Rozbite marzenia: cena miłości
Od lat Katarzyna i Marek marzyli o dziecku, ale los okazał się okrutny – ciąża nie nadchodziła. Decyzja o adopcji pojawiła się sama, jak jedyne wyjście. Prowadziła przez niekończące się kontrole, dokumenty, oczekiwanie. Katarzyna wciąż pamiętała ich pierwszą wizytę w domu dziecka w pobliskim Katowicach. Dziecięce oczy, pełne nadzieji i strachu, śledziły ich, jakby błagając, by je stąd zabrali. Wśród nich była Zosia – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do nieżyjącej siostry Katarzyny. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Marek marzył o synu, ale Zosia od razu ich oczarowała. Cieszyła się na każdą ich wizytę, lgnęła do nich jak do rodziny.
Gdy dyrektorka ośrodka powiedziała im, iż Zosię adoptowano już pięć razy i za każdym razem oddawano, Katarzyna ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna wychowanka”, tak nazywano dziewczynkę. Powody zwrotów były mgliste, ale Katarzyna nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie znosiło myśli, iż dziecko tyle razy zostało zdradzone przez tych, których pokochało. Z Markiem postanowili: Zosia zostanie ich córką i nikt więcej nie będzie miał prawa jej porzucić.
Czekając na zatwierdzenie dokumentów, zabierali Zosię do domu coraz częściej. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, pozbawionego własnej przestrzeni. Zosia była zachwycona, a Katarzyna i Marek otaczali ją miłością i troską, próbując uleczyć jej rany. I wtedy zdarzył się cud: Katarzyna dowiedziała się, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – tak często zdarza się z tymi, którzy decydują się na adopcję. Małżonkowie cieszyli się, ale nie postanowili rezygnować z adopcji. Zosia stała się częścią ich życia, ich rodziną.
Opieka społeczna w końcu wyraziła zgodę, i Zosia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog poradził, by przygotować dziewczynkę na wieść o narodzinach dziecka. Katarzyna i Marek odważyli się na rozmowę. Wyjaśniali, iż niedługo Zosia będzie miała młodszą siostrę, iż będą ją kochać tak samo mocno, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy wspomnieli, iż pokoju będzie musiała kiedyś ustąpić maluchowi, twarz Zosi zmieniła się. Jej wzrok na moment stał się lodowaty, prawie wrogi. Wstała w milczeniu i wyszła, nie słuchając dalej.
Od tamtego dnia Zosia zachowywała się dziwnie. Gdy tylko rodzice wracali do domu, rzucała się w ich ramiona, ściskając tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Katarzyny z tyłu, oplatając jej szyję z siłą, która utrudniała oddychanie. „Kocham cię, mamo”, szeptała, ale jej oczy szkliły się, a zęby zgrzytały z napięcia. Katarzyna odpowiadała pieszczotą, ale Marek stawał się coraz bardziej zaniepokojny. Psycholog, do którego się udali, odbył z Zosią kilka sesji i zapewnił, iż dziewczynka po prostu boi się utraty uwagi rodziców przez nowe dziecko. „Nic poważnego, poświęcajcie jej więcej czasu”, powiedział.
Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Hania. Dziewczynka przyszła na świat przed terminem, często płakała i wymagała ciągłej opieki. By nie niepokoić Zosi, łóżeczko postawili w sypialni rodziców. Katarzyna rozdarta była między córkami, wyczerpana do granic. Marek pomagał: odprowadzał Zosię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Z początku wszystko wydawało się w porządku. Ale potem Katarzyna zaczęła zauważać: gdy tylko zostawiła Hanię sam na sam z Zosią, malutka wpadała w histeryczny płacz. Katarzyna rzucała wszystko i biegła do pokoju, gdzie zastawała Zosię „troskliwie” krzątającą się przy siostrze. Ale pewnego dnia weszła w chwili, gdy Zosia zatkała nosek Hani, ściskając jej twarz palcami. Gdy zobaczyła Katarzynę, puściła dziewczynkę, a ta, łapiąc powietrze, zaczęła wrzeszczeć. Katarzyna, drżąc, wzięła Hanię na ręce, starając się zrozumieć, co się stało. Zosia milczała, patrząc na nią swymi ogromnymi niebieskimi oczami – pustymi, bez śladu skruchy.
Wieczorem Marek próbował porozmawiać z Zosią. Po długich namowach wyznała, iż „wycierała Hani nos”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znowu zalecał cierpliwość: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo wydarzyło się coś nowego: Katarzyna przyłapała Zosię przy łóżeczku z butelką wrzącej wody, którą chciała podać Hani. Zosia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Katarzyna, patrząc w jej oczy, po raz pierwszy ujrzała nie dziecko, ale lodowatą, przerażającą pustkę.
Czas mijał, Hania rosła, stawała się spokojniejsza. Zosia, jak się zdawało, przyzwyczaiła się do siostry, ale Katarzyna już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy w życiu Zosi. Ale z małą Hanią podróż była ryzykowna, więc Katarzyna delikatnie wytłumaczyła to córce. Zosia wybuchła. Nie płakała – wyła jak zranione zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami i nogami, nie słuchając żadnych tłumaczeń. Katarzyna była przerażona, nie wiedząc, jak ją uspokoić. Psycholog, ku jej zdumieniu, znów nie dostrzegł problemu, chwaląc Zosię za „adekwatność” i zalecając więcej uwagi. Małżonkowie wymienili spojrzenia: tego specjalistę trzeba było zmienić.
Tego wieczoru, gdy Marek wyjechał w delegację, Katarzyna sama położyła Zosię spać. Dwie godziny czytała jej, rozmawiała, próbując pojąć, co dzieje się w duszy córki. Wydawało jej się nawet, iż jest nieKatarzyna obudziła się w środku nocy od cichego skrzypnięcia podłogi i zobaczyła Zosię stojącą nad łóżeczkiem Hani z nożyczkami w ręku.