Zemsta

twojacena.pl 2 godzin temu

22 kwietnia, Warszawa

Dwa lata temu miałem wszystko: rodzinę, żonę, plany na przyszłość, nadzieje Dziś nic nie zostało. Nie potrafię pogodzić się z bólem utraty. Gdybym mógł cofnąć ten przeklęty dzień, zrobiłbym wszystko, by go nie dopuścić. Gdybym mógł

Po raz pierwszy od długiego czasu pośpieszyłem do ponurej ciszy pustego domu. Teraz w końcu będę mógł zemścić się za śmierć Zuzanny. Chciałem wstąpić do sklepu po butelkę wódki, ale się rozmyśliłem. Nadszedł czas zemsty. Muszę zachować jasny umysł. Położyłem się wcześnie i zaskakująco gwałtownie zasnąłem. Po dwóch godzinach obudziłem się z pulsującym sercem, łapiąc oddech ustami. Często śniła mi się Wioletta, jej oddech obok mnie. Nasłuchiwałem, mając nadzieję, iż otworzy się oczy i zobaczę ją przy sobie. Ale nie było. Poduszka nie była przygnieciona. Znowu sen.

Przeciągnąłem dłonią po prześcieradle. Natychmiast stało się ciepłe pod moją ręką, dając złudne wrażenie, iż żona jeszcze chwilę przed moim przebudzeniem leżała obok. Nie mogłem już zasnąć. Leżałem, wpatrując się w rozświetlony w ciemności sufit. Myślałem o dwóch latach oczekiwania na zemstę, o tęsknocie. Wróg powrócił. Wiedziałem to na pewno.

W ten przeklęty dzień Wioletta zwolniła się z pracy wcześniej. Szła na badanie USG w przychodni ginekologicznej. Miała opóźnienie. Nie wierzyła już w testy ciążowe. Ile lat starali się, licząc na dziecko, marzyli o potomku.

Stała na krawędzi chodnika. Po drugiej stronie ulicy rozbłysł zielony sygnał, a ona jako pierwsza wkroczyła na przejście. Nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu, który wyprzedzał tłum pieszych. Mógłby minąć, gdyby nie rowerzysta pędzący z drugiej strony. Zderzenie było nieuniknione. Kierowca jednak skręcił w prawo, kierując auto prosto w stronę Wioletty. Zginęła na miejscu. Policja dała mu dwa lata pozbawienia wolności. Wioletty nie było. Roweryści skończyli z siniakami po upadku. Lekarze stwierdzili, iż nie była w ciąży.

Wróg wrócił, będzie żył z żoną i synem dalej. Ja nie mam nikogo, nic, nie ma nadziei. Już dawno postanowiłem, iż zabiję swojego wroga. Zmiażdżę go tak, jakby była to winda silnika. Niech jego rodzina przeżyje to, czego ja nie przeżyłem. Nie będę się chować, nie będę uciekać. choćby jeżeli sam zginę. Umrzałem razem z żoną dwa lata temu. Nie da się nazwać życia czasem oczekiwania na zemstę.

Czasem jeżdżę do tego skrzyżowania, gdzie zginęła Wioletta. Kupuję kwiaty i kładę je na krawędzi chodnika. Przechodnie patrzą, mijają. Stoję i próbuję wyobrazić sobie, o czym myślała w ostatniej sekundzie życia. Pewnie liczyła, iż tym razem usłyszy radosną wiadomość. Wzięła ostatni oddech i wkroczyła na pasy

Chodziłem na cmentarz, odwiedzałem kościół, ale nigdzie nie znajdowałem ukojenia. Dopiero po zemście będę wolny. Zmęczony bezsennym rozmarzaniem, wstałem, wziąłem prysznic i dokładnie ogoliłem się. Powoli zjadłem kanapkę przy herbacie, patrząc na plamę na ścianie. Wioletta planowała wymienić tapetę. Nie zrobiłem tego. Plama stała się częścią wspomnień o niej. Założyłem czystą koszulę. Wychodząc, rzuciłem ostatni wzrok na pokój. Czy wrócę?

Na początku tylko wałkowałem po mieście, zabijając czas. Za wcześnie. Mój wróg wciąż leży na czystych prześcieradłach obok żony albo już wstał, przeciągnął się, poszedł do łazienki, drapiąc się pod spodem spodni. Załatwił małą potrzebę, ziewnął, wziął prysznic. Żona już przygotowała śniadanie. Wyszedłem z łazienki, pachnąc żelem, pocałowałem żonę i usiadłem naprzeciw syna przy stole Dość odciął się Paweł. Wróg wygląda za dobrze, żeby być mordercą mojej żony.

Wyobraziłem sobie, iż wrogi wczoraj wieczorem solidnie wypił, nadrabiając dwa lata. Rankiem obudził się z silnym bólem głowy i pragnieniem. Zalał twarz garścią wody, napił się prosto z kranu, jak przyzwyczaił się w więzieniu. Nie ogolił się. Tak w bieliźnie i koszulce usiadł przy stole Teraz jest adekwatnie. Taki ma być wróg. Nie żałuję go.

Odwróciłem auto i ruszyłem w stronę domu wroga. Na podwórku zaparkowałem tak, by widzieć podjazd. Na placu zabaw bawiło się dwoje dzieci. Czekałem. Rano czy później wróg wyjdzie. Sam albo z rodziną nieważne. Nie dziś, ale następnym razem zemsta go dopadnie.

Były ostatnie dni kwietnia. Na krzakach i drzewach, zwłaszcza po słonecznej stronie podwórka, pojawiły się młode listki. Asfalt jeszcze nie wyschnął po nocnym deszczu. Niebo zachmurzone. Chłodno.

Nagle z drzwi podjazdu wyszedł chłopiec, miał około sześciu lat. Pobiegł na plac, ale zobaczył mój SUV, podjechał wolno. Może to syn wroga? Może tak pomyślałem, opuszczając szybę.

Co chcesz, chłopcze?

Nic. Spojrzał pod kątem, nie przestraszony. Mój tata też miał auto. Nie takie szybkie jak twoje.
I co się z nim stało? Sprzedał? Zainteresowałem się, iż łatwo mogę dowiedzieć się o wrogu.
Tak. Rozbił się w wypadku, nowego jeszcze nie kupił.

Patrzyłem na chłopca, szukając podobieństwa do wroga. Nie mogłem. Może przypominał matkę, której już nie pamiętam. Twarz wroga miał wyraźnie w pamięci. Na szybie mojego pojazdu spadły krople deszczu.

Chcesz usiąść w aucie? Wskakuj, nie przemoczysz się otworzyłem drzwi pasażera.

Chłopiec zastanowił się chwilę. Deszcz przygęszczał się. Wszedł na wysokie siedzenie, zamknął drzwi. Dźwięk deszczu w kabinie był ledwie słyszalny. Oczy miał rozświetlone, patrzył na panel z czerwonym podświetleniem.

A podgrzewane siedzenia? Benzyna pewnie dużo je? zapytał jak dorosły.

Odpowiadałem chętnie na wszystkie pytania. Myślałem, iż niebezpieczne stać się w środku podwórka z chłopcem.

Może pojeździmy? Deszcz i tak pada.

Chłopiec spojrzał podejrzliwie.

Dobrze, jeżeli nie chcesz, po prostu usiądźmy powiedziałem, a w duchu pomyślałem: Odwaga i spryt tego małego.

Mama będzie się gniewać. Rozumiem.

Chłopiec znów spojrzał na mnie.

Nie ma co. Tylko chwilka.

Odjechałem z podwórka, zastanawiając się, czy ktoś mnie widział. Dzieci nie liczyły się. Nie poświęcą uwagi markom samochodów, nie zapamiętają numeru.

W głowie powróciły słowa, iż najlepszą zemstą jest zabicie tego, kogo kocha agresor. Decyzja przyszła nagle, samoistnie.

Jak masz na imię?
Jarek odparł chłopiec.

No więc? To my jesteśmy imiennikami. Nazywam się też Paweł.

Zabijać nie zamierzam. Nie mogę. Chłopiec nie winien. Wróg to jedno, mały Jarek to coś innego po prostu odprowadzę go w dal i zostawię. Nie wyjdzie. Niech szuka syna, niech cierpi.

Przerywał mnie głos Jarka.

Co? zapytałem.
Mówiłem, iż to nie tata zderzył tę kobietę. Mama prowadziła auto. Tata siedział obok.
Jaką kobietę? dreszcz przeszedł mi po plecach.
Moja Wioletta nie zderzyła się z wrogiem, a jego żona? wypowiedziałem głośno, nie zdając sobie sprawy, co mówię.
Tak. Tata wziął winę na siebie. Mama nie wytrzymałaby w więzieniu. Choruje, często leży w szpitalu.
Skąd to wiesz?
Nie jestem mały. Słyszałem, jak rodzice szeptali. Mama też sama mówiła.

Poczułem gorączkowy przypływ. Wilgotnymi dłońmi mocno przyciągnąłem kierownicę.

Dlaczego mi to opowiadasz? Czy zamierzasz zgłosić to na policję?
Jarek popatrzył na mnie.
Tata już odsiadł. Czy można karać dwa razy za to samo przestępstwo?
Raczej nie. Tak powiedziałem wymusiłem uśmiech.

Nie zauważyłem, iż wyjechałem za miasto. Jarek wpatrywał się w drogę szeroko otwartymi oczami. Mokry asfalt, obrysowany białymi liniami, układał się pod kołami.

Dokąd jedziemy? zapytał.
W głosie chłopca poczułem nutę strachu.
Zastanawiam się zahamowałem na poboczu, opuściłem szybę, wciągnąłem świeże, wilgotne powietrze. Hałas przejeżdżających samochodów stał się wyraźniejszy.

Czy coś cię boli? w jego głosie pojawiła się niepokojąca troska, a spojrzenie było tak rozumiejące, iż znów poczułem się gorąco.

Czy on naprawdę rozumie? Czy czuje? Dzieci i zwierzęta nie oszukasz. Co tu robię? Skręciłem auto i cofnąłem się w stronę miasta.

Wioletty nie da się odwrócić. Wróg nie zderzył jej. Wziął winę żony na siebie. Odszedł. Kogo teraz mścić? Ją? Sama siebie ukarała, zostało jej mało czasu. Co mówił Jarek? Jego mama ma jedną nerkę, już nie działa. Co ze mną? Chcę zemścić się na niewinnym chłopcu

Z kim byłeś, kiedy mama leżała w szpitalu?
Z babcią. Ona ma chore serce, nie lubi mamy.

Patrzyłem na nadjeżdżający pas mokrego asfaltu. Deszcz ustał.

Ile masz lat?
Siedem. We wrześniu pójdę do szkoły. A wy macie dzieci?
Zadrżałem. Jak powiedzieć chłopcu, iż zawsze chciałem syna? Ten bystry chłopiec, a jego mama zabiła Wioletę Pomyślałem, iż rodzice już szukają syna, kręcą się po podwórku, może już wezwali policję.

Dojeżdżamy rzekłem.
Wjechaliśmy na podwórko. Dzieci schowały się w domach przed deszczem. Nikt nie biegł w panice. Jarek otworzył drzwi.

Kogo odwiedzacie?
Nie od razu zrozumiałem pytanie.

Co? A odwiedzałem przyjaciół. Nie było ich w domu.
Jarek wskoczył na asfalt.

Czy jeszcze przyjedziecie?
Zobaczymy. jeżeli wrócę, pojedziesz ze mną? Nie mam syna, nie mam córki, nikogo. Zamilował się. Gdyby twój tata kupił nowy samochód, to świetna okazja. Nie pożałuje.

Dziękuję. Do widzenia dźwięk zamykających się drzwi połączył się z szumem.

Do widzenia wymamrotałem, uśmiechając się.

Jarek zatrzymał się przy wejściu i odwrócił. Podniosłem rękę. Wyjechałem z podwórka, kupiłem w najbliższym sklepie butelkę wódki. Nad brzegiem Wisły usiadłem na mokrej trawie. Wypiłem prosto z kieliszka. Żołądek spłonął ogniem. Położyłem się na plecach i spojrzałem w niebo. Chmury rozeszły się, odsłaniając błękit.

Hej, wujku, nie przeziębisz się? usłyszałem chrypliwy głos.
Otworzyłem oczy. Nad mną stało dwoje nastolatków. Najwyraźniej zasnąłem. Wstałem gwałtownie, podszedłem do auta.

Hej, wujku, weźmy wódkę? przywołał jeden z nich.
Zbyt wcześnie na picie odpowiedziałem, podnosząc prawie pełną butelkę z podłogi.
Za plecami rozległo się obrzucające przekleństwo. Nie odwróciłem się. Wsiadłem do auta i pojechałem do domu. Po raz pierwszy od dwóch lat poczułem się wolny.

Boże, ledwo nie popełniłem grzechu. Dziękuję, iż ocaliłeś mnie. Potrzebowałbym syna szepnąłem, a droga rozmyła się w łzach.

Zemsta to życie poświęcone nienawistnemu człowiekowi. Kiedy mszczysz, adekwatnie poświęcasz swoją jedyną i niepowtarzalną egzystencję na kogoś innego choćby na wroga. Przegrajesz, choćby gdy wygrajesz.

Idź do oryginalnego materiału