Dziś znowu patrzyłam na moją wnuczkę i czułam, jak mi się serce kraje. Weronika znika w oczach. Zaczyna nienawidzić zarówno matki, jak i swojej młodszej siostry. Boję się, iż będę musiała zabrać ją do siebie, bo inaczej skończy się to tragedią.
Zawsze wierzyłam, iż matka powinna kochać swoje dzieci jednakowo. Bez „ulubieńców”, bez porównań, bez warunków. Dzieciństwo to nie wyścig o miłość. Gdy słyszałam historie o rodzicach, którzy dzielili dzieci na „lepsze” i „gorsze”, myślałam: „Mnie to nigdy nie spotka”. A teraz żyję w środku takiej opowieści. Tyle iż to nie jest cudza historia – to moja rodzina. Moja córka. Moja wnuczka. Mój ból.
Kinga zawsze była ambitna, wymagająca, dumna. Nie interesowali jej zwykli chłopcy – tylko ci „z perspektywami”, „z zabezpieczeniem”. W końcu wyszła za mąż za Krzysztofa – byłego sportowca, który otworzył w Łodzi klub fitness. My z mężem podarowaliśmy im na ślub dwupokojowe mieszkanie i pomogliśmy znaleźć dobrą pracę przez znajomych. Wszystko układało się idealnie: stabilność, opieka, pewność jutra.
Po roku Kinga zaszła w ciążę, a cała rodzina cieszyła się jak dzieci. Ciąża przebiegła spokojnie, urodziła się zdrowa dziewczynka – Hania, nazwana na cześć mojej matki. Kinga świetnie sobie radziła: sama karmiła, usypiała, spacerowała. Hania była cichym, spokojnym dzieckiem, prawie nie płakała – choćby gdy ząbkowała. Kinga była idealną matką. Wszyscy byliśmy z niej dumni.
Ale po sześciu latach wszystko się zmieniło.
Kinga znów zaszła w ciążę. Od początku było ciężko: ciśnienie, cukrzyca, migreny, toksykoza. Pół roku z dziewięciu spędziła w szpitalu. Poród był trudny, cesarskie cięcie. Rekonwalescencja trwała długo. I wreszcie na świat przyszła Ola. Taka sama zdrowa i silna jak starsza siostra. Tylko Kinga… jakby się w niej coś przełamało.
Pierwsze miesiące pomagałam ja i babcia Krzysztofa, Wiesława. Częściej zabierałam Hanię do siebie, żeby Kinga mogła zająć się niemowlęciem. Wiesława zostawała z nimi w domu. Staraliśmy się nie wtrącać – myśleliśmy, iż pomagamy. Ale pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Kinga ostro zwróciła się do Hani:
– Zabieraj się stąd! I tak już mam cię dość!
Początkowo myślałam, iż to nerwy, zmęczenie. Ale z dnia na dzień było tylko gorzej. Kinga jakby przestała widzieć w Hani córkę. Tylko przeszkodę. Drażniło ją wszystko – fryzura, spojrzenie, pytanie. „Zostaw”, „Nie zawracaj głowy”, „Nie teraz” – te słowa dziewczynka słyszała codziennie. Czasem nawet:
– Gdyby nie ty, byłoby mi łatwiej.
A raz, cicho, ale wyraźnie:
– Szkoda, iż ty urodziłaś się pierwsza…
Hania ma zaledwie siedem lat. W tym wieku dziecko jest szczególnie wrażliwe. Wkładce pójdzie do pierwszej klasy i potrzebuje wsparcia. A zamiast tego żyje w domu, gdzie tylko jedna jest kochana – młodsza. Mała, pulchna, śmiejąca się Ola. A Hania… Hania już się nie uśmiecha.
Przestała się bawić. Przestała rysować. Po prostu siedzi przy oknie albo chowa się w kącie z książką. Ale najgorsze są słowa, które czasem do mnie wypowiada – mrożą krew w żyłach:
– Babciu, a po co urodziła się Ola? Bez niej byłoby lepiej. Gdyby jej nie było, mama znów by mnie kochała…
Próbowałam rozmawiać z Kingą. Nie raz. Mówiłam łagodnie, potem stanowczo. Próbowałam tłumaczyć, iż tak nie wolno. Że dzieciom nie można pokazywać, iż jedno jest ważniejsze. Że starsza też potrzebuje ciepła. Ale ona tylko machała ręką:
– Hania ma siedem lat, jest już duża. Ma wszystko. Nie potrzebuje, żebym ją tuliła czy całowała. Młodsza potrzebuje więcej.
Ależ nie! Ona potrzebuje nie mniej, a może choćby więcej – bo czuje, iż stała się „niepotrzebna”. Krzysztof próbował interweniować. Kocha obie córki, ale w Kingi coś się zepsuło. Nie chce słuchać. Mówi, iż wszyscy są przeciw niej. Że „Hania manipuluje”, iż „wszyscy ją tylko żałują”.
A ta dziewczynka w oczach chudnie. Gasnie. I coraz częściej powtarza to samo:
– Babciu, czy mogłabym zamieszkać z tobą?
I wiecie co? Już prawie podjęłam decyzję. Bo dłużej nie da się tak czekać. Bo nie mogę już patrzeć, jak moją wnuczkę zabija obojętność jej własnej matki. jeżeli Kinga się nie ocknie – zabiorę Hanię. choćby przez sąd. Bo dzieciństwo w takim bólu to rana, której nie da się zagoić. A ja chcę, żeby moja wnuczka miała w życiu nie tylko wspomnienie braku miłości. Chcę, żeby została w niej choć trochę prawdziwej miłości. Babcinej.