Od zawsze mówiono Zofii, iż kobiety w jej rodzinie mają pecha. Jej prababcia straciła męża na wojnie, babcia straciła zdrowie w wypadku w hucie, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Zośka często myślała, iż jej małżeństwo też skończy się dramatem. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią.
Swego przyszłego męża, Darka, poznała w małej fabryczce na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Połączyła ich stołówka zakładowa, gdzie w przerwie obiadowej zagadali się. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkanku na ulicy Dębowej. Babcia nie żyła już od dawna, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.
Życie toczyło się swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Bartek, potem młodszy – Kuba. niedługo potem zmarła matka Zosi. Teraz musiała radzić sobie z domem i dziećmi sama. Nie narzekała – Darek zarabiał, a jej zadaniem było dbanie o dom i chłopaków.
Ale po kilku latach coś się popsuło. Darek zaczął zostawać w pracy, coraz częściej wspominał młodą koleżankę, która „pomagała mu z raportami”. Zośka widziała, jak się oddala – wpadał do domu tylko, by się przebrać, a czasem w ogóle nie nocował. Wszystko rozumiała, ale strach przed samotnością z dziećmi paraliżował ją.
– Zostaw ją, pomyśl o chłopakach – odważyła się powiedzieć pewnego dnia.
Darek milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków – tylko lodowate milczenie.
Zośka przez cały czas o niego dbała: gotowała obiady, prała jego koszule.
– Umiesz tylko służyć – rzucił jej pewnego razu z pogardą po kolejnej próbie rozmowy.
Postanowiła przeczekać, mając nadzieję, iż się opamięta. Ale pewnego wieczoru Darek spakował swoje rzeczy.
– Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj chłopcom ojca! – łkała Zośka.
– Jesteś tylko służącą – warknął, patrząc na nią z wyższością.
Te słowa usłyszeli synowie. Bartek i Kuba, przytuleni do siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego. Może byli niegrzeczni? Może mama zawiniła?
Widzieli wszystko: łzy matki, jej próby zachowania twarzy, jej niekończącą się troskę. Starali się pomagać: zmywali naczynia, sprzątali. Zośka poświęciła się dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała – chłopcy byli jej całym światem.
Ale los napisał inny scenariusz. Pewnego dnia, robiąc zakupy w lokalnym sklepie, Zośka upuściła paczkę kaszy. Mężczyzna obok błyskawicznie podniósł ją z podłogi.
– Pomóc zanieść? – zapytał z uśmiechem.
Zośka się speszyła, ale on, nie czekając na odpowiedź, zabrał jej torby.
– No dobra, sam zdecyduję – powiedział, i tak zagadali się w drodze do domu.
Nazywał się Jacek. Był dobroduszny, mówił miękkim głosem i lekko utykał. Zośka podziękowała i pożegnała się, nie oczekując kolejnego spotkania. Ale Jacek zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby celowo ustawiał te sytuacje. Tak zaczęła się ich znajomość.
Zośka dorabiała, sprzątając klatkę schodową w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia postanowiła zrobić to sama.
– Może pomogę? – rozległ się znany głos.
Znowu był tam Jacek. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Zośka zaprosiła go na herbatę. Przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych róż i pudełkiem pączków.
– Dobry wieczór – powiedział, wręczając chłopakom słodycze.
Bartek, starszy syn, bez powodu powąchał pączki, co rozśmieszyło wszystkich. Lody zostały przełamane. Przy kolacji Zośka upuściła widelec, a Jacek złapał go w locie.
– Pan gra w kosza? – spytał Kuba.
– W szkole grałem, ale to dawno – uśmiechnął się Jacek.
– Pokażemy panu nasze boisko! – zaproponował Bartek. – Gramy z kumplami.
Następnego dnia znów się spotkali. Jacek wyznał:
– Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco inaczej. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała zostać z kaleką. Teraz pewnie ty też nie chcesz mnie widzieć.
Zośka milczała, by go nie peszyć pytaniami.
– jeżeli moich urwisów to nie przeraża, wpadaj – odparła w końcu z uśmiechem.
Jacek stał się częścią ich życia. Był troskliwy, grał z chłopakami, pomagał w domu. Na początku dzieci były nieufne, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Stał się kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Grali razem w kosza, zapraszali kolegów, a dom znów wypełnił się śmiechem.
Minęły lata. Bartek zaczął spotykać się z dziewczyną, Kuba wciągnął się w muzykę. Pewnego dnia Bartek przyszedł po radę do Jacka – tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Zośka otworzyła i zastygła. W progu stał Darek.
– Pomyliłem się – powiedział. – Chcę to naprawić.
– Spadaj! – warknął Bartek, zaciskając pięści.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! – wściekł się Darek.
– Nie waż się tak odzywać do mojego syna! – głośno powiedział Jacek, wysuwając się do przodu.
Był gotów bronić rodziny.
– Nie potrzebujemy cię! – krzyknął Kuba, podbiegając do drzwi.
Wepchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.
– Niech tylko spróbuje wrócić – mruknął.
Zośka patrzyła na swoich mężczyzn – Bartka, Kubę i Jacka. Jej obronę, jej oparcie. Mimo wszystkich przeciwności zbudowała prawdziwą rodzinę. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy.