Zwolnili mnie z pracy przez rodziców ucznia. Straszyłam go, ale to ja miałam rację

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Zachowanie nauczycielki nie spotkało się ze zrozumieniem dyrekcji szkoły fot. Tim Gouw /Pexels


Iwona (imię zmienione na prośbę czytelniczki – przyp. red.) została zwolniona z pracy, bo odmówiła wykonania polecenia dyrekcji. Miała przeprosić ucznia za to, co mu powiedziała. Odmówiła, bo jej zdaniem to ona powinna otrzymać przeprosiny. Kto tu miał rację? Sami oceńcie.


"Dzień dobry, z zainteresowaniem przeczytałam list Państwa czytelniczki o pracy w szkole językowej i roszczeniowej postawie rodziców. Doszłam do wniosku, iż albo pracowałam w tej samej szkole, albo one wszystkie są takie same. Beznadziejne znaczy się.

Wyzyskujące pracę lektorów, nieszanujące ich wolnego czasu i prawa do odpoczynku, mobbingujące, pełne zepsutych i rozwydrzonych dzieci i ich snobujących się rodziców, którym wydaje się, iż są naszymi panami i władcami.

Po lekturze tego listu poczułam chęć podzielenia się moją historią. Noszę ją w sobie od dwóch lat i chociaż już tak tego nie przeżywam, przez cały czas czuję ucisk w żołądku, kiedy myślę o tym, co mnie spotkało. przez cały czas też jestem zdania, iż to ja miałam rację i postąpiłabym teraz tak samo. Ale do rzeczy.

Nastolatki z piekła rodem


Ja uczyłam grupy licealistów. Nieszczególnie lubię małe dzieci, a z młodzieżą i dorosłymi zawsze miałam dobry kontakt. Często słyszałam, iż jestem świetną nauczycielką, wiedziałam, iż jestem lubiana. Ale dwa lata temu to się zmieniło.

Trafiłam na jakąś absolutnie koszmarną grupę nastolatków z drugiej klasy liceum. Oni wszyscy się znali, bo uczyli się w tej szkole językowej od wczesnej podstawówki. Siedem okropnych dziewczyn i dwóch równie beznadziejnych chłopaków.

One wymalowane, patrzące na mnie z wyższością, żuły na zajęciach gumę, piły energetyki, siedziały w telefonach, ciągle gadały ze sobą, ale przede wszystkim trzy z nich mega intensywnie flirtowały z tymi pryszczatymi bezczelnymi chłopakami. A ci jak takie koguciki – stroili piórka i popisywali się przed dziewczynami, starając się mnie na każdym kroku upokorzyć.

Bezczelne i wulgarne odzywki to jedno, nic do nich nie trafiało. W ogóle się też nie uczyli. Skarżyłam się naszej metodyczce, obiecała przyjść na zajęcia i przyjrzeć się sytuacji. Nie zdążyła. Wcześniej zostałam zwolniona w trybie natychmiastowym. Przez jednego z tych chłopaków, a adekwatnie przez to, jak ja zachowałam się względem niego.

Szokujące zachowanie ucznia


Te zajęcia były tak zorganizowane, iż trwały trzy godziny, a po 90 minutach była krótka przerwa. Te przerwy były właśnie najgorsze, bo niepełnoletni słuchacze nie mieli pozwolenia na wychodzenie z budynku, a ja przez cały czas odpowiadałam za ich bezpieczeństwo, więc musiałam zostawać z nimi w sali.

Oczywiście oni wychodzili grupkami rzekomo do WC, wracali, śmierdząc fajkami, a raz choćby wyczułam woń marihuany. Pewnego dnia jednak dwie dziewczyny i jeden chłopak dość długo nie wracali, wyszłam więc z sali, żeby sprawdzić, gdzie są i czy wszystko jest OK.

Przez duże okno w holu zauważyłam skuloną postać przy moim samochodzie zaparkowanym przed szkołą. Obok tej postaci stałe dwie inne. Widziałam, iż się śmieją, czasem spoglądając kontrolnie na budynek szkoły. Zaniepokoiłam się poważnie, więc podeszłam bliżej do okna. To, co zobaczyłam, złamało mi serce, ale sprawiło też, iż zaczęłam się bać.

Te stojące postaci to były te dwie dziewczyny z mojej grupy, a kucający przy samochodzie człowiek – chłopak, mój uczeń z tej samej grupy. Wtykał coś w rurę wydechową mojego samochodu! Dosłownie dech mi zaparło, gdy to zobaczyłam. Zbiegłam na parter i wybiegłam ze szkoły, krzycząc: 'Co ty robisz?!'.

Dziewczyny się zaśmiały, on wyprostował, wzruszył ramionami i powiedział mi prosto w twarz: 'Nic!'. Po czym cała trójka obróciła się na pięcie i poszła do szkoły. To była zima. Stałam tam w samej bluzie, a choćby nie czułam zimna. W rurę wydechową mojego samochodu, auta, którym codziennie woziłam moje kilkuletnie dzieci do przedszkola, tkwiła wetknięta szmata i jakieś gałęzie. Rozpłakałam się.

Nauczycielka przesadziła?


Wróciłam do szkoły i z sercem walącym ze wściekłości od razu pobiegłam do sali. Podeszłam wprost do tego chłopaka i wysyczałam: 'A teraz wyjdziesz przed szkołę i wyjmiesz to wszystko z rury wydechowej mojego samochodu. I jeżeli jeszcze chociaż raz zobaczę cię w jego pobliżu, wezwę policję, rozumiesz? Trzymaj się z daleka!'.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Następnego dnia pan dyrektor wezwał mnie na dywanik. Powiedział, iż zadzwonili do niego rodzice tego chłopaka i oczekują ode mnie, iż go przeproszę przy całej grupie, bo go ośmieszyłam i narobiłam mu wstydu przed rówieśnikami. Dodał też, iż nie wolno mi straszyć dzieci policją, iż w ogóle nie powinnam była sama z tym chłopakiem rozmawiać, tylko przyjść z tym do dyrekcji.

Kategorycznie odmówiłam przeproszenia tego chłopaka i jego rodziców. Wyjaśniłam, iż jego zachowanie narażało życie i zdrowie moich dzieci i moje, dlatego też nie ma mowy o spełnieniu żądania jego rodziców. I iż to raczej mnie należą się przeprosiny.

Nie muszę chyba dodawać, iż się ich nie doczekałam? Zamiast tego wręczono mi wymówienie. Zostałam w środku roku szkolnego bez pracy i wiary w ludzi. Naprawdę, zawód nauczyciela to bardzo trudna profesja, a za to, z czym się spotykamy niemal na co dzień, powinno nam się stawiać pomniki, a nie mieszać z błotem, co większość rodziców ma w zwyczaju".

Idź do oryginalnego materiału