"Zamówiłam jedno danie i poprosiłam o dwa talerzyki. Reakcja kobiety mnie zaskoczyła"

mamadu.pl 4 godzin temu
Napisała do nas matka dwojga. Marianna była z dzieciakami na posiłku w restauracji i spotkała się z tak niepokojąco nieprzyjemnym zachowaniem i komentarzem, iż poczuła potrzebę, by się tym z kimś podzielić. Ku przestrodze i myśli: co jest z nami nie tak?


Poniżej pełna treść listu:


Chłodny głos


To miał być zwykły, spokojny obiad po spacerze. Nic wielkiego – ja i dwójka moich dzieci, 5-letni Kuba i 3-letnia Hania. Słońce świeciło, humor dopisywał, więc pomyślałam: zamiast wracać do domu i gotować w pośpiechu, usiądziemy w naszej ulubionej, małej knajpce. Taka prosta przyjemność, którą czasem sobie funduję jako mama, która na co dzień ogarnia wszystko w pojedynkę.

Menu nie miało dań dziecięcych, ale to nie problem – dzieci i tak najczęściej zjadają po kilka kęsów i reszta ląduje w pudełku na wynos. Zamówiłam więc jedną, dużą porcję kotleta z ziemniakami i warzywami, a kelnerkę poprosiłam o dwa dodatkowe talerzyki, żeby podzielić jedzenie między Kubę i Hanię. Zrobiłam to już odruchowo, naturalnie – to dla mnie codzienność. Ale nie dla wszystkich, jak się okazało.

Właśnie wtedy, kiedy kelnerka z uśmiechem przyniosła nam naczynia, z sąsiedniego stolika dobiegł mnie głos. Chłodny. Złośliwy. "Nie stać cię na restaurację, siedź w domu".

Spojrzałam w stronę mówiącej. Starsza pani, elegancka, z książką w ręku i nieskrywaną pogardą na twarzy. Byłam zbyt zaskoczona, żeby zareagować od razu. Na chwilę zamarłam. Dzieci niczego nie zauważyły – zajęte były rozmową o tym, który plasterek ogórka wygląda jak serduszko.

Wzięłam głęboki oddech i… uśmiechnęłam się. Nie dla niej – dla siebie. Odpowiedziałam spokojnie, ale dobitnie: "Nie chodzi o to, czy mnie stać. Chodzi o to, żeby uczyć dzieci dzielenia się i bycia razem. A restauracja jest dla ludzi – wszystkich".

Pani się zarumieniła. Nie odpowiedziała. Wróciła do swojej książki, ale co jakiś czas kątem oka patrzyła na nas – jak dzieci karmią się nawzajem frytką, jak śmieją się, przechylając się nad jednym talerzem. A kiedy wychodziliśmy, powiedziała cicho, prawie niesłyszalnie: "Przepraszam. Masz mądre dzieci".

I wtedy dotarło do mnie: czasem nie trzeba walczyć. Wystarczy być sobą. Ciepło, spokojnie, konsekwentnie. Bo wychowanie nie zawsze zaczyna się i kończy w domu – czasem dzieje się przy restauracyjnym stoliku, między jedną łyżką ziemniaków a drugim "podziel się z siostrą".

Dziękuję tej pani. I dziękuję sobie, iż nie zareagowałam gniewem. Bo może właśnie w takich momentach uczymy się najwięcej – wszyscy.

Idź do oryginalnego materiału