Urażona
— No cóż, córeczko, pomyślałaś już? Wczoraj widziałam takiego „Opla”! Białego, ze skórzanym wnętrzem. Piękny samochód. Tylko trzysta tysięcy złotych — głos Tamary Brzezińskiej brzmiał z udawaną lekkością, ale kryło się za nim wyraźne naciskanie.
— Mamo… — westchnęła Marzena i zamknęła laptopa. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt mieszkaniowy, Iga ciągle choruje. Gdzie ja ci znajdę trzysta tysięcy? Poszukaj czegoś skromniejszego.
Z sypialni dobiegały dziecięce piski. Krzysztof zajmował się Igą, która wyrywała się, nie chcąc zakładać skarpetek. Na zegarze było za dwadzieścia ósma. Za dziesięć minut Marzena musiała wychodzić do pracy. Cała ta historia z samochodem znów wypłynęła w najgorszym momencie.
— Weźcie kredyt — odparła Tamara spokojnie, przysuwając do siebie wazon z ciasteczkami. — Jesteście młodzi, macie staż, dobre zarobki. Nie proszę na pogrzeb, tylko na coś pożytecznego.
Marzena gwałtownie odwróciła się do matki, już zaciskając pięści.
— A czym będziemy płacić, mamo? Powietrzem? W ogóle mnie słyszysz? Jesteśmy już obciążeni kredytem!
Tamara prychnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się.
— Aha. Rodzice Krzysztofa mają samochód, a ja, jak zwykle, gdzieś na uboczu.
Wtedy Marzenę zatkało.
— To dlatego, iż sami go kupili! Sprzedali stary, oszczędzali. Nikogo nie prosili. A ty dopiero co zdałaś prawo jazdy, a już „Opla” za trzysta tysięcy ci się marzy.
— A dlaczego, według ciebie, dopiero teraz zdałam?! — wybuchnęła Tamara. — Bo ciebie wychowywałam, każdą złotówkę na ciebie przeznaczałam, odkładałam na twoją pierwszą lokatę! A teraz, gdy wreszcie mogę coś dla siebie, odsyłają mnie z kwitkiem.
Marzena spojrzała na Krzysztofa. Pomagał córce zawiązać buty i wyglądał na zmęczonego i niezręcznego. Jak zwykle nie wtrącał się. Ufał, iż same się dogadają. Ale po zaciśniętych ustach było widać, iż miał już dość.
— Mamo, sama mi kiedyś mówiłaś, iż boisz się prowadzić. Słuchaj, nie jesteśmy potworami. Ale nie mamy niezliczonych pieniędzy — gniew w głosie Marzeny przeszedł w zmęczenie. — I tak ci we wszystkim pomagamy. Płacimy rachunki, dokładamy do leków, prezentów…
Tamara chwyciła się za serce tak teatralnie, jakby nagle przypomniała sobie o nadciśnieniu.
— Ach, już wszystko rozumiem. Więc teraz będziesz mi wypominać każdą złotówkę?
Marzena głośno westchnęła, jakby wypuszczała parę. W ustach miała sucho, dłonie spocone. To nie była pierwsza rozmowa o samochodzie, ale dziś poszło wyjątkowo ostro. Wszystko się pomieszało: niewyspanie, ciągłe zwolnienia lekarskie córki, praca, niezapłacone rachunki w skrzynce.
I wtedy Tamara rzuciła słowami, które dobiły córkę:
— A gdybym zajęła się Igą? Gdy jest chora. Będziesz mogła pracować więcej, zarobić. Wtedy spłacimy kredyt.
Marzena zamarła na kilka sekund.
— Czekaj. Więc chcesz pomóc z wnuczką tylko w zamian za samochód? A tak, to zdrowie ci nie pozwalało, prawda? Ale gdy zobaczysz „Opla”, ciśnienie ci spada, tak?
— Nie przesadzaj — mruknęła matka. — Po prostu szukam kompromisu. Żeby wszystkim było dobrze.
— Kompromis to sytuacja, w której obie strony ustępują. A ty po prostu się targujesz.
Tamara gwałtownie odwróciła się i skierowała ku drzwiom.
— Dobrze. Wszystko jasne. Róbcie, co chcecie. I nie dzwoniNie odezwała się do nich przez miesiąc, ale pewnego zimowego wieczoru zapukała do drzwi z paczką pierniczków dla Igi, i choć nikt nie wspomniał już o samochodzie, w ich oczach odczytać można było cichą ulgę i nadzieję, iż pewne rany w końcu się zabliźnią.