Nie można prościej?
Choć nie odrabiam z córką lekcji, czasem pomagam jej przy nauce. Robię to tylko wtedy, gdy o to poprosi. zwykle chodzi odpytanie jej z "rzeczy do wykucia", np. słówka z angielskiego czy wierszyk na pamięć. Faktycznie czasem trudno się skontrolować samemu, a już szczególnie małemu dziecku, które dopiero uczy się samodzielnie uczyć.
My także wkuwaliśmy w podstawówce i również wkuwaliśmy w liceum. Dopiero na studiach poznałam kilka szalenie ciekawych mnemotechnik i absolutnie nie rozumiem, dlaczego nie uczy się tego w szkołach podstawowych na samym początku edukacyjnej drogi. Dając dzieciom różne interesujące narzędzia i ucząc, jak je wykorzystując w praktyce, moglibyśmy sprawić, iż nauka stanie się nie tylko prosta, ale i przyjemna (nawet w przypadku przedmiotów, które, delikatnie rzecz ujmując, nam nie leżą).
Choć byłam świetną uczennicą, to absolutnie nie mam głowy do dat, bez względu czy to data z historii, czy też rocznica bardzo osobistego wydarzenia, zawsze muszę się zastanowić, by nie popełnić błędu. Tak więc historia była zawsze moją piętą achillesową i choć wybrałam zupełnie inny kierunek, historia dopadła mnie i tam. Gdy na egzaminie miałam znać kilkadziesiąt dat z historii mediów masowych, byłam pewna, iż polegnę. Uratowała mnie Łańcuchowa Metoda Skojarzeń.
Szukając dobrej metody
Trzeba otwarcie powiedzieć, iż każdy z nas ma jakieś talenty i umiejętności, ale i określony sposób przyswajania wiedzy. Znam ludzi, którzy bez notatek świetnie sobie radzili w szkole, wystarczyło, iż uważali na lekcji. Zazdrość! Ja jestem wzrokowcem i wykłady to zawsze był dramat, bo potem musiałam i tak sobie wszystko czytać i zapisywać po swojemu, by dobrze zapamiętać temat. Zapomniałam jednak o tym na samym początku naszej edukacyjnej drogi z córką. To znaczy, próbowałam jej przekazać najlepszą metodę, ale zapomniałam, iż to był mój najlepszy sposób nauki.
Zakreślając na czerwono wszelkie błędy, chciałam zwrócić uwagę na miejsca, które wymagają jeszcze pracy. Jednak coś, co zawsze mi pomogło lepiej zapamiętywać wzrokowo, zaczęło ją dołować i podburzać jej pewność siebie. I w ten sposób, zamiast kodować wzrokowo, gdzie ma być "ó", dostrzegała tylko morze błędów i jak wiele jeszcze nie umie. I choć niby nie wywieraliśmy na niej presji, tłumacząc, iż ma czas na naukę, swoim zachowaniem dawaliśmy jej zupełnie inne znaki. Pojawił się płacz, frustracja i zniechęcenie.
Odpuściliśmy więc całkowicie "wytykanie" błędów i zajęliśmy się pozytywnym wzmacnianiem. Zwracamy uwagę, jakie postępy robi i jak wiele zapamiętała. Błędy? Są, ale to cicha informacja dla nas rodziców, na które rzeczy warto zwrócić uwagę, by pomóc lepiej jej zapamiętać. Absolutnie bez komentarzy w stylu "no tego ciągle nie zapamiętałaś", "znowu zrobiłaś ten sam błąd".
Więcej pochwał
No a najważniejsze jest to, iż córka zdecydowanie nie jest wzrokowcem. Jest spostrzegawcza, wyszukuje momentalnie detale, ale na dłuższą metę to nie jest sposób na zapamiętywanie. Ciągle pisanie i obklejanie jej kartkami ze słowami do zapamiętania mija się z celem. Zdjęliśmy też wszystkie plansze, które ciągle jej przypominały, ile musi się jeszcze nauczyć. Plansze, których każdego dnia robiło się coraz gęściej. Ona woli słuchać, tak gwałtownie zapamiętuje i tak staramy się powtarzać wszystko, co się da (nawet ortografię). Nie boimy się też przemycać prostych mnemotechnik.
Chcąc jedynie pomóc, niby bez naciskania, osiągnęliśmy odwrotny efekt i wywołaliśmy olbrzymią presję. Od czasu, gdy zginął czerwony flamaster i kolorowe plansze ze ścian, a z naszych ust częściej padają pochwały, w domu zrobiło się jakby spokojniej. Nauka idzie szybciej i przede wszystkim nie ma łez.
Naprawdę warto spróbować znaleźć najlepszy sposób uczenia się dla danego dziecka i więcej chwalić. Bo te nasze dzieciaki naprawdę się starają i zasługują na takie słowa każdego dnia!