Żona mojego brata, która jest w ciąży, żąda, byśmy oddali im nasze mieszkanie.
Jestem mężatką od dziesięciu lat. Razem z mężem mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie. Spłacamy kredyt hipoteczny. Na razie nie mamy odwagi, by zdecydować się na dzieci, chcemy najpierw stanąć stabilnie na nogach. Mam brata, który też jest żonaty. On mieszka z rodziną w kawalerce na Pradze. Mój brat pracuje na dwa etaty i dorabia gdzie się da, a jego żona Celina nie pracuje. Rodzi dzieci w zawrotnym tempie mają już troje, czwarte jest w drodze i planuje kolejne.
Oprócz dzieci mają też kredyty na pralkę, lodówkę i inne sprzęty. Ja i mój mąż Tomek często im pomagamy raz dorzucimy parę złotych, raz przywieziemy zakupy. Czasem Celina ma czelność nie prosić o pomoc, tylko żądać czegoś wprost.
Wtedy musimy ją sprowadzić na ziemię i odmówić. Oczywiście ona i mój brat są obrażeni, ale po kilku tygodniach znów zgłaszają się z kolejną prośbą.
Skoro wy z Tomkiem nie macie dzieci, a my zaraz będziemy mieli czworo, to powinniście oddać nam wasze mieszkanie powiedziała niedawno Celina.
A my niby gdzie mamy się podziać? Do waszej klitki na Pradze? spytałam zdumiona takim absurdem.
Nie, wynajmiemy sobie lokatorów, a wy poszukajcie czegoś do wynajęcia stwierdziła z pełnym przekonaniem. Po czym dorzuciła: Kiedy planujecie się wyprowadzić?
Wiesz co? Poszukaj sobie pomocy w poradni zdrowia psychicznego. Do widzenia, wychodź z mojego mieszkania.
W takim razie poronię przez ciebie, to będzie twoja wina rzuciła na odchodne i wyszła.
I tak się stało. Jeszcze tego samego dnia. Po cichu, będąc w trzecim miesiącu ciąży.
O drugiej w nocy przyszedł mój brat i zrobił mi awanturę. Tomek momentalnie go uspokoił i zapytał, co się stało. Opowiedziałam całą sytuację. Mąż wsadził głowę brata pod kran z zimną wodą, żeby się ogarnął, i wyprosił go za drzwi. Od tamtej pory nie mam już brata.







