Zostaw mnie w spokoju! Nie obiecywałem ci małżeństwa, a w ogóle nie wiem, czyje to dziecko!

polregion.pl 2 dni temu

— Odejdź ode mnie! Nigdy nie obiecywałam, iż za ciebie wyjdę! A zresztą, choćby nie wiem, czyje to dziecko. Może wcale nie twoje? Dlatego idź se gdzieś, a ja sobie pójdę! — tak mówił delegowany Wiesiek do osłupiałej Haliny. Ona stała i nie mogła uwierzyć własnym uszom ani oczom. Czy to był ten sam Wiesiek, który wyznawał jej miłość i nosił na rękach? Ten sam Wicuś, który nazywał ja Halusią i obiecywał raj na ziemi? Przed nią stał lekko zagubiony, a przez to wściekły, obcy facet…

Haluś popłakała z tydzień, machając Wicuskowi na zawsze rączką, ale ze względu na wiek — miała już trzydzieści pięć lat — i swoją przeciętność, a co za tym idzie niewielkie szanse na znalezienie kobiecego szczęścia, postanowiła urodzić…

Urodziła Hala w terminie hałaśliwą dziewczynkę. Nazwała ją Zosia. Dziewczynka rosła spokojna, bezproblemowa i nie sprawiała matce kłopotów. Jakby wiedziała, iż czy krzyczy, czy nie, i tak niczego nie osiągnie… Hala traktowała córkę przyzwoicie, ale widać było, iż nie było w niej prawdziwej matczynej miłości — no, karmiła, ubierała, kupowała zabawki. Ale żeby przytulić, pogłaskać, pójść na spacer — tego nie było. Mała Zosieńka często wyciągała rączki do matki, ale ta ją odpychała. To była zajęta, to miała dużo roboty, to była zmęczona, to bolała ją głowa. Najwyraźniej instynkt macierzyński się w niej nie obudził…

Gdy Zosieńka miała siedem lat, stało się coś niewiarygodnego — Hala poznała mężczyznę. Co więcej, przyprowadziła go do domu! Cała wieś o tym plotkowała! Jaka ta Halka jest lekkomyślna. A ten facet to jakiś podejrzany, nie z tych stron, nie ma stałej pracy, mieszka Bóg wie gdzie! Może w ogóle oszust… Co za historia! Hala pracowała w miejscowym sklepie, a on zatrudnił się przy rozładunku towaru. Tak na tej zawodowej podstawie zaczęła się ich znajomość. I niedługo Hala zaprosiła nowo poznanego adoratora, żeby zamieszkał u nich. Sąsiedzi potępiali kobietę — przyprowadziła sobie do domu nie wiadomo kogo! Powinna myśleć o córeczce, gadały kumoszki. Jeszcze do tego małomówny, słowa z niego nie wyciągniesz. Pewnie coś ukrywa. Ale Hala nikogo nie słuchała. Jakby czuła, iż to jej ostatnia szansa na kobiece szczęście…

Ale niedługo opinia sąsiadów o tym na pozór zamkniętym w sobie człowieku się zmieniła. Dom Haliny bez męskich rąk niszczał i wymagał remontu — Krzysiek, bo tak nazywał się ten facet, najpierw naprawił ganek, potem załatał dach, podniósł rozwalony płot. Każdego dnia coś naprawiał, a dom coraz bardziej nabierał blasku. Widząc, iż facet ma złote ręce, ludzie zaczęli go prosić o pomoc, a on odpowiadał:

— jeżeli jesteś stary albo naprawdę biedny, pomogę za darmo. A jeżeli nie, to zapłać pieniędzmi albo jedzeniem.

Od jednych brał gotówką, od innych — przetworami, mięsem, jajkami, mlekiem. Hala miała ogródek, ale zwierząt nie trzymała — ciężko bez faceta. Dlatego wcześniej Zosieńka rzadko jadła śmietanę czy mleko. Teraz w lodówce pojawiły się śmietanka, domowe mleko, masło…

Krótko mówiąc, Krzysiek miał złote ręce. Jak to mówią — i szewc, i kowal, i w organki grać umie. A Halusia, która nigdy nie była pięknością, przy nim rozkwitła — promieniała, zmiękła, jakby odżyła. choćby dla Zosieńki stała się czulsza. Uśmiechała się, a miała, okazało się, dołeczki w policzkach. Ot, takie rzeczy…

A Zosia rosła sobie, chodziła już do szkoły. Pewnego dnia siedziała na ganku, obserwując, jak wujek Krzysiek pracuje, a wszystko mu w rękach grało. Potem poszła do koleżanki w sąsiedztwie. Wróciła dopiero wieczorem, bo się zagapiła. Otworzyła furtkę i oniemiała… Na środku podwórka stały… huśtawki! Kołysały się lekko od podmuchów wiatru i kusiły, wzywały…

— To dla mnie?! Wujek Krzysiek! To pan zrobił dla mnie? Huśtawki?! — Zosia nie wierzyła własnym oczom.

— Dla ciebie, Zosiu, oczywiście iż dla ciebie! Odbieraj robotę! — roześmiał się radośnie zwykle małomówny wujek.

Zosia usiadła na siedzeniu i bujała się mocno w przód i w tył, a wiatr świstał jej w uszach. Nie było szczęśliwszej dziewczynki na całym świecie…

Hala wychodziła wcześnie do pracy, więc gotowanie też wziął na siebie wujek Krzysiek. Gotował śniadania, obiady. A jakie on piekł ciasta, a zapiekanki! To on nauczył Zosię gotować i nakrywać do stołu. Tyle talentów miał w sobie ten cichy, zamknięty w sobie człowiek…

Gdy nadeszła zima i dni stały się krótkie, wujek Krzysiek odprowadzał i przyprowadzał Zosię ze szkoły. Niósł jej tornister i opowiadał historie ze swojego życia. Mówił, jak opiekował się ciężko chorą matką, sprzedał mieszkanie, żeby jej pomóc. I jak rodzony brat wygnał go z rodzinnego domu podstępem.

Nauczył ją łowić ryby. Latem, o świcie, chodzili razem nad rzeczkę i cierpliwie czekali na branie. Tak uczył ją cierpliwości. W połowie lata wujek Krzysiek kupił jej pierwszy rower dziecięcy i uczył ją jeździć. Smarował jej kolanka jodyną, gdy rozbijała je na kawałki, przewracając się.

— Krzysiek, zabije się ta dziewczyna — marudziła matka.

— Nie zabije się. Musi nauczyć się upadać i wstawać — odpowiadał stanowczo.

A pewnego razu na Nowy Rok podarował jej prawdziwe łyżwy, takie białe, nowe. Wieczorem zasiedli do stołu, który przygotował wujek Krzysiek przy pomocy Zosi. Czekali na bicie zegara, składali życzenia, śmiali się i trącali kieliszkami. Wszystkim było dobrze i wesoło. A rano Hala i Krzysiek obudzili się od przenikliwego krzyku Zosi.

— Łyżwy! Hurra!!! Mam prawdziwe łyżwy! Białe i nowe! Dziękuję, dziękuję!!! — krzyczała Zosia, odkrywając pod choinką wspaniały prezent. Dziewczynka tuliła je do piersi, a po jej twarzy płynęły łzy szczęścia…

Potem poszli z wujkiem Krzyśkiem na zamPotem wrócili do domu, trzymając się za ręce, a w sercu Zosi zostało już na zawsze miejsce dla tego, który dał jej więcej niż ktokolwiek inny — prawdziwą miłość ojca.

Idź do oryginalnego materiału