Zagubiona W Duszy

polregion.pl 2 godzin temu

STARA JADWIGA.

Stara Jadwiga ocierała łzy, które spływały po jej bladych, pooranych zmarszczkami policzkach. Machała rękami i bełkotała niewyraźnie, jak niemowlę. Mężczyźni drapali się po głowach, a otaczające ją kobiety próbowały zrozumieć, co chce powiedzieć.

Od świtu, oszalała z rozpaczy, biegała po wsi, pukała w okna i płakała. Od zawsze była niema i nieco oderwana od rzeczywistości, dlatego miejscowi trzymali się od niej z daleka, choć nie krzywdzili. Nie rozumiejąc, co się stało, posłali po Wojtka — pijaka i dowcipnisia, jedynego, który bywał w domu staruszki i często pomagał jej w gospodarstwie. W zamian za obiad i butelkę taniej wódki.

W końcu się zjawił — zmęczony, jeszcze nie wytrzeźwiały po nocnej libacji, przecisnął się przez tłum otaczający Jadwigę. Staruszka rzuciła mu się na szyję, wyjąc i łkając, rozpaczliwie gestykulując. Tylko on ją rozumiał. Gdy skończyła, Wojtek spochmurniał. Zdjął czapkę i spojrzał na zebranych.

— No, gadaj! — ktoś krzyknął z tłumu.

— Zosia zniknęła! — oznajmił, mówiąc o siedmioletniej wnuczce Jadwigi.

— Jak to zniknęła? Kiedy? — krzyknęły kobiety.

— Mówi, iż matka zabrała ją w nocy! — wybełkotał przerażony mężczyzna.

W tłumie rozległ się gwar. Kobiety przeżegnały się, mężczyźni nerwowo zapalili papierosy.

— Jak to możliwe, żeby nieboszczka ukradła dziecko? — zapytał jeden z nich, nie wierząc własnym uszom.

Wszyscy we wsi wiedzieli, iż trzy miesiące temu matka dziewczynki, Krysia, utonęła w bagnie. Tak jak babcia, była niema od urodzenia. Poszła z innymi kobietami po jagody, ale zbłądziła. Wpadła w trzęsawisko, a wołać o pomoc nie mogła — tylko bełkotała. Nikt jej nie usłyszał. I została Zosia sierotą, ciężarem dla starej Jadwigi. Gdyby był ojciec, ale Krysia za życia nigdy go nie zdradziła, a tajemnicę zabrała do grobu.

Ludzie szeptali: „Czy to nie Wojtek przypadkiem ojciec? Młody, kawaler. W domu bywa”. Ale ten się wypierał — nic podobnego!

Jadwiga znów wybuchnęła płaczem i zaczęła gestykulować.

— Co mówi? — szeptały ciekawskie kobiety. — Wojtek?

— Opowiada, iż nieboszczka co noc przychodziła pod chatę. Jadwiga paliła świece, wypalała krzyże na drzwiach i oknach, by chronić siebie i wnuczkę przed złem. Ale Krysia nie odpuszczała — stukała w progi, zaglądała w okna i cicho wołała córeczkę. Tej nocy też długo stała pod oknem. W blasku księżyca blada, z martwymi oczami, a usta szeptały, wabiąc Zosię.

Staruszka złościła się, odganiała dziewczynkę od okna. ale gdy tylko się odwróciła, Zosia znów odsuwała firankę. Może to był omam, może Jadwiga zdrzemnęła się w środku nocy i nie zauważyła, jak nieboszczka zabrała dziecko, oszukała niewinną duszę!

— Trzeba szukać! — Wojtek otarł pot z czoła.

Mężczyźni zgrzytnęli zębami i rozeszli się po domach — jedni po broń, inni po psy. choćby Wojtek, choć miał kaca, pośpiesznie wrócił do domu, by wyruszyć na poszukiwania.

Podzielili się na grupy. Najpierw przeszukali obejścia, potem cmentarz. Bez skutku. Pozostał las, a potem przeklęte bagno, gdzie spoczęła Krysia. Przekąsili coś i ruszyli.

Na skraju lasu znaleźli ślady bosych stóp. Psy zawarczały i pognały w głąb puszczy. Długo błądzili, jakby ktoś ich wodził za nos.

Gdy zmierzch spowił korony drzew, psy, ciężko dysząc, padły ze zmęczenia. A wraz z nimi i ich panowie. Młodsi i wytrwalsi przeszukiwali bagno. Z każdą minutą nadzieja gasła.

Wojtek szedł ostrożnie, by nie wpaść w trzęsawisko. Tak się skupił, iż nie zauważył, jak odłączył się od reszty. Ale znał te strony, więc brnął dalej.

— Gdzie jesteś, Zosiu? — wycharczał, wpatrując się w mrok.

Nagle rozległ się skrzek. Ogromny, czarny kruk, siedzący na gałęzi sosny, błyszczał oczami i obserwował gościa.

— Kra! Kra! — zabrzmiało złowieszczo.

Serce mężczyzny zabiło mocniej. Coś w tym krzyku przykuło jego uwagę. Przyspieszył kroku i podszedł do drWojtek ujrzał wtedy Zosię, siedzącą pod drzewem z tajemniczym uśmiechem, a gdy wyciągnął do niej rękę, dziewczynka wyszeptała: „Ojcze, las cię woła”.

Idź do oryginalnego materiału