Zostawił żonę, nazywając ją żałosną służącą, a gdy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka
Żaneta od dziecka słyszała, iż kobiety w jej rodzie skazane są na nieszczęścia. Jej prababcia straciła męża na froncie, babcia utraciła zdrowie przez uraz w fabryce, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Żaneta często wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo również skończy się dramatem. Nie chciała tego, ale cień rodzinnej klątwy unosił się nad nią.
Swego przyszłego męża, Krzysztofa, poznała w małym zakładzie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Połączyła ich stołówka firmowa, gdzie podczas przerwy obiadowej zagadali do siebie. Decyzja o małżeństwie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu na ulicy Leśnej. Babcia nie żyła już od dawna, więc mieszkanie stało się ich wspólnym domem.
Życie toczyło się swoim rytmem. Najpierw urodził się syn Kacper, potem młodszy – Tymon. niedługo potem zmarła matka Żanety. Teraz musiała radzić sobie sama z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Krzysztof zarabiał, a jej zadaniem było dbanie o dom i synów.
Lecz po kilku latach coś się popsuło. Krzysztof zaczął zostawać w pracy coraz dłużej, coraz częściej wspominał o młodej koleżance, która „pomagała mu z raportami”. Żaneta widziała, jak się oddala: wracał do domu tylko po to, by się przebierać, a czasem choćby nie nocował. Wszystko rozumiała, ale strach przed zostaniem samą z dziećmi paraliżował ją.
— Zostaw ją, pomyśl o chłopcach — odważyła się powiedzieć pewnego dnia.
Krzysztof milczał. Żadnych tłumaczeń, żadnych krzyków – tylko lodowate milczenie.
Żaneta wciąż o niego dbała: gotowała obiady, prała jego koszule.
— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą po kolejnej próbie rozmowy.
Postanowiła poczekać, mając nadzieję, iż się opamięta. Ale pewnego wieczoru Krzysztof spakował swoje rzeczy.
— Nie zostawiaj nas, proszę! Nie odbieraj chłopcom ojca! — szlochała Żaneta.
— Jesteś tylko żałosną służącą — odciął się, patrząc na nią z wyższością.
Te słowa usłyszeli synowie. Kacper i Tymon, tuląc się do siebie na kanapie, patrzyli, jak ich ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Może nie byli dość posłuszni? Może mama zrobiła coś złego?
Dzieci widziały wszystko: łzy matki, jej próby zachowania spokoju, jej nieustanną troskę. Starały się pomagać: myły naczynia, sprzątały mieszkanie. Żaneta zaś oddała się całkowicie dzieciom i pracy. O nowym związku choćby nie myślała – synowie stali się jej całym światem.
Lecz los miał inne plany. Pewnego dnia, kupując produkty w lokalnym sklepie, Żaneta upuściła worek kaszy. Mężczyzna w jej wieku natychmiast podniósł go z podłogi.
— Pomóc zanieść zakupy? — zapytał z uśmiechem.
Żaneta zawahała się, ale on, nie czekając na odpowiedź, wziął jej torby.
— No to postanowione — powiedział, i tak zagadali po drodze do domu.
Nazywał się Wojciech. Był dobroduszny, miał spokojny głos i lekką kulawiznę. Żaneta podziękowała mu i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Wojciech zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie się tam nastawiał. Tak zaczęła się ich znajomość.
Żaneta dorabiała, sprzątając klatkę schodową w swoim bloku. Zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia chciała sobie poradzić sama.
— Może pomogę? — rozległ się znajomy głos.
Znów był tam Wojciech. Pomógł jej skończyć sprzątanie, a wieczorem Żaneta zaprosiła go do siebie. Wojciech przyszedł w eleganckim garniturze, z bukietem białych chryzantem i pudełkiem pączków.
— Dobry wieczór — powiedział, wręczając słodycze chłopcom.
Kacper, starszy syn, powąchał pączki bez powodu i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Napięcie zniknęło. Przy kolacji Żaneta upuściła łyżkę, a Wojciech zręcznie złapał ją w locie.
— Pan gra w koszykówkę? — spytał Tymon.
— W szkole grałem, ale to było dawno — uśmiechnął się Wojciech.
— Pokażemy panu nasze boisko! — zaproponował Kacper. — Gramy ze znajomymi.
Następnego dnia spotkali się znowu. Wojciech wyznał:
— Pewnie zauważyłaś, iż poruszam się wolno i mówię nieco z opóźnieniem. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała zostać przy mnie. Teraz pewnie i ty nie będziesz chciała mnie widzieć.
Żaneta milczała, nie chcąc go zawstydzać pytaniami.
— jeżeli moje urwisy ci nie przeszkadzają, przychodź — odparła w końcu z uśmiechem.
Wojciech stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Na początku dzieci były niepewne, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Wojciech stał się dla nich kimś, kim ich ojciec nigdy nie był. Wspólnie grali w koszykówkę, zapraszali znajomych, a dom wypełnił się śmiechem.
Mijały lata. Kacper zaczął spotykać się z dziewczyną, Tymon pokochał muzykę. Pewnego dnia Kacper zwrócił się do Wojciecha po radę – tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Żaneta otworzyła i zastygła. W progu stał Krzysztof.
— Popełniłem błąd — powiedział. — Chcę to naprawić.
— Wynoś się! — krzyknął Kacper, zaciskając pięści.
— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — warknął Krzysztof.
— Nie waż się tak odzywać do mojego syna! — głośno powiedział Wojciech, robiąc krok naprzód.
Był gotów bronić rodziny.
— Nie jesteś nam potrzebny! — wrzasnął Tymon, podbiegając do drzwi.
Wypchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.
— Niech tylko spróbuje wrócić — mruknął.
Żaneta patrzyła na swoich mężczyzn – Kacpra, Tymona i Wojciecha. JeŻaneta uśmiechnęła się przez łzy, czując, iż rodzinną klątwę w końcu przełamała.