Zaszłam w ciążę z żonatym kolegą, a on mnie zostawił.

newsempire24.com 2 dni temu

Nazywam się Anna Kowalska i mieszkam w Toruniu, gdzie malownicze uliczki kryją się w cieniu gotyckich katedr. Kiedy wpadłam w ramiona mojego kolegi, Wojtka, moje serce wypełniła radość. Wówczas marzyłam, by stać się jego jedyną, ulubioną. Marzenie się spełniło, ale z goryczą — musiałam go dzielić z żoną, Martą.

Niedawno zaczęłam pracę w naszej firmie, a już wysłano mnie z Wojtkiem na delegację do Warszawy. Mieliśmy zawrzeć istotną umowę. Udało nam się znakomicie, a po sukcesie Wojtek zaproponował: „Napijmy się? Nie codziennie podpisuje się takie kontrakty”. Zgodziłam się chętnie. Usiedliśmy w hotelowym barze, zamówiliśmy whisky, a alkohol rozwiązał nam języki. Rozmawialiśmy swobodnie, a nagle on mnie pocałował. Byłam zaskoczona, ale nie odepchnęłam go. W windzie przytulił mnie z taką pasją, iż nie mogłam się oprzeć — jego oddech był bardziej upajający niż whisky. Noc w jego pokoju była magiczna, niezapomniana, pełna żaru.

Po powrocie do Torunia, nie mogłam tego w sobie dusić i zwierzyłam się koleżance, Justynie — ufałam jej jak siostrze. „Nie zakochuj się w nim!” — przerwała ostro. „Dlaczego?” — zdziwiłam się. „On jest żonaty”. Te słowa były jak grom z jasnego nieba. Wojtek miał zaledwie 27 lat, nie mogłam uwierzyć, iż jest już żonaty — w tej chwili mężczyźni rzadko się wcześniej żenią. Spytałam go wprost, a on bez kręcenia przyznał: „Tak, jestem rok po ślubie”. Ale to nas nie zatrzymało. Zostaliśmy kochankami. Spotkania w mieszkaniu odziedziczonym po dziadkach stały się tajnym rytuałem. Z każdą chwilą bardziej się w nim zatracałam.

Pewnego niedzielnego poranka, leżąc obok niego, zdobyłam się na odwagę: „Wojtek, rozwiedź się. Ze mną będzie ci lepiej niż z nią”. Spojrzał na mnie ze smutkiem: „Kocham cię, ale nie mogę”. „Dlaczego?” — spytałam. „Jest ciężko chora”. Zamarłam. „Co jej jest?” — głos mi zadrżał. „Zdiagnozowano u niej raka piersi, niedawno się o tym dowiedzieliśmy. Nie mogę jej teraz zostawić”. Jego słowa były jak nóż w serce, ale zrozumiałam: w takiej chwili jest jej potrzebny. Było mi żal Marty. Kiedy powiedział, iż będą ją operować w czwartek, cały dzień modliłam się za nią szczerze, do łez. Po jej wyjściu ze szpitala przestaliśmy się z Wojtkiem widywać — wiedziałam, iż jego miejsce jest przy żonie.

Minęły cztery miesiące. Wojtek ani razu nie zaproponował spotkania. Spytałam, dlaczego. „Marta wciąż czuje się słabo, potrzebna może być kolejna operacja”, — odpowiedział zmęczonym głosem. „Rozumiem twój ból, ale pomyśl też o mnie”, — odparłam. Skinął głową: „Masz rację, pomyślmy o czymś na weekend”. W sobotę spotkaliśmy się w tym samym mieszkaniu. Noc była gorąca, pełna namiętności. Ale przed wyjściem znów poruszyłam temat rozwodu. Jego twarz pociemniała: „Nigdy tego nie zrobię. Ona jest siostrą mojego szefa”. Zaniemówiłam. „A więc o to chodzi! A rak to wymysł?” Milczał i wyszedł, trzaskając drzwiami, by nie kłócić się dalej.

Kilka dni później do biura przyszła elegancka brunetka. Spytała o Wojtka. Justyna zaprowadziła ją do jego gabinetu. „Kto to?” — zapytałam Justynę potem szeptem. „Jego żona”, — odparła. Wymyśliłam pretekst, weszłam do jego gabinetu — niby po dokumenty — by ją zobaczyć. Marta wyglądała nie tylko na zdrową, ale wręcz emanowała pięknem, pewnością siebie, elegancją. Przy niej poczułam się jak szara mysz. Wróciłam do Justyny i zapytałam: „Słyszałaś, iż jest chora na raka?” — „Nie, to absurd, wszyscy by wiedzieli”, — ucięła. W tej chwili wszystko zrozumiałam: kłamał od początku.

Wkrótce zaczęłam się gorzej czuć, zbierało mi się na wymioty. Zwierzyłam się Justynie, a ona zasugerowała: „Może jesteś w ciąży?” Zbyłam to, ale zrobiłam test — dwie kreski. Ginekolog potwierdził: drugi miesiąc. Byłam w szoku. Przypomniałam sobie tamtą noc – nie zabezpieczyliśmy się. Myśli krążyły: czy powinnam zostawić dziecko czy nie? Zadzwoniłam do Wojtka. „Usuń ciążę!” — powiedział zimno. „Nie, nie zrobię tego”, — odparłam twardo. „W takim razie doprowadzę do twojego zwolnienia”, — zagroził. „Nie przestraszysz mnie!” — rzuciłam. Na złość jemu zdecydowałam się urodzić. Myślałam, iż blefuje. Ale nie — zwolnili mnie. Koleżanka załatwiła mi pracę sprzedawczyni w księgarni u swojego brata. Nie chciał zatrudniać ciężarnej, ale zlitował się.

Córka przyszła na świat w siódmym miesiącu — była słaba, ale żywa. Nazwałam ją Serafina, na cześć ojca — Wojtka. Jemu o tym nie powiedziałam. I chyba nigdy nie powiem. Zawiódł mnie, pozostawił w najtrudniejszym momencie, gdy zostałam sama z dzieckiem bez pracy. Widzę jego twarz we snach — piękną, ale kłamliwą — i serce mi pęka z bólu. Wybrał żonę, karierę, a mnie wykreślił jak niepotrzebną stronę. Ale nie poddałam się. Wychowuję córkę, walczę dla niej, choć każdy dzień to walka z losem. Niech on żyje ze swoimi kłamstwami, a ja będę żyła dla Serafiny — mojego światła w tym mroku.

Idź do oryginalnego materiału