Złamałeś mi serce

newsempire24.com 2 dni temu

**Dziennik, wtorek**

— No cóż, córeczko, pomyślałaś? Wczoraj widziałam takiego „Volkswagena”! Biały, ze skórzaną tapicerką. Piękny. Tylko trzydzieści tysięcy złotych — głos Tamary Ludmiły brzmiał sztucznie lekko, ale czuć było w nim ukrytą presję.

— Mamo… — Wanda westchnęła i zamknęła laptopa. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt mieszkaniowy, Zosia co miesiąc chora. Gdzie ja ci znajdę trzydzieści tysięcy? Poszukaj czegoś tańszego.

Z sypialni dobiegały dziecięce piski. Tomek zabawiał się z Zosią, która buntowała się przeciwko zakładaniu skarpetek. Było za dwadzieścia ósma. Za dziesięć minut Wanda musiała wyjść do pracy. I ta cała historia z samochodem wróciła w najmniej odpowiednim momencie.

— To weźcie kredyt — odparła Tamara, spokojnie sięgając po ciastka. — Jesteście młodzi, macie staż, przyzwoite zarobki. Nie proszę na pogrzeb, tylko na coś pożytecznego.

Wanda gwałtownie odwróciła się do matki, już zaciskając pięści.

— A czym płacić, mamo? Powietrzem? W ogóle mnie słyszysz? Mamy już hipotekę.

Tamara prychnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się.

— No tak. Rodzice Tomka mają auto, a ja, jak zawsze, na uboczu.

W tym momencie Wandę zatkało.

— Rodzice Tomka mają auto, bo sami je kupili. Sprzedali stare, oszczędzali. Nikogo nie prosili. A ty dopiero co prawo jazdy zdobyłaś, a już „Volkswagena” za trzydzieści tysięcy żądasz.
— A dlaczego, według ciebie, dopiero teraz zdałam?! — wybuchnęła Tamara. — Bo ciebie wychowywałam, każdą złotówkę na ciebie wydawałam, na twój pierwszy wkład oszczędzałam! A teraz, gdy wreszcie jest okazja, dostaję kosza.

Wanda spojrzała na Tomka. Pomagał córce z butami i wyglądał na zmęczonego i zakłopotanego. Jak zwykle nie wtrącał się. Liczył, iż same się dogadają. Ale po zaciśniętych ustach było widać, iż i on miał już dość.

— Mamo, sama mówiłaś, iż boisz się prowadzić. Słuchaj, nie jesteśmy potworami. Ale nie mamy złotej karty — gniew w głosie Wandy ustąpił miejsca zmęczeniu. — I tak ci w wszystkim pomagamy. Płacimy za media, leki, prezenty, to, owo…

Tamara chwyciła się za serce z taką teatralnością, jakby właśnie sobie przypomniała o nadciśnieniu.

— Ach, już wszystko jasne. Więc teraz będziesz mi wypominać każdą złotówkę?

Wanda głośno westchnęła, jakby wypuszczała parę. W ustach zaschło, dłonie spocone. To nie była pierwsza rozmowa o samochodzie, ale dziś była wyjątkowo ostra. Wszystko się pomieszało: niewyspanie, ciągłe zwolnienia Zosi, praca, niezapłacone rachunki w skrzynce.

Wtedy Tamara rzuciła coś, co ostatecznie dobijało córkę:

— A jeżeli będę siedzieć z Zosią? Gdy choruje. Będziesz mogła pracować bez zwolnień, więcej zarabiać. Wtedy spłacimy kredyt.

Wanda zamarła na kilka sekund.

— Czekaj. Więc z wnuczką usiądziesz tylko za samochód? Tak po prostu zdrowie ci nie pozwalało, o ile pamiętam. A na widok „Volkswagena” ciśnienie ci spada, czy jak?
— Nie przesadzaj — burknęła matka. — Szukam kompromisu. Żeby wszystkim było dobrze.
— Kompromis to gdy obie strony ustępują. A ty po prostu targujesz się i stawiasz warunki.

Tamara gwałtownie odwróciła się i ruszyła do drzwi.

— Dobrze. Wszystko z wami jasne. Żyjcie beze mnie. I nie dzwoncie potem, gdy znów będzie potrzebna babcia. Radźcie sobie sami.

Wanda nie pogoniła za matką. Tylko usiadła przy oknie i zamknęła oczy, próbując ogarnąć to, co się stało.

Tomek podszedł i położył jej dłoń na ramieniu.

— Wszystko powiedziałaś dobrze — cicho rzekł. — Szkoda tylko, iż tak wyszło.

W mieszkaniu zapanowała dziwna cisza. choćby Zosia przestała marudzić. Tylko niespokojnie patrzyła na drzwi.

— A babcia odeszła na zawsze? Już do niej nie pójdziemy?

Wanda nie wiedziała. W sercu wrzały zmęczenie, złość i dziecięca uraza. Tyle razy pomagali matce bezinteresownie, bo trzeba. A teraz odmawiała bycia babcią, dopóki nie kupią jej auta.

Minęły dwa miesiące od tej kłótni. W rodzinie wszystko jakby wróciło do normy. A raczej — pozostało stabilne. Zosia chodziła do przedszkola, Wanda pracowała, Tomek dorabiał i rzadko bywał w domu. Nikt głośno nie wspominał Tamary, ale jej obecność była wyczuwalna: w pluszakach, które kiedyś przynosiła Zosi, w robionych na drutach skarpetkach, w przepisie na ich rodzinne ciasto.

A Zosia tęskniła. Najpierw cicho, zagubiona, z nadzieją. Potem — z pytaniami.

— Mamo, a babcia wyjechała?
— Nie, po prostu… jest zajęta.
— Zawsze dzwoniła, gdy kaszlałam. A teraz nie. Zapomniała o mnie?

Wanda próbowała się uśmiechać, tłumaczyć, iż babcia ma remont, telefon zepsuty. Ale w jej głosie brakowało pewności, a w sercu Zosi powoli kiełkował niepokój.

Prawdziwy dramat wybuchł pewnego wieczoru. Zosia siedziała z tabletem, Wanda zmywała. Zwykły dzień: Tomek spóźniał się z pracy, na kuchence bulgotała zupa, w skrzynce leżały niezapłacone rachunki.

— Chcę zadzwonić do babci. Mogę? — nagle cicho spytała córka, zastygając w drzwiach.

Wanda westchnęła. Wiedziała, jak to się skończy, ale skinęła głową. Niech dzwoni. Może babcia w końcu odbierze. Może zobaczy numer wnuczki i odtaje.

Dzwonienie trwało do końca, potem włączyła się automatyczna sekretarka. Zosia wybrała ponownie. I jeszcze raz. Po czwartym razem, gdy znów nikt nie odebrał, wybuchnęła płaczem.

Nie histerycznie, nie kapryśnie, ale cicho. Tak płaczą dzieci, które nie rozumieją, co zrobiły źle.

Wanda podeszła, przytuliła córkę. Już żałowała tego pomysłu.

— Zosiu, babcia pewnie nie usłyszała. Może śpi.
— Nie śpi — szepnęła Zosia. — Już mnie nie kocha. Bo nie kupiliśmy jej auta”Następnego ranka Wanda wyciągnęła telefon i postanowiła zrobić pierwszy krok, bo zrozumiała, iż czas goi rany, ale tylko jeżeli obie strony tego chcą.”

Idź do oryginalnego materiału