.

Czego doświadczyła Kinga w tych dniach, nie da się opisać. Marcin, świadomy swego stanu, prosił ją o przebaczenie, iż tak wyszło, iż nie będzie mógł pomóc jej wychować trojga dzieci…

Kinga po kryjomu oblewała się gorzkimi łzami. Wiedziała też, iż w niej rośnie nowe życie. Nie przyznała się Marcinowi, by nie sprawiać mu więksA gdy mały Jasio przyszedł na świat, Kinga po raz pierwszy od dawna poczuła, iż ich miłość, choć wystawiona na próbę, trwa przez cały czas i będzie ich chronić jak najczulszy płaszcz opieki.

Idź do oryginalnego materiału