Zdrada czy ocalona wierność?

polregion.pl 1 dzień temu

— Już podjąłem decyzję, mamo! Koniec! — Staś uparcie patrzył przez okno, zaciskając usta.
— Ty… ty jesteś zdrajcą, Stasiu! — Głos matki drżał, a w nim przebijała rozpacz i wyrzut.
— Zdrajca? Ja?! — Chłopak aż sapnął z oburzenia, gwałtownie się odwrócił i wybiegł z pokoju.

Trzasnął drzwiami, rzucił się na łóżko i wtulił twarz w poduszkę. Wściekłość wrzała w środku, ale niedługo zastąpiły ją wspomnienia — ciepłe, pachnące latem i szczęściem.

Gdy Staś skończył osiem lat, tata podarował mu wymarzony rower — jaskrawoniebieski, z błyszczącą ramą, idealny do trików. Chłopak oszalał z radości: od rana do wieczora ścigał się z kolegami na podwórku, zapominając o całym świecie. choćby o tym, iż niedługo były urodziny taty. Przypomniał dziadek.

— Stasiu, a prezent dla taty już gotujesz? — zapytał cicho, gdy siedzieli we dwóch na ganku.

— Nie, dziadku… choćby nie pomyślałem…

— No nic. Jak chcesz, zrobimy razem. Mam jeden pomysł.

Dwa tygodnie majstrowali nad drewnianą wieszakownią. Wyrzynali, wypalali wzory, szlifowali, przykręcali haczyki. Staś pracował jak równy z równym, a rower choćby kurz zbierał w kącie.

W dniu urodzin tata był jakoś wyjątkowo rozbawiony i tajemniczy. Podziękował za prezent, uściskał syna, ucałował dziadka. A potem, ku ogólnej uciesze, wyniósł z werandy pleciony kosz.

W środku spał szczeniak. Czarny, pulchny, z lśniącą sierścią.

— Poznajcie: to Brytan. Mój prezent dla siebie. Spełnienie dziecięcych marzeń.

— Jurek, oszalałeś?! — załamała ręce mama. — Psa?!

— No przecież nie takiego dużego — przecież wygląda jak misio! — roześmiał się tata, a jego szczęśliwy, niemal dziecięcy uśmiech rozbroił wszystkich.

Brytana pokochali od razu. Amstaff rósł jak na drożdżach. Stał się potężny, szeroki w barach, spokojny i dobroduszny. Uwielbiał tatę — chodził za nim krok w krok, pilnował, towarzyszył. A potem… pewnego dnia go uratował.

Późnym wieczorem w parku na tatę napadło dwóch typów. Nóż, groźby. Wtedy z krzaków wyskoczył Brytan — czarny jak noc, groźny jak burza. Sam widok psa sprawił, iż napastnicy cofnęli się w panice.

— Gdyby tylko wiedzieli, iż on choćby muchy nie skrzywdził… — opowiadał potem tata z uśmiechem.

Ale najgorsze przyszło później. Choroba. Białaczka. W ciągu kilku miesięcy tata zgasł jak świeca na wietrze. Stasiu miał wtedy zaledwie dwanaście lat. Brytan stał się jego cieniem.

Teraz Staś ma piętnaście. Rok temu w ich życiu pojawił się Robert. Porządny facet. Uprzejmy. Ale kilka miesięcy temu, gdy się oficjalnie wprowadził, okazało się, iż ma silną alergię na psy.

Mama próbowała to jakoś ograć, ale w końcu powiedziała wprost: „Trzeba oddać Brytana”. No bo Robert to teraz rodzina, a pies… Staszek słuchał i nie wierzył własnym uszom. Jak można zdradzić kogoś, kto nigdy cię nie zawiódł?

Obejrzał pół znajomych, proponował wzięcie Brytana — bezskutecznie. Stary amstaff nikomu nie pasował. Do dziadka oddać? Bez sensu: staruszek ledwo chodzi, gdzie mu do opieki nad psem…

— Do schroniska nie oddam! — oświadczył Staś w dniu decydującej rozmowy.

— Ale Robert to nasz. On jest teraz częścią rodziny… — Mama łkała. — Pies jest dla ciebie ważniejszy niż człowiek?

— Ważniejszy niż Robert — tak — westchnął Staś. — Bo on jest moją rodziną. A Brytan był rodziną taty. I moją. I twoją, mamo. Pójdziemy z nim do dziadka. Nie będziemy wam zawadzać.

— A ja jak? Biegając między dwoma domami? Pracuję, Staszku…

Milcząco wskazał na wieszakownię, którą kiedyś zrobił z dziadkiem. Wisiał na niej smycz Brytana.

— Już podjąłem decyzję.

— Zdrajca! — szepnęła, a głos jej zadrżał.

Później dziadek sam zadzwonił do mamy.

— Lidka, niech chłopak u mnie mieszka. Tam i szkoła zdalna, i mi, szczerze mówiąc, z wnukiem raźniej. Niech i Brytan zostanie. Jakoś to będzie…

A Robert nagle się odezwał:

— Lidka, daj mu spokój. Chłopak dorosły. I psu dobrze. Po co krzywdzić?

Staszek przyjechał z Brytanem i sportową torbą. Pies, zadowolony, fuknął i od razu rozłożył się pod dziadkowym telewizorem. Wszystko wróciło na swoje miejsce.

Aż pewnego dnia dziadek sam zadzwonił — głos miał cichy, pełen niepokoju.

— Stasiu, coś mnie w sercu ściska. Przyjedź…

Staszek porzucił lekcje, pędził do domu. Sąsiadka zdążyła wezwać karetkę, ale teraz siedziała przy łóżku dziadka, nerwowo spoglądając na zegarek.

— Dziękuję, pani Halino. Teraz my się zajmiemy.

Karetka przyjechała szybko. Lekarz zrobił zastrzyk. Młoda sanitariuszka o imieniu Kasia zawahała się w progu, patrząc na Brytana.

— Niech się pani nie boi, on jest łagodny — pospieszył z wyjaśnieniem Staś.

— Ja się nie boję — Kasia uśmiechnęła się i weszła do środka.

Lekarz zostawił zalecenia i stwierdził, iż kroplówki lepiej robić w domu.

— Macie kogoś?

— Nie… — Staś rozłożył bezradnie ręce.

— Kasia, podejmiesz się? — spytał lekarz.

— Podejmę. Tylko żeby ten bestia nie zjadł.

Mrugnęła do psa. Brytan spojrzał na nią spode łba, schował język i jakby kiwnął głową. Tak się zaczęło.

Kasia przychodziła codziennie. Staś zaczął ją odprowadzać. Potem razem spacerować. Potem zaliczać długie rozmowy w parku. Ich słowa stawały się coraz cichsze, coraz ważniejsze…

A potem urodził się Jaś.

Brytan przywitał Kasię z porodówki jak pełnoprawnego członka rodziny. Zamienił swoje miejsce pod telewizorem na dywanik przy łóżeczku. Pilnował malucha, warczał, gdy ten się budził. Spał obok. Był blisko. Zawsze.

Jaś stawiał pierwsze kroki, trzymając się jego obroży.

Brytan skończył piętnaście lat, ale choćby gdy jego oddech stał się ciężki, a łapy już nie tak pewne, nadążał za Jasiem krok w krok, jak wierny strażnik, który nigdy nie zawiedzie.

Idź do oryginalnego materiału