Zainwestowaliśmy w syna wszystko, a teraz jesteśmy dla niego biedakami i nieudacznikami.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Włożyliśmy w syna wszystko, co mogliśmy, a teraz dla niego jesteśmy biedakami i nieudacznikami.

Mam pięćdziesiąt lat, mój mąż ma pięćdziesiąt pięć. Całe życie żyliśmy skromnie, ale zgodnie, zawsze starając się sobie pomagać, wspierać i razem przechodzić przez trudności. Wychowaliśmy syna — Mariusza. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata i oznajmił, iż chce żyć osobno. Przyjęliśmy to spokojnie — czas, wiek odpowiedni. Ale za tą decyzją kryło się coś znacznie gorszego.

Mariusz od razu dał do zrozumienia, iż nie zamierza wynajmować mieszkania. Uważa, iż my, jako rodzice, powinniśmy kupić mu własne lokum. I choćby przedstawił konkretny plan: sprzedać naszą dwupokojową, dobrą, przytulną, ukochaną przez nas i męża chatę, a za zarobione pieniądze kupić dwa kawalerki — jedną dla nas, drugą dla niego.

Na początku choćby nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to nie tylko mieszkanie — to nasz dom, nasze gniazdo, w które włożyliśmy tyle sił, tyle wspomnień, tyle życia… Tu minęła cała nasza wspólna przeszłość, dobre i ciężkie chwile.

Mąż od razu stanowczo odmówił. Jest starej daty, uważa, iż dorosły syn powinien sam zarabiać, sam oszczędzać, sam budować swoje życie. I ja go rozumiem. Nie jesteśmy milionerami, ale staraliśmy się dać Mariuszowi wszystko: nosił dobre ubrania, chodził na kółka zainteresowań, miał korepetycje, opłaciliśmy mu studia, żywiliśmy, leczyliśmy. Gdy chciał remont w swoim pokoju — pomogliśmy i z tym.

Ale nasz syn, jak się okazuje, uważa, iż to za mało. Nie podoba mu się, iż mieszka z rodzicami. Uważa, iż „w jego wieku” to wstyd. I dlatego sądzi, iż to sprawiedliwe, żebyśmy sprzedali swoje mieszkanie dla jego wygody.

Kiedy ojciec mu odmówił, Mariusz urządził taką awanturę, iż aż mi się niedobrze zrobiło. Krzyczał, iż normalni rodzice sami zapewniają dzieciom mieszkania, iż jesteśmy biedakami, a nie prawdziwą rodziną, i iż w ogóle nie prosił, żeby go rodzić. „Mogliście wcześniej pomyśleć” — rzucił ojcu w twarz.

Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy z synem. Mąż twierdzi, iż się uspokoi, iż to tylko wiekowe, przejściowe. A ja nie wiem… Leżę nocami, wpatruję się w sufit i myślę — a może on ma rację? Może faktycznie, skoro go urodziliśmy, powinniśmy zapewnić mu start w życiu? A jeżeli nie daliśmy rady — to czy w ogóle zasłużyliśmy na miano rodziców?

Ale potem biorę się w garść. Daliśmy mu wszystko, co mogliśmy. Wszystko. Bez reszty. A on? Mieszka w swoim pokoju, nie płaci rachunków, nie pomaga. choćby dziękuję nie powie. Zero odpowiedzialności, zero wdzięczności. Tylko żądanie — „dajcie mi”.

Tak, nie jesteśmy bogaci. Ale uczciwie pracowaliśmy. Daliśmy mu miłość, dach nad głową, jedzenie, troskę, wykształcenie. Nie porzuciliśmy, nie zdradziliśmy, nie piliśmy, nie biliśmy. A teraz, gdy dorósł, okazało się, iż dla niego jesteśmy „biedakami”?

Może brzmi to ostro, ale uważam, iż facet w wieku dwudziestu trzech lat spokojnie może wynająć sobie mieszkanie. Jest dorosły. Nie ma trzech lat. A to, iż zamiast tego wybiera manipulować rodzicami — to już nie nasza wina, tylko jego wybór.

Powiedzcie, czy naprawdę jesteśmy aż tak złymi rodzicami? Czy jednak mamy prawo powiedzieć „nie”, gdy ktoś każe nam poświęcać wszystko dla czyichś ambicji?..

Idź do oryginalnego materiału