Notatka na lodówce
Zofia Nowak obudziła się wpół do siódmej, jak zawsze. Za oknem jeszcze ciemno, ale jej wewnętrzny zegar działał bez zarzutu od czterdziestu lat. Wstała, narzuciła szlafrok i powłócząc nogami, udała się do kuchni, by zagotować wodę na herbatę.
Na lodówce bielił się karteluszek przyczepiony magnesem w kształcie biedronki. Dziwne — wczoraj wieczorem go tam nie było.
Zofia zdjęła kartkę i zapaliła światło. Pismo było obce, koślawe, jakby pisała je osoba nieprzyzwyczajona do trzymania długopisu.
„Zofio Nowak! Przepraszam za kłopot. Jestem pani sąsiadką z naprzeciwka. Nazywam się Weronika. Strasznie mi głupio, ale nie mam do kogo się zwrócić. Czy mogłabym pożyczyć trochę cukru? Oddam na pewno. Mieszkanie 47. Dziękuję serdecznie. Weronika Kowalska.”
Zofia zmarszczyła brwi. Sąsiadka z czterdziestki siódemki? Przecież tam mieszka rodzina z dziećmi, Woźniakowie. Znała wszystkich w klatce na pamięć — w końcu była przewodniczącą wspólnoty od dziesięciu lat.
Czajnik zagwizdał. Odłożyła kartkę i zabrała się za śniadanie. Coś ją uwierało. Skąd ta Weronika wzięła się w mieszkaniu? I dlaczego nie słyszała, iż Woźniakowie się wyprowadzili?
Po śniadaniu Zofia ubrała się i wyszła na klatkę. Stanęła pod drzwiami czterdziestki siódmej, nasłuchując. Cisza. Żadnych dziecięcych głosów, żadnego hałasu. Tylko cichutkie mruczenie telewizora.
Niepewnie nacisnęła dzwonek.
— Kto tam? — odezwał się chrypliwy kobiecy głos.
— Zofia Nowak z czterdziestki ósmej. Zostawiła pani kartkę o cukier?
Zamek zaskoczył, drzwi uchyliły się na łańcuchu. W szparze ukazał się kawałek pomarszczonej twarzy i jedno podejrzliwe oko.
— To pani Zofia Nowak? — nieufnie zapytała nieznajoma.
— Ja. A pani Weronika Kowalska?
— Tak, tak. Proszę wejść.
Łańcuszek odpadł, drzwi otworzyły się szerzej. Zofia weszła do mieszkania i zdziwiła się. Wnętrze było zupełnie inne. Żadnych dziecięcych zabawek, kolorowych tapet ani rodzinnych zdjęć. Wszystko skromne, czyste, ale bardzo staroświeckie.
— Niech pani siada — kobieta wskazała kanapę. — Herbaty się napije?
— Dziękuję, nie odmówię.
Zofia przyglądała się gospodyni. Weronika wyglądała na siedemdziesiąt lat, może trochę więcej. Siwe włosy starannie ułożone, twarz poorana głębokimi zmarszczkami, ale oczy żywe, uważne.
— Przepraszam za kłopot — odezwała się Weronika, krzątając się przy herbacie. — Cukier mi się skończył, a do sklepu boję się iść. Nogi już nie te.
— Nic się nie stało. Ale powiedz mi, gdzie są Woźniakowie? Wyprowadzili się?
Weronika zamarła z filiżanką w dłoni.
— Woźniakowie? Nie znam żadnych Woźniaków. Ja tu mieszkam od dawna.
— Od jak dawna?
— No już z piętnaście lat, może i więcej.
Zofia poczuła lekkie zawroty głowy. Piętnaście lat? Niemożliwe. Przecież widziała Woźniaków dosłownie w zeszłym tygodniu. Matka wiozła w wózku najmłodszą córeczkę, a starszy syn biegał obok.
— Weroniko, a jak pani przyczepiła kartkę do mojej lodówki? Przecież drzwi zamykam na klucz.
Starsza kobieta zamrugała zdezorientowana.
— Jaką kartkę?
— No tę, którą pani zostawiła rano. O cukier.
— Ja żadnej kartki nie zostawiałam. Co pani plecie?
Zofia wyjęła z kieszeni niefortunny świstek i pokazała sąsiadce.
— O, ta kartka. Tu jest pani nazwisko.
Weronika wzięła kartkę, długo się jej przyglądała, wodząc palcem po linijkach.
— Nie wiem — powiedziała w końcu. — To nie moje. Ja tak nie pisałam.
— Ale tu jest napisane — Weronika Kowalska.
— No tak, Kowalska to moje nazwisko. Ale kartki nie pisałam. Może ktoś żartuje?
Zofia czuła, iż gubi się w tym, co się dzieje. Sąsiadka wydawała się szczera, ale kto w takim razie napisał kartkę? I jak ją przyczepił do lodówki?
— Wie pani co — powiedziała, wstając — przyniosę pani cukier. A kartkę niech pani zatrzyma, może coś się pani przypomni.
— Dziękuję bardzo. Jest pani bardzo dobra.
Zofia wróciła do siebie z jeszcze większą ilością pytań. Nasypała cukru do słoika i zaniosła sąsiadce.
— Weroniko, mogę panią o coś zapytać?
— Oczywiście, proszę.
— Pamięta pani rodzinę Woźniaków? Mąż, żona, dwoje dzieci. Mieszkali w tym mieszkaniu.
Starsza kobieta zamyśliła się i pokręciła głową.
— Nie, nie pamiętam. Chociaż… Czekaj. Chyba ktoś tu kiedyś mieszkał. Ale słabo pamiętam. Głowa już nie ta.
— A z kimś z sąsiadów pani rozmawia?
— No prawie z nikim. Wszyscy młodzi, pracują, nie mają czasu w gadanie ze staruchą. Tylko wujek Staszek z parteru czasem zagląda, przynosi zakupy.
Zofia znała wujka Staszka. Stanisław Nowicki mieszkał w klatce od samego początku, mógłby wszystko wyjaśnić.
— Dziękuję za cukier — powiedziała Weronika. — Na pewno oddam.
— Nie trzeba, nie krępuj się.
Zofia zeszła na parter i zapukała do drzwi Stanisława. Staruszek otworzył szybko, widocznie był w domu.
— O, Zosiu! Wchodź, wchodź. Herbaty się napijesz?
— Dziękuję, nie tym razem. Wujku Staszku, powiedz mi, kto mieszka w czterdziestce siódmej?
— No jak to kto? Weronika Kowalska. Dobra kobieta, tylko bardzo chora.
— A Woźniakowie gdzie?
— Jacy Woźniakowie?
— No ci, co tam mieszkali. Rodzina z dziećmi.
Stanisław popatrzył na nią uważnie.
— Zosiu, dobrze się czujesz? Żadnych Woźniaków w naszej klatce nie było. Weronika w czterdziestce siódmej mieszka już z dwadzieścia lat, jeżeli nie dłużej.
— Ale ja ich widziałam! Niedawno!
— Może kogoś pomyliłaWeronika powoli uniosła rękę, wskazując na pusty kąt pokoju, gdzie nagle pojawiła się nikła poświata, i szepnęła: „Widzisz ich teraz?”.