Urażona
— No cóż, córeczko, pomyślałyście? Wczoraj widziałam takiego „Opla”! Biały, skórzana tapicerka. Piękny. Tylko sto trzydzieści tysięcy złotych — głos Tamary Władysławy brzmiał z nienaturalną lekkością, ale czuło się w nim subtelny nacisk.
— Mamo… — westchnęła Katarzyna i zamknęła laptop. — Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt hipoteczny, Zosia choruje co drugi tydzień. Gdzie ja ci znajdę sto trzydzieści tysięcy? Poszukaj czegoś skromniejszego.
Z sypialni dobiegały dziecięce piski. Tomasz krzątał się z Zosią, która wyrywała się, nie chcąc zakładać skarpetek. Do ósmej brakowało dwudziestu minut. Za dziesięć Katarzyna musiała wyjść do pracy. A ta historia z samochodem znów wypłynęła w najmniej odpowiednim momencie.
— No to weźcie kredyt — odparła Tamara, beztrosko sięgając po ciastka. — Jesteście młodzi, macie staż, dobre pensje. Nie proszę na pogrzeb, tylko na coś pożytecznego.
Katarzyna gwałtownie odwróciła się do matki, zaciskając pięści.
— A czym płacić, mamo? Powietrzem? W ogóle mnie słyszysz? Mamy już hipotekę.
Tamara prychnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się.
— Oczywiście. Rodzice Tomasza mają auto, a ja, jak zwykle, na szarym końcu.
Wtedy Katarzynę poniosło.
— Rodzice Tomasza mają auto, bo sami je kupili. Sprzedali stare, oszczędzali. Nikogo nie prosili. A ty dopiero co zdałaś prawo jazdy, a już „Opla” za sto trzydzieści tysięcy ci się marzy.
— A dlaczego, twoim zdaniem, dopiero teraz zdałam?! — wybuchnęła Tamara. — Bo ciebie wychowywałam, każdą złotówkę na ciebie wydawałam, odkładałam ci na pierwsze mieszkanie! A teraz, kiedy wreszcie mogę coś dla siebie, dostaję kosza.
Katarzyna spojrzała na Tomasza. Pomagał córce założyć buty i wyglądał na zmęczonego i zakłopotanego. Jak zwykle nie wtrącał się. Liczył, iż same się dogadają. Ale po zaciśniętych ustach było widać, iż i on miał już dość.
— Mamo, sama mi mówiłaś, iż boisz się prowadzić. Słuchaj, nie jesteśmy potworami. Ale nie mamy złotej karty — złość w głosie Katarzyny ustąpiła miejsca zmęczeniu. — I tak ci we wszystkim pomagamy. Płacimy rachunki, lekarstwa, prezenty, to i owo…
Tamara dramatycznie złapała się za serce, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o nadciśnieniu.
— Ach, wszystko jasne. Więc teraz będziesz mi wyrzucać każdą złotówkę?
Katarzyna głośno westchnęła, jakby wypuszczała parę. W ustach miała sucho, dłonie spocone. Nie była to pierwsza rozmowa o samochodzie, ale ta była szczególnie ostra. Wszystko się pomieszało: niewyspanie, ciągłe zwolnienia córki, praca, niezapłacone rachunki w skrzynce.
I wtedy Tamara rzuciła coś, co dobiło córkę:
— A jeżeli będę z Zosią siedzieć? Jak będzie chora. Będziesz mogła pracować bez zwolnień, więcej zarabiać. Wtedy spłacimy kredyt.
Katarzyna zamarła na kilka sekund.
— Czekaj. Więc z wnuczką jesteś gotowa siedzieć tylko za samochód? Bo tak, bezinteresownie, zdrowie ci nie pozwalało, o ile pamiętam. A na widok „Opla” ciśnienie ci spada, czy jak?
— Nie przesadzaj — burknęła matka. — Szukam kompromisu. Żeby wszystkim było dobrze.
— Kompromis to kiedy obie strony ustępują. A ty po prostu targujesz się i stawiasz warunki.
Tamara gwałtownie odwróciła się i ruszyła do drzwi.
— Dobrze. Wszystko z wami jasne. Radźcie sobie beze mnie. I nie dzwoniPo miesiącu milczenia Tamara pojawiła się z paczką pierniczków i propozycją wspólnego wypadu do parku, gdzie Zosia po raz pierwszy od dawna zaśmiała się jej w głos, a Katarzyna zrozumiała, iż czasem warto odpuścić, by znów usłyszeć ten dźwięk – rodzinny śmiech ratujący choćby największe urazy.