Zbyt długo żyłam dla innych… Teraz chcę wybrać siebie

newsempire24.com 5 dni temu

Zbyt długo żyłam dla innych… Teraz chcę wybrać siebie.

Czasem człowiek budzi się w środku zwyczajnego dnia i nagle zdaje sobie sprawę, iż cudze głosy brzmiały w jego głowie głośniej niż jego własny. Tak właśnie stało się ze mną. Nazywam się Ewa Kowalska, mam czterdzieści pięć lat, mieszkam w Krakowie i – choć to brzmi banalnie – dopiero teraz uświadomiłam sobie, iż niemal pół wieku żyłam według cudzych zasad. Nie swoich. A ból, który mi to zostawiło, jest ciężki, głuchy i nieustający.

Niedawno spotkałam się ze szkolną przyjaciółką, Agatą. Nie widziałyśmy się prawie dziesięć lat, a ten wieczór stał się dla mnie punktem zwrotnym. Rozmawiałyśmy długo – o życiu, dzieciach, rozczarowaniach. Wtedy usłyszałam własny głos – kobiety, która nie żyje tak, jak pragnie, ale tak, jak jej kazano. I której to już nie wystarcza.

Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Moi rodzice – porządni, surowi, uparci – zawsze wiedzieli lepiej, co jest dla mnie dobre. Decydowali o wszystkim: o przyjaciołach, studiach, pracy. Marzyłam o prawie, ale mama i tata uznali, iż filologia będzie lepsza. Pewnego dnia, bez mojej wiedzy, złożyli dokumenty na uniwersytet.

Poszłam. I krok za krokiem szłam obcą ścieżką. Uczyłam się bez iskry, bez pasji. Zdawałam egzaminy, nie rozumiejąc, po co. Ale rodzice byli dumni. Byłam „wzorową córką z wyższym wykształceniem”.

Pracę też dla mnie znaleźli – w szkole, jako nauczycielkę języka polskiego. Serce zamierało mi na myśl, iż całe życie będę tłumaczyć zasady interpunkcji dzieciom, które choćby na mnie nie patrzą. Ale poszłam. Bo zawsze szłam tam, gdzie kazano.

A potem pojawił się Marek. Nauczyciel wychowania fizycznego. Oświadczył się, a ja… zgodziłam się. Nie z miłości, ale by wyrwać się spod rodzicielskiej kontroli. Widziałam w nim szansę na wolność. Jakże się myliłam. Zamieniłam jedną klatkę na drugą.

Z Markiem życie było ciężkie. Był ostry, despotyczny, nie znosił sprzeciwu. Byłam dla niego sprzątaczką, kucharką, kobietą na zawołanie. Każdą próbę rozmowy o uczuciach, szacunku czy wolności wyśmiewał. Znosiłam to. Bo nie znałam innego sposobu. Bo od dziecka uczono mnie – milcz, nie sprzeciwiaj się, dostosuj.

Jedynym światłem była moja córka, Zosia. Moje zbawienie, mój oddech. Dałam jej wszystko, czego mnie pozbawiono – troskę, wsparcie, prawo wyboru. Wychowywałam ją z myślą: „Nie powtórz mojej drogi”. Gdy była w piątej klasie, zaczęłam odkładać pieniądze, ukrywając je przed Markiem, by dać jej szansę.

Po siódmej klasie wysłałam ją do szkoły w Anglii. To było trudne. Dorabiałam, szyjąc nocami, odmawiając sobie wszystkiego, ale najważniejsze – ona uczyła się, rozwijała, żyła. Teraz studiuje w Londynie. Jest silna, mądra, niezależna. Mówię jej: zostań tam, żyj tak, jak chcesz. Dla tego zniosłam wszystko.

Wspierała mnie ciocia Hania – jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała. Nie miała dzieci, stała się moim cichym aniołem stróżem.

A teraz… teraz stoję przed lustrem i po raz pierwszy od czterdziestu pięciu lat pytam: Czego CHCĘ JA? Nie moi rodzice. Nie mąż. Nie społeczeństwo. Ja.

I znam odpowiedź. Chcę wolności. Chcę żyć w ciszy, czytać ukochane książki, pracować tam, gdzie czuję spokój. Chcę znów haftować, jak za młodu. Chcę wynająć mieszkanie, odejść od Marka, zacząć od nowa. Nie chcę już być cieniem w cudzym życiu.

Teraz szukam pracy. Przeglądam ogłoszenia o wynajmie. Powoli, ale pewnie, buduję nową drogę. Nie będę już ofiarą. Nie pozwolę, by ktoś decydował za mnie. choćby jeżeli późno – wybieram siebie. A jeżeli ktoś spyta, czy żałuję? Tak. Żałuję. Ale nie tego, iż chcę odejść – iż nie zrobiłam tego wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału