Nazywam się Anna Kowalska i mieszkam w Toruniu, mieście gdzie gotyckie wieże i urokliwe uliczki skrywają liczne historie. Gdy dałam się uwieść mojemu koledze z pracy, Szymonowi, czułam się jak w bajce. Marzyłam, iż stanę się jego jedyną miłością. Ta marzenie niedługo się spełniło, ale z gorzkim smakiem, gdyż musiałam go dzielić z jego żoną, Mariolą.
Właśnie zaczęłam pracować w firmie i zostałam wysłana z Szymonem na służbową podróż do Warszawy, aby zawrzeć istotny kontrakt. Wszystko poszło znakomicie, a po sukcesie Szymon zaproponował: „Wypijmy po lampce wina, takich kontraktów nie podpisuje się na co dzień!” Z entuzjazmem się zgodziłam. W hotelowym barze zamówiliśmy whisky, i to sprawiło, iż nasza rozmowa toczyła się swobodnie jak rzeka. Nagle mnie pocałował. Byłam zaskoczona, ale nie odsunęłam się. W windzie przytulił mnie z taką pasją, iż nie mogłam się oprzeć – jego oddech odurzał bardziej niż alkohol. Noc w jego pokoju była magiczna i niezapomniana.
Po powrocie do Torunia nie mogłam trzymać tego w sobie i zwierzyłam się koleżance, Agnieszce – ufałam jej jak siostrze. „Nie zakochaj się w nim!” przerwała ostro. „Dlaczego?” zapytałam zaskoczona. „On ma żonę”. Te słowa brzmiały jak grom. Szymon miał zaledwie 27 lat i nie mogłam uwierzyć, iż był żonaty – w dzisiejszych czasach mężczyźni rzadko ożeniają się tak młodo. Spytałam go wprost, i nie kluczył: „Tak, jestem żonaty od roku”. Ale to nas nie powstrzymało. Staliśmy się kochankami. Spotkania w mieszkaniu, które odziedziczył po dziadkach, stały się naszym tajemnym rytuałem. Z każdym dniem zakochiwałam się w nim coraz bardziej.
Pewnego niedzielnego poranka, leżąc obok niego, zdecydowałam się: „Szymon, rozwiedź się. Będzie ci ze mną lepiej.” Spojrzał na mnie z smutkiem: „Kocham cię, ale nie mogę.” „Dlaczego?” zapytałam. „Ona jest ciężko chora.” Zamarłam. „Co jej jest? Czemu nic nie mówiłeś?” – głos drżał. „Ma raka piersi, niedawno się dowiedzieliśmy. Nie mogę jej teraz zostawić.” Jego słowa były bolesne, ale zrozumiałam: w takiej chwili jest jej potrzebny. Zrobiło mi się żal Marioli. Gdy powiedział, iż operację ma mieć w czwartek, cały dzień modliłam się za nią, szczerze, do łez. Po jej powrocie ze szpitala przestaliśmy się widywać – wiedziałam, iż jego miejsce jest przy żonie.
Minęły cztery miesiące. Szymon ani razu mnie nie zaprosił. Spytałam, o co chodzi. „Mariola wciąż źle się czuje, możliwe, iż potrzebna będzie kolejna operacja”, odpowiedział zmęczony. „Rozumiem twój ból, ale pomyśl też o mnie”, wymamrotałam. „Masz rację, pomyślę nad tym w weekend”, powiedział. W sobotę spotkaliśmy się w tym samym mieszkaniu. Noc była pełna pasji. Ale przed wyjściem znów zaczęłam rozmowę o rozwodzie. Jego twarz stężała: „Nigdy tego nie zrobię. Ona jest siostrą mojego szefa.” Zamarłam. „To o to chodzi? A rak – to kłamstwo?” Zamilkł i wyszedł, trzaskając drzwiami, by nie kłócić się dalej.
Kilka dni później do biura przyszła elegancka brunetka. Spytała o Szymona. Agnieszka zaprowadziła ją do jego gabinetu. „Kto to jest?” szepnęłam później do Agnieszki. „Jego żona”, odpowiedziała. Pod pozorem załatwienia sprawy, weszłam tam, by ją zobaczyć. Mariola wyglądała nie tylko zdrowo, ale olśniewająco pięknie, pewnie i z elegancją. Poczyniłam się jak szara myszka obok niej. Po powrocie zapytałam Agnieszki: „Słyszałaś coś, iż ma raka?” – „Nie, to bzdura, wszyscy by wiedzieli”, ucięła. Uderzyło mnie to: okłamywał mnie od początku.
Wkrótce zaczęłam czuć się osłabiona, było mi niedobrze. Opowiedziałam o tym Agnieszce, a ona zasugerowała: „Może jesteś w ciąży?” Zbyłam to, ale zrobiłam test – dwie kreski. Ginekolog to potwierdził: drugi miesiąc. Byłam w szoku. Przypomniałam sobie tamtą noc – nie zabezpieczyliśmy się. Mieszane myśli przebiegały przez moją głowę: urodzić dziecko czy nie? Zadzwoniłam do Szymona. „Zrób aborcję!” – odparł zimno. „Nie, nie zrobię tego”, ucięłam. „W takim razie doprowadzę do twojego zwolnienia”, groził. „Nie zastraszysz mnie!” – odpowiedziałam. Na złość jemu postanowiłam urodzić. Myślałam, iż blefuje. Ale nie – zostałam zwolniona. Przyjaciółka znalazła mi pracę jako sprzedawczyni w księgarni u swojego brata. Nie chciał zatrudniać ciężarnej, ale się ulitował.
Córka urodziła się w siódmym miesiącu – słabiutka, ale żywa. Nazwałam ją Serafina, na cześć ojca – Szymona. Jemu o tym nie powiedziałam. I chyba nigdy nie powiem. Zdradził mnie, zostawił w najtrudniejszym momencie, gdy zostałam sama z dzieckiem i bez pracy. Widzę jego twarz we snach – piękną, kłamliwą – i moje serce się ściska z bólu. Wybrał żonę, karierę, a mnie wykreślił, jak niepotrzebną kartkę. Ale się nie poddałam. Wychowuję córkę, walczę dla niej, choć każdy dzień jest jak bitwa z przeznaczeniem. Niech on żyje z własnym kłamstwem, a ja żyć będę dla Serafiny – mojego światła w tym mroku.