Zmęczenie. Już nie mogę. Teściowa niszczy moją rodzinę.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Zmęczenie. Nie daję już rady. Moja teściowa niszczy moją rodzinę.

Ciężko mi to pisać, ale po prostu nie wytrzymuję. Może ktoś się zaśmieje albo wzruszy ramionami, ale jestem na krawędzi. Chcę zabrać córkę i odejść. Tak, przez cały czas kocham mojego męża, jest wspaniałym ojcem, czułym, troskliwym… Ale przy nim jest jego matka. Kobieta, która powoli, ale skutecznie rujnuje wszystko, co budowaliśmy przez te wszystkie lata.

Pięć lat małżeństwa. Wydawałoby się, iż to wystarczający czas, żeby się dogadać, zaakceptować. Ale nie. Jego mama jest jak tornado, które porywa nasze życie, nie zostawiając po sobie niczego w całości. Narzuca swoje zdanie, rozkazuje, wtrąca się. A najbardziej boli to, iż mój mąż milczy. Po prostu jej na to pozwala.

Zawsze miała dwóch „mężów” – swojego i mojego. Przywykła, iż wszyscy mężczyźni wokół niej to jej żołnierze, którzy wykonują każde polecenie bez słowa. I nie obchodzi jej, iż jej syn ma własną rodzinę, własne dziecko. Ważne, żeby wszystko szło po jej myśli.

Gdy rodziłam naszą córeczkę, sytuacja była dramatyczna. Ja i dziecko byliśmy między życiem a śmiercią. Małą od razu zabrano na OIOM, choćby nie zdążyłam jej przytulić. A do mojej sali wchodzi teściowa. Zamiast wsparcia – zimne spojrzenie, wyrzuty, ciche rozdrażnienie. Potem uśmiech – sztuczny, jak wszystko w niej. Tydzień później już szepce moim rodzicom, iż to moja wina, iż nie zgodziłam się na cesarkę, a lekarz rzekomo tak mówił. Przeżyłam to w milczeniu.

Cierpiałam. Dla rodziny. Dla męża. Ale rok temu, gdy zdecydowaliśmy się pojechać w odwiedziny nie według jej planu, wybuchła. Krzyczała, obrażała, upokarzała – pierwszy raz prosto w twarz. Wcześniej wolała działać za moimi plecami. Afera była straszna. Ledwo powstrzymałam się, żeby jej nie uderzyć. Od tamtej pory się nie odzywamy.

Ale jej wpływ jest silny. Dalej manipuluje mężem, leje krokodyle łzy, udaje ofiarę. A on – wierzy. *„To przecież mama”* – powtarza jak mantrę.

Ostatnio zaproponowała, iż „pomoże” nam kupić dom. Żyjemy w fatalnych warunkach, bez wygód, z dzieckiem. To było nasze marzenie. Znaleźliśmy ofertę, brakowało tylko jej wkładu. I co? Odmówiła, bo dom był „za daleko od niej”. Koniec. Rozbiła nasze marzenie jednym ruchem ręki.

A u nich w domu – euroremont, nowa brama, sprzęt, meble… Ale przez te pięć lat ani razu nie przyszła zobaczyć, jak żyje jej syn. Jakby niczego nie potrzebował. Czasem przywozi nam jedzenie, jakbyśmy byli biedakami. Nie proszę o miliony, tylko o szacunek. Życzliwość. Po prostu ludzkie odruchy.

Po porodzie miałam ciężką depresję. Teraz to wraca. Znowu czuję, jak opadają mi ręce. Jakbym była nikim. Jakby moje cierpienie się nie liczyło. Jakbym miała się męczyć, żeby ktoś inny mógł czuć się istotny i niezastąpiony.

Powiedzcie, co mam robić? Jak obronić moją rodzinę? Jak sama nie rozpaść się na kawałki? Nie wytrzymuję już jej presji, kłamstw, egoizmu. Nie mam siły udawać. Jestem zmęczona. Po prostu do łez zmęczona.

Idź do oryginalnego materiału