Wymiana dzieci: jak siostry popełniły fatalny błąd, za który płaciły latami
Czasem jedna decyzja, podjęta w zamęcie emocji, może zrujnować życie wielu ludzi. Zwłaszcza gdy dotyczy tego, co najświętsze – dzieci. Tak właśnie stało się z dwiema siostrami, Zofią i Katarzyną, które od dziecka były nierozłączne. Żyły w zgodzie, nigdy nie rywalizowały o zabawki, miłość rodziców czy pierwsze zauroczenia. Wszystko przeżywały razem: szkolne lata, pierwsze randki, zamążpójście. Wydawało się, iż ich życie toczy się równolegle, jakby według jednego scenariusza, tylko w innych mieszkaniach.
Nawet mężów wybrały podobnych – Katarzyna wyszła za Marka, Zosia za Wojciecha. Przyjaciele z dzieciństwa, koledzy z pracy, kierowcy ciężarówek, którzy niemal nie bywali w domu. Siostry to akceptowały – mężowie zarabiali, a one trzymały się razem, jak zawsze. Gdy jedna zaszła w ciążę, druga gwałtownie „złapała” to samo. Razem chodziły na badania, razem wybierały szpital. Obie szczęśliwe, ale i trochę przestraszone. Postanowiły nie znać płci – niech będzie niespodzianka.
Zosia marzyła o córeczce, Kasia o synu. Ale stało się odwrotnie. U Zosi urodził się chłopiec, u Kasi – dziewczynka. Wtedy Katarzyna, niby żartem, rzuciła:
– Zamieńmy się? No serio, co za pech, wszystko na opak…
Zosia nerwowo się uśmiechnęła, ale coś ścisnęło ją w środku. Żart nie wydał się śmieszny. Jednak Kasia powtarzała to raz za razem – najpierw z uśmiechem, potem coraz natarczywiej, poważnie. Mówiła, iż chciała syna, iż jest jej ciężko, iż tak będzie lepiej. I w końcu Zosia uległa. Przypomniała sobie, jak Wojtek przytulał obce dziewczynki na placu zabaw i szeptał: „Chcę córeczkę, moją księżniczkę…”
Mężowie byli zachwyceni. Prezenty, kwiaty, szampan, goście. Ale Zosia za każdym razem czuła, jak serce się jej zaciska, gdy widziała, jak Wojtek nosi na rękach nieswoje dziecko. Najpierw tłumiła wyrzuty sumienia. Potem przekonywała siebie, iż postąpiła słusznie. W końcu dzieci są ze sobą spokrewnione, więc nic strasznego się nie stało. Ale sumienie nie dawało spokoju.
Wszystko się zmieniło, gdy trzy lata później Kasia zmarła. Chorowała długo, cierpiała, aż w końcu odeszła, zostawiając „syna” – w rzeczywistości biologicznego syna Zosi – z ojcem. Zosia i Wojtek pomagali Kubie, jak mogli. A potem pojawiła się w jego życiu kobieta – Agnieszka. Spokojna, miła, wydawała się godna zaufania. choćby chłopca, Bartka, zaakceptowała. Na początku.
Lecz gdy Agnieszka urodziła własne dziecko, wszystko się zmieniło. Bartek stał się dla niej solą w oku. Obrażała go, mówiła okropności, potrafiła uderzyć, krzyczała bez powodu. Przed Kubą ukrywała to starannie, ale Zosia widziała wszystko. Jej serce pękało z bólu. Nie mogła dłużej milczeć, wiedząc, iż jej syn żyje w piekle, które sama zgotowała.
Pewnego wieczoru, gdy Agnieszka znów krzyczała na chłopca, Zosia nie wytrzymała. Zebrała Wojtka, Kubę i wyznała całą prawdę. Każde słowo bolało jak cios w pierś. Wojtek wpadł w szał. Najpierw nie wierzył, potem wyszedł bez słowa. Zosia płakała – ze strachu, z poczucia winy, ze świadomości, iż zrujnowała czyjeś i własne życie. Ale po dwóch dniach Wojtek wrócił. Oświadczył, iż chce zrobić test DNA. Po wynikach – cisza. Potem przytulił ją mocno.
– Naprawimy to – powiedział.
Proces adopcyjny trwał długo, ale był pewny. Agnieszka zrezygnowała z Bartka – obce dziecko nie było jej potrzebne. Dziewczynka – córka Kasi, którą Zosia wychowywała jak własną – została z nią. Nie znała całej prawdy i nie musiała. Liczyła się tylko miłość, którą Zosia dawała jej z całego serca.
Minęły lata. Zosia wciąż ma sobie za złe, ale wie, iż postąpiła słusznie, wyznając prawdę. Uratowała syna. Było późno, bolało, ale zdążyła. Bo w życiu nie chodzi o to, gdzie popełniasz błąd, ale o to, czy masz siłę, by go naprawić.