Złamane Nadzieje: Cena Miłości

polregion.pl 21 godzin temu

Rozbite marzenia: cena miłości

Od lat Agnieszka i Marek marzyli o dziecku, ale los był okrutny – ciąża nie przychodziła. Decyzja o adopcji pojawiła się sama, jakby jedyne wyjście. Droga nie była łatwa: niekończące się kontrole, dokumenty, oczekiwanie. Agnieszka wciąż pamiętała ich pierwszą wizytę w domu dziecka w sąsiednim mieście. Dziecięce oczy, pełne nadziei i strachu, patrzyły na nich, jakby błagając, żeby je stąd zabrali. Wśród nich była Zosia – dwunastolatka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do zmarłej siostry Agnieszki. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Marek marzył o synu, ale Zosia od razu ich oboje zauroczyła. Cieszyła się na każdą ich wizytę, garnęła się do nich jak do rodziny.

Dowiedziawszy się od dyrektora placówki, iż Zosię już pięć razy adoptowano i za każdym razem oddawano z powrotem, Agnieszka ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna sierotka” – tak nazywano dziewczynkę. Powody zwrotu były mgliste, ale Agnieszka nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie mogło znieść myśli, iż dziecko tyle razy zostało zdradzone przez tych, których zdążyło pokochać. Z Markiem postanowili: Zosia będzie ich córką i nikt już nie odważy się jej oddać.

Czekając na zatwierdzenie dokumentów, zabierali Zosię do domu coraz częściej. W swoim trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, pozbawionego własnej przestrzeni. Zosia była zachwycona, a Agnieszka i Marek otaczali ją miłością i uwagą, próbując uleczyć jej rany. I wtedy stał się cud: Agnieszka dowiedziała się, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – często tak się zdarza, gdy bierze się dziecko adopcyjne. Małżonkowie cieszyli się, ale nie zamierzali rezygnować z adopcji. Zosia stała się częścią ich życia, ich rodziną.

Opieka społeczna w końcu wydała zgodę, i Zosia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog radził, by przygotować dziewczynkę na pojawienie się niemowlęcia. Agnieszka i Marek odważyli się na rozmowę. Tłumaczyli, iż niedługo Zosia będzie miała młodszą siostrzyczkę, iż będą kochać ją tak samo mocno, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy wspomnieli, iż kiedyś będzie musiała dzielić pokój z malutką, Zosia zmieniła się na twarzy. Jej spojrzenie na moment stało się zimne, niemal wrogie. Wstała w milczeniu i wyszła, nie słuchając dalej.

Od tamtego dnia Zosia zaczęła zachowywać się dziwnie. Gdy rodzice wracali do domu, rzucała się im na szyję, ściskając tak mocno, iż czasem ledwo mogli oddychać. Czasem podbiegała do Agnieszki od tyłu, obejmowała ją z siłą, która graniczyła z bólem. „Kocham cię, mamo” – szepczała, ale jej oczy były szklane, a zęby zaciskały się nerwowo. Agnieszka odpowiadała czułością, ale Marek coraz bardziej się niepokoił. Psycholog, do którego się zwrócili, po kilku sesjach zapewnił, iż Zosia po prostu boi się utraty uwagi przez nowe dziecko. „Nic poważnego, poświęcajcie jej więcej czasu” – radził.

Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Marysia. Dziewczynka przyszła na świat przed terminem, często płakała i wymagała ciągłej opieki. Aby nie niepokoić Zosi, łóżeczko postawiono w sypialni rodziców. Agnieszka rozdarta była między córkami, wyczerpana do granic możliwości. Marek pomagał: odprowadzał Zosię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Na początku wszystko wydawało się w porządku. Ale potem Agnieszka zaczęła zauważać, iż gdy tylko zostawiła Marysię sam na sam z Zosią, malutka wpadała w histeryczny płacz. Agnieszka rzucała wszystko i biegła do pokoju, gdzie zastawała Zosię „troskliwie” zajętą przy siostrze. Pewnego razu weszła akurat w momencie, gdy Zosia zaciskała palce na nosie Marysi. Gdy zobaczyła Agnieszkę, puściła dziecko, a malutka, ledwo łapiąc powietrze, wrzasnęła. Agnieszka, drżąca, chwyciła Marysię na ręce, próbując zrozumieć, co się stało. Zosia milczała, patrząc na nią swymi ogromnymi niebieskimi oczami – pustymi, bez śladu skruchy.

Wieczorem Marek próbował porozmawiać z Zosią. Po długich namowach wybełkotała, iż „wycierała Marysi nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znów namawiał do cierpliwości: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo potem zdarzył się kolejny incydent: Agnieszka złapała Zosię przy łóżeczku z butelką wrzątku, którą zamierzała dać Marysi. Zosia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Agnieszka, patrząc jej w oczy, po raz pierwszy zobaczyła nie dziecko, ale zimną, przerażającą pustkę.

Czas mijał, Marysia rosła, stawała się spokojniejsza. Zosia, jak się wydawało, oswoiła się z siostrą, ale Agnieszka już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy w życiu Zosi. Ale z małą Marysią podróż była ryzykowna, więc Agnieszka delikatnie wytłumaczyła to córce. Zosia wybuchła. Nie płakała – wyła jak zranione zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami, nie słuchając żadnych tłumaczeń. Agnieszka była przerażona, nie wiedząc, jak ją uspokoić. Ku jej zaskoczeniu, psycholog znów nie widział problemu, chwaląc Zosię za „adekwatność” i radząc więcej uwagi. Małżonkowie wymienili spojrzenia – ten specjalista wymagał zmiany.

Tego wieczora, gdy Marek wyjechał w delegację, Agnieszka sama układała Zosię do snu. Przez dwie godziny czytała jej, rozmawiała, próbując zajrzeć w głąb duszy córki. choćby zaczęła myśleć, iż jest niesprawiedliwa wobec Zosi, iż to tylko wrażliwe dziecko cierpiące z zazdrości. Ale wtedy Zosia, jakby od niechcenia, spytała: „A gdyby Marysia zniknęła? Kochalibyście mnie bardziej? Mielibyście jeszcze dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?”. Agnieszka, ostrożnie odpowiadając, zlodowaciała – Zosia potrzebowała nie psychologa, a psychiatry.

Ułożywszy córkę, Agnieszka padła wyczerpana do łóżka. W nocy obudził ją dziwny szmer – jakby ktoś kręcił się obok. Spojrzała na łóżeczko i zZdążyła w ostatniej chwili – Zosia, trzymając poduszkę nad twarzą Marysi, spojrzała na nią z tą samą pustką, która teraz na zawsze przepołowiła ich rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału