Zranione uczucia

newsempire24.com 2 dni temu

**Dziennik, 15 maja**

Dzisiaj znowu było “to” rozmowa. Od rana, jeszcze zanim zdążyłam nalać sobie kawy.

— No i co, córeczko, przemyślałaś? Wczoraj widziałam takiego *Skodę*! Białą, skórzane fotele. Piękny wóz. Tylko sto tysięcy złotych — głos Haliny Stanisławówny brzmiał lekko, ale czułam, iż to tylko pozory.

— Mamo… — westchnęłam, zamykając laptop. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt hipoteczny, Zosia co miesiąc choruje. Skąd ja ci wezmę sto tysięcy? Znajdź coś tańszego.

Z sypialni dobiegały dziecięce piski. Krzysiek zabawiał Zosię, która uparcie nie chciała zakładać skarpetek. Na zegarze było za dwadzieścia ósma. Za dziesięć minut musiałam wychodzić do pracy. I ta cała historia z samochodem — akurat teraz.

— No to weźcie kredyt — odparła Halina, sięgając po ciastko z wazy. — Jesteście młodzi, macie staż, dobre zarobki. Nie na pogrzeb proszę, tylko na coś pożytecznego.

Obróciłam się gwałtownie, już zaciskając pięści.

— A płacić czym, mamo? Powietrzem? Słyszysz w ogóle, co mówisz? Mamy już kredyt.

Halina prychnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się.

— No tak. Rodzice Krzyśka mają auto, a ja, jak zwykle, gdzieś z boku.

Wtedy mnie zatkało.

— No bo oni sami je kupili! Sprzedali stare, oszczędzali. Nikt im nie fundował. A ty dopiero co masz prawo jazdy, a już *Skodę* za sto tysięcy ci się zachciewa.
— A dlaczego, twoim zdaniem, dopiero teraz zrobiłam prawo jazdy?! — wybuchnęła Halina. — Bo ciebie wychowywałam, każdą złotówkę na ciebie wydawałam, na twoje studia oszczędzałam! A teraz, kiedy wreszcie mogę coś dla siebie, odtrącacie mnie.

Spojrzałam na Krzyśka. Pomagał córce z butami, wyglądał na zmęczonego i zakłopotanego. Jak zwykle nie wtrącał się. Pewnie liczył, iż same się dogadamy. Ale po jego zaciśniętych ustach widziałam: miał już dość.

— Mamo, sama mówiłaś, iż boisz się prowadzić. Słuchaj, nie jesteśmy potworami. Ale nie mamy złotej karty — mój głos z gniewnego zmienił się w zmęczony. — I tak ci we wszystkim pomagamy. Płacimy za twoje rachunki, leki, prezenty…

Halina złapała się za serce tak teatralnie, jakby właśnie przypomniała sobie o nadciśnieniu.

— Ach, już wszystko wiem. Więc teraz będziesz mi każdą złotówką wypominać?

Głośno westchnęłam, jakbym wypuszczała parę. W ustach zaschło, dłonie spociły się. To nie była pierwsza rozmowa o aucie, ale dziś poszło szczególnie ostro. Wszystko się nałożyło: niewyspanie, ciągłe L4 Zosi, praca, niezapłacone rachunki w skrzynce.

A wtedy Halina rzuciła coś, co dobiło mnie kompletnie:

— A jeżeli ja będę zostawać z Zosią, gdy choruje? Będziesz mogła więcej pracować, więcej zarabiać. Wtedy weźmiemy kredyt.

Zamarłam na kilka sekund.

— Czekaj. Więc z wnuczką zostaniesz tylko za samochód? Bo tak, to zdrowie ci nie pozwalało, o ile pamiętam. A na widok *Skody* ciśnienie ci spada, co?
— Nie koloryzuj — burknęła. — Szukam kompromisu. Żeby wszystkim było dobrze.
— Kompromis to gdy obie strony ustępują. A ty stawiasz warunki.

Halina odwróciła się i ruszyła do drzwi.

— Dobrze. Wszystko jasne. Róbcie, co chcecie. I nie dzwonimy, jak znowu będziecie potrzebować babci.

Nie pobiegłam za nią. Usiadłam przy oknie, przymknęłam oczy, próbując ogarnąć, co się stało.

Krzysiek podszedł, położył mi dłoń na ramieniu.

— Miałaś rację — szepnął. — Szkoda tylko, iż tak wyszło.

W domu zapanowała dziwna cisza. choćby Zosia przestała marudzić. Tylko niespokojnie patrzyła na drzwi.

— Babcia odeszła na zawsze? Już do niej nie pójdziemy?

Nie wiedziałam. W sercu kipiały zmęczenie, złość i dziecięca uraza. Tyle razy pomagaliśmy jej po prostu, bo musieliśmy. A teraz odmawia bycia babcią, póki nie dostanie auta.

**Dwa miesiące później**

Minęło dwa miesiące. W domu wróciło coś w rodzaju normalności. A raczej stałości. Zosia chodzi do przedszkola, ja pracuję, Krzysiek dorabia i prawie go nie ma. Nikt głośno nie wspomina o Halinie, ale jej obecność czuć wszędzie: w pluszakach, które kiedyś przynosiła Zosi, w skarpetkach, które sama dziergała, w przepisie na jej szarlotkę.

A Zosia tęskni. Najpierw cicho, potem z pytaniami.

— Mamo, babcia wyjechała?
— Nie, po prostu… jest zajęta.
— Zawsze dzwoniła, gdy kaszlałam. A teraz nie. Zapomniała o mnie?

Próbowałam się uśmiechać, tłumaczyć, iż babcia ma remont, iż telefon się zepsuł. Ale głos mi drżał, a w sercu Zosi rosnął niepokój.

Pewnego wieczoru, gdy Zosia patrzyła w tablet, a ja zmywałam naczynia, nagle zapytała cicho:

— Mogę zadzwonić do babci?

Skinęłam. Może teraz odbierze. Może zobaczy numer wnuczki i odtaje.

Dzwoniło długo, aż włączyła się poczta głosowa. Zosia wybrała jeszcze raz. I jeszcze. Po czwartej próbie, gdy znów nikt nie odebrał, zaczęła płakać.

Nie histerycznie, nie na pokaz. Cicho, jak płaczą dzieci, które nie rozumieją, co zrobiły źle.

Przytuliłam ją mocno, już żałując tej decyzji.

— Kochanie, babcia pewnie nie słyszała. Może śpi?
— Nie śpi — szepnęła Zosia. — Już mnie nie kocha. Bo jej nie kupiliśmy samochodu. Babcia się obraziła…

Zacisnęło mi się w gardle. Jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Ściskałam córkę, sama ledwie trzymając się kupy.

**Kilka tygodni później**

Zimna, ale słoneczna sobota. Zosia, jak zwykle, chciała iść na plac zabaw. Wyszłyśmy. Na ławce usiadłam, próbując nie myśleć, ale w głowie wciąż dźwięczał głos Zosi: *”Czy babcia nas kocha?”*

Wtedy usłyszałam za sobą szybkie kroki i znajomy głos:

— Nie, nie potrzebuję internetu w telefonieBabcia Halina zatrzymała się, zobaczyła Zosię i nagle jej oczy zmiękły, a w sercu coś pękło.

Idź do oryginalnego materiału