Żałuję, iż wpuściłam siostrzeńca do naszego mieszkania — teraz w rodzinie więcej wrogów niż sąsiadów
Jadwiga i jej młodsza siostra Krystyna pochodzą z małego miasteczka na południu Polski, gdzie wszyscy znają wszystkich, a plotki rozchodzą się szybciej niż burza z gradem. Ich losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Jadwiga była szkolną „gwiazdą” — skończyła liceum z wyróżnieniem, wyjechała do Krakowa i dostała się na uniwersytet. Tam poznała swojego przyszłego męża, wzięli ślub i zostali w mieście, gdy odziedziczyli po krewnych małe mieszkanie.
Krystyna została w rodzinnym domu. Dwa małżeństwa — oba skończyły się klapą. Po każdym zostało dziecko. Czy to przez charakter, czy przez pech w wyborze mężczyzn, ale po rozwodach wróciła z dwójką dzieci pod rodziców dach.
Jadwiga z mężem też nie mieli łatwo. Raz pieniądze były, raz się rozpływały. Ale krok po kroku, cegiełka po cegiełce, budowali swoją przyszłość. Kupili najpierw kawalerkę, sprzedali, zainwestowali w dwupokojowe mieszkanie — miało być startem dla ich syna, Jacka. Chłopak dostał się na medycynę, uczył się solidnie. Marzyli, iż po studiach i ślubie wprowadzi się tam z żoną i zacznie samodzielne życie.
Ale wszystko potoczyło się inaczej.
Gdy syn Krystyny — Tomek — skończył szkołę, też postanowił ruszyć do Krakowa. Zdał do technikum, chciał pracować i wynajmować pokój. Ale na czynsz nie było go stać. Wtedy Krystyna, z typową dla siebie upartością, poprosiła siostrę, by przygarnęła chłopaka „na jakiś czas”. Obiecała, iż będzie płacił rachunki, znajdzie pracę, a ona pomoże, gdy tylko będzie mogła. Jadwiga uwierzyła. I zgodziła się.
Dwa lata minęły jak z bicza strzelił. Jacek zakochał się, oświadczył się Magdalenie. Zaczęli szykować wesele. Jadwiga uprzedziła siostrzeńca:
— Tomku, do lata musisz się wyprowadzić. Na jesieni wprowadza się Jacek z żoną.
Wydawało się — sprawiedliwie. Ale zaczęły się telefony.
— Nowa praca, grosze mi płacą…
— Dziewczyna w ciąży…
— Ślub planujemy…
Jadwiga z mężem znów ustąpili. Pozwolili zostać do września. Potem remont, przeprowadzka syna. Wszyscy wiedzieli. choćby Krystyna. Kiwała głową, zgadzała się, mówiła:
— Jasne, pomożemy. Rozumiemy.
Lato minęło. Nadszedł sierpień. Krystyna zadzwoniła:
— No wiesz, nie mam jak pomóc Tomkowi. Córka niedługo rodzi, jej bardziej trzeba. I wesele za pasem…
Potem — telefony od babci i dziadka. Błagali, by ulitować się, wyrozumieć.
— To twój siostrzeniec! Rodzina to świętość!
Jadwiga z mężem znowu dali się przekonać. Powiedzieli: do końca listopada — i koniec.
Nadeszła zima. Wesele się odbyło. Dzieci się urodziły. Tylko iż Jacek z Magdaleną wciąż mieszkali z rodzicami. A w „ich” mieszkaniu żył Tomek z żoną Olą i noworodkiem. I ani myślał się wyprowadzać.
Za każdym razem — nowe wymówki.
— Wypłatę wstrzymali…
— Znaleźliśmy coś do wynajęcia, ale horror…
— Telefon zgubiłem, dlatego nie odbierałem…
— Zachorowałem, mało nie wylądowałem w szpitalu…
Jadwiga dzwoniła — bez skutku. Raz pojechała osobiście — nie otworzyli drzwi. Choć wiedziała, iż są w domu. Drugi raz przyjechała z mężem. Tomek otworzył i… rzucił do walki. To już przekroczyło granicę.
Jadwiga trzęsła się z upokorzenia i wściekłości. Po raz pierwszy w życiu zrozumiała: więzy krwi to nie o miłości. To o wykorzystaniu. O manipulacji. O tym, jak robią z ciebie dojną krowę.
Potem zaczęła się kampania nacisków. Babcia i Krystyna dzwoniły do Jacka.
— Wstydź się!
— Oli od stresu przepadło mleko!
— Jak możesz wyrzucać rodzinę z niemowlęciem?!
Ale Jadwiga z mężem mieli dość bycia wygodnymi. Złożyli pozew. Poszli na policję. Po dwóch miesiącach — eksmisja.
Jacek i Magdalena wreszcie wprowadzili się do swojego mieszkania. Zaczęli od nowa. A Jadwiga… po prostu przestała odbierać telefony od krewnych. Ani od siostry, ani od babci. Od nikogo.
Rodzina to teraz tylko ci, którzy są blisko, którzy wspierają. A nie ci, co z uśmiechem depczą po głowie.
A wy co myślicie? Więzy rodzinne to obowiązek aż do samozaparcia, czy jednak wymiana z wzajemnym szacunkiem?