Żałowała, iż wpuściła siostrzeńca do naszego mieszkania – teraz w rodzinie ma więcej wrogów niż sąsiadów
Ludmiła i jej młodsza siostra Halina pochodzą z małego prowincjonalnego miasteczka na południu kraju, gdzie wszyscy znają wszystkich, a plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Ich losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Ludmiła była szkolną „gwiazdą” – skończyła liceum z wyróżnieniem, wyjechała do Wrocławia i dostała się na uniwersytet. Tam kilka lat później poznała przyszłego męża, wyszła za mąż i została w mieście, otrzymując razem z nim w spadku niewielkie mieszkanie.
Halina została w rodzinnym domu. Dwa małżeństwa – oba zakończone niepowodzeniem. Z każdego po dziecku. Może charakter zawiódł, może pech do mężczyzn, ale po rozwodach wróciła z dwójką dzieci pod dach rodziców.
Ludmiła z mężem też mieli trudne chwile. Raz było lepiej, raz gorzej. Ale krok po kroku, cegiełka po cegiełce, budowali swoją przyszłość. Kupili najpierw pokój, potem sprzedali, zainwestowali w kolejne mieszkanie – tym razem dwupokojowe. Uznali, iż będzie to start dla ich syna Jana. Chłopak dostał się na medycynę, uczył się pilnie. Marzyli, iż po studiach i ślubie wprowadzi się tam z żoną i zacznie dorosłe życie na własną rękę.
Ale wszystko potoczyło się inaczej.
Gdy syn Haliny – Krzysztof – skończył szkołę, też postanowił wyjechać do Wrocławia. Zdał do technikum, planował pracować i wynajmować pokój. Ale nie miał pieniędzy na czynsz. Wtedy Halina, ze swoją typową upartością, poprosiła siostrę, by przygarnęła jej syna „na kilka lat”. Obiecała, iż będzie płacił rachunki, znajdzie pracę, a oni pomogą, gdy tylko będą mogli. Ludmiła uwierzyła. I zgodziła się.
Dwa lata minęły jak z bicza strzelił. Jan zakochał się, oświadczył się Kingi. Zaczęli szykować się do ślubu. Ludmiła uprzedziła siostrzeńca:
– Krzysiu, do lata musisz się wyprowadzić. Jesienią do mieszkania wprowadzi się Jan z żoną.
Wydawało się – wszystko jasne. Ale zaczęły się telefony.
– Znalazłem nową pracę, ale zarabiam grosze…
– Dziewczyna spodziewa się dziecka…
– Planujemy ślub…
Ludmiła z mężem znów dali się namówić. Pozwolili zostać do września. Potem remont, przeprowadzka syna. Wszyscy wiedzieli. choćby Halina. Kiwała głową, zgadzała się, mówiła:
– Oczywiście, pomożemy. Wszystko rozumiemy.
Ale lato minęło. Nadszedł sierpień. Halina zadzwoniła:
– No wiesz, nie mamy jak pomóc synowi. Córka niedługo rodzi, ona jest ważniejsza. A tu jeszcze ślub przed nami…
Potem zaczęli dzwonić dziadkowie. Prosili, by się zlitować, wyjść im naprzeciw.
– Przecież to twój siostrzeniec! Rodzona krew!
Ludmiła z mężem znów ulegli. Powiedzieli: do końca listopada – i koniec.
Nadeszła zima. Odbyły się śluby. Urodziły się dzieci. Tylko iż Jan z Kingą wciąż mieszkali z rodzicami. A w „ich” mieszkaniu żył Krzysztof z żoną Olą i noworodkiem. I choćby nie myślał o wyprowadzce.
Za każdym razem nowe wymówki.
– Zatrzymali wypłatę…
– Znaleźliśmy coś do wynajęcia, ale to koszmarne warunki…
– Telefon zgubiłem, więc nie mogłem odebrać…
– Zachorowałem, ledwo nie trafiłem do szpitala…
Ludmiła próbowała dogadać się przez telefon – bez skutku. Raz pojechała na miejsce – nie otworzyli. Choć wiedziała, iż są w domu. Drugim razem przyjechała z mężem. Krzysztof otworzył drzwi i… rzucił się na wuja z pięściami. To już przekroczyło wszelkie granice.
Ludmiła trzęsła się z upokorzenia i wściekłości. Po raz pierwszy w życiu poczuła, iż więzy krwi to nie miłość. To wykorzystanie. Manipulacja. Próba zrobienia z ciebie życiodajnej krowy.
Potem zaczęła się akcja nacisku. Babcia i Halina zaczęły dzwonić do Jana.
– Jak ci nie wstyd!
– Oli od stresu zanikło mleko!
– Jak możecie wyrzucać na bruk rodzinę z niemowlakiem?!
Ale Ludmiła z mężem nie zamierzali już być wyrozumiali. Złożyli pozew. Poszli na policję. Dwa miesiące później – eksmisja.
Jan z Kingą w końcu wprowadzili się do swojego mieszkania. Zaczęli od nowa. A Ludmiła… po prostu nie odbiera już telefonów od rodziny. Ani od siostry, ani od babci. Od nikogo.
Rodzina to tylko ci, którzy są przy tobie, którzy wspierają. A nie ci, którzy z uśmiechem depczą cię po głowie.
A ty jak uważasz? Więzy krwi to obowiązek aż do samopoświęcenia, czy jednak wzajemność i szacunek?