— No cóż, córeczko, pomyślałyście? Wczoraj widziałam takiego „Opla”! Białego, ze skórzaną tapicerką. Piękny samochód. Tylko milion trzysta złotych — głos Tamary Stanisławówny brzmiał z udawaną lekkością, ale słychać w nim było subtelny nacisk.
— Mamo… — Marlena westchnęła i zamknęła laptopa. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt hipoteczny, Zosia choruje co miesiąc. Gdzie ci znajdę milion? Poszukaj czegoś skromniejszego.
Z sypialni dobiegały dziecięce piski. Szymon bawił się z Zosią, która uparcie odmawiała założenia skarpetek. Na zegarze było za dwadzieścia ósma. Za dziesięć minut Marlena musiała wychodzić do pracy. I ta cała sprawa z samochodem pojawiła się w najmniej odpowiednim momencie.
— Weźcie kredyt — odparła Tamara z zimną krwią, przysuwając do siebie wazę z ciasteczkami. — Jesteście młodzi, macie staż, przyzwoite pensje. Nie proszę na pogrzeb, tylko na coś pożytecznego.
Marlena gwałtownie odwróciła się do matki, zaciskając pięści.
— A czym to mamy płacić, mamo? Powietrzem? W ogóle mnie słyszysz? Już mamy kredyt na mieszkanie!
Tamara prychnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się.
— Aha. Rodzice Szymona mają samochód, a ja, jak zwykle, stoję gdzieś z boku.
To było już za wiele.
— Rodzice Szymona mają samochód, bo na niego sami zarobili. Sprzedali stary, oszczędzali. Nikogo o nic nie prosili. A ty dopiero co zdałaś prawo jazdy, a już „Opla” za milion masz dostać.
— A według ciebie dlaczego dopiero teraz zdałam?! — wybuchnęła Tamara. — Bo ciebie wychowywałam, każdą złotówkę na ciebie wydawałam, odkładałam ci na pierwszy wkład własny! A teraz, kiedy w końcu mam szansę coś dla siebie, zamykacie mi drzwi przed nosem!
Marlena spojrzała na Szymona. Pomagał córce zawiązać buty i wyglądał na zmęczonego i zniecierpliwionego. Jak zwykle nie wtrącał się, licząc, iż one same się dogadają. Ale po zaciśniętych ustach można było wyczytać, iż już miał tego dość.
— Mamo, sama mi kiedyś mówiłaś, iż boisz się prowadzić samochód. Posłuchaj, nie jesteśmy potworami. Ale nie mamy nieograniczonych środków — gniew w głosie Marleny ustąpił miejsca znużeniu. — I tak ci na wszystko pomagamy. Płacimy za czynsz, dajemy na leki, na prezenty, na to, na tamto…
Tamara dramatycznie złapała się za serce, jakby właśnie przypomniała sobie o swojej nadciśnieniowej chorobie.
— O, już wiem, jak jest. Teraz będziesz mi każdą złotówką wypominać?
Marlena głośno westchnęła, jakby wypuszczając parę. W ustach miała sucho, dłonie spocone. Nie była to pierwsza rozmowa o samochodzie, ale dziś stało się szczególnie ciężko. Wszystko się nałożyło: niewyspanie, ciągłe zwolnienia lekarskie dla Zosi, praca, niezapłacone rachunki w skrzynce.
I wtedy Tamara rzuciła coś, co dobiło córkę:
— A jeżeli będę siedzieć z Zosią? Jak będzie chora. Będziesz mogła pracować, więcej zarabiać. Wtedy spokojnie spłacimy kredyt.
Marlena zamarła na kilka sekund.
— Czekaj. Więc z wnuczką będziesz siedzieć tylko za samochód? Wcześniej zdrowie ci nie pozwalało, jak pamiętam. Ale na widok „Opla” ciśnienie ci spada, czy jak?
— Nie wyolbrzymiaj — burknęła matka. — Po prostu szukam kompromisu. Żeby wszystkim było dobrze.
— Kompromis to wtedy, gdy obie strony coś ustępują. A ty tylko stawiasz warunki.
Tamara gwałtownie odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
— Dobrze. Wszystko jasne. Żyjcie sobie beze mnie. I nie dzwAle kiedy Zosia podbiegła i przytuliła się do Matki Bożej w kościele, Tamara zrozumiała, iż żaden samochód nie jest wart utraty ich uśmiechu.