1/72 Brewster F2A-1/2 Buffalo
Hobby 2000 – 72064
Z jakiegoś powodu, który na pewno zaraz ktoś mi wskaże, amerykańskie samoloty myśliwskie w latach trzydziestych ewoluowały w kształt latającej beczki, a latający bawół nie jest tutaj wyjątkiem. Samolot to urody nienachalnej, ale trudno mu odmówić, iż w swojej pokraczności jest bardzo pocieszny. Taki lotniczy Prosiaczek.
To już trzecie wznowienie Brewstera Buffalo z Hasegawy przez rodzimego dystrybutora – Hobby 2000. I to jest to, na które czekałem najbardziej, głównie ze względu na wczesne malowania US Navy, czyli słynne yellow wings. Bądźmy szczerzy – ani malowania RAF, ani fińskie nie są zbyt spektakularne.
Ale do rzeczy. Pomimo tego, iż model premierę miał w roku 1996 to w kwestii inżynierii jest to naprawdę sprytnie zrobiony zestaw. Hasegawa projektowała model tak, by można było wydać niemal wszystkie wersje Buffalo podmieniając w zasadzie jedną lub dwie ramki z charakterystycznymi elementami dla poszczególnych wersji. I tak w wersji F2A-1/2 mamy aż sześć wyprasek z szarego plastiku, co jak na tak mały samolot stanowi sporą ilość.
Ramka G jest zdwojona.
Chociaż o ile będziemy się kierować oznaczeniami na ramkach, a nie ich rzeczywistą ilością to okaże się, iż jest ich choćby osiem.
Do tego mamy ramkę z oszkleniem.
Winylowe tulejki, tak popularne u japońskich producentów (czyli, iż śmigło się kręci!).
Arkusz z maskami ciętymi w białej folii oramask.
Arkusz kalkomanii (a w zasadzie dwa, bo mamy też malutką erratę).
Instrukcję obsługi.
Tak jak wspomniałem, model do najnowszych nie należy. Jak zatem wytrzymał próbę czasu plastik? Okazuje się, iż całkiem dobrze. Oczywiście trzeba się liczyć z tym, iż ze względu na wiek, niektóre elementy są uproszczone lub mało finezyjne. Jednak ponieważ mamy tu do czynienia z produktem japońskim, próżno szukać ułomności plastiku w postaci nadlewek, wyraźnych szwów po łączeniu form, czy zapadnięć tworzywa.
Linie podziału są cienkie i rozsądnie głębokie. Oczywiście brak jest nitowania, ale w modelu z poprzedniego wieku to raczej zrozumiałe. Natomiast znajdziemy imitacje zapinek i śrub mocujących panele i inspekcje.
Powierzchnie kryte płótnem również nie odrzucają, aczkolwiek nie jest to standard dzisiejszych modeli Arma Hobby (no może poza Airacobrą) czy Eduarda.
Kokpit nie jest przesadnie bogaty, ale to co dostajemy jest dobrze odwzorowane. To ważne, bo przez naprawdę dużych rozmiarów oszklenie będzie on całkiem dobrze widoczny. Niestety, brak jest pasów pilota w formie blaszki, czy choćby kalkomanii. Trzeba sięgnąć po dodatki. Tablica z zegarami jest pozbawiona imitacji ramek wskaźników, więc choćby po naklejeniu kalkomanii, która jest w zestawie, może to wyglądać nie najlepiej. Tutaj też warto poszukać zamiennika. Fotel na pewno trzeba “sfiligranować”.
Całkiem nieźle sprawa ma się z elementami podwozia, które w oryginale było dość skomplikowaną konstrukcją, a także z silnikiem. Jakość skutecznie maskuje wiek zestawu, chociaż trzeba będzie dodać to i owo – szczególnie kable i przewody.
Innym detalom też trudno coś zarzucić. Koła są całkiem ładne, łopaty śmigła cienkie i w skali, pomniejsze części są ostre i ładnie odlane.
Elementy oszklenia są bardzo dobre i mogą zawstydzić niejeden współczesny model. Delikatna polerka w zupełności wystarczy. Szybki nie soczewkują i są prawie idealnie przejrzyste. No a przede wszystkim są odpowiednio cienkie i przy otwarciu kabiny nie będą razić grubością niczym burta pancernika.
Jak zwykle, Hobby 2000 dołożyło do modelu swoje maski, ale ja nie przepadam za takimi foliowymi, więc na pewno będę chciał się zaopatrzyć w maski papierowe.
Kalkomanie to już, tradycyjnie w modelach Hobby 2000, produkt Cartografu. Tak więc możemy się spodziewać najwyższej jakości. Kolory są żywe i nasycone, brak jest przesunięć barw, a choćby drobne napisy eksploatacyjne są ostre i czytelne. Margines filmu jest wręcz niezauważalny.
Dostajemy też małą erratę związaną z emblematem kotka z bombą. Na głównej kalkomanii kotek jest czarny na białym podkładzie, a na erracie tego podkładu brak. I to tę wersję każe nam wykorzystać instrukcja.
Najciekawszym elementem kalkomanii są trzy naklejki na ramę oszklenia dolnego okna – jedna koloru srebrnego, a dwie koloru szarego. Nie wiem co stało za tym rozwiązaniem skoro maski zawierają naklejki na te szybki. Być może to artefakt po czasach gdy cięte maski były fanaberią, a nie powszechnym dobrem modelarskim. Ot ciekawostka, ale ja jej testować nie mam zamiaru.
Instrukcja jest typowa dla przepakowanych przez Hobby 2000 zestawów – jest to trochę zmodyfikowana przedrukowana oryginalna instrukcja do modelu. Niestety, w tym wypadku jest to minus, bo schematy montażu są tutaj mało czytelne. Na każdym etapie trzeba uważać, by dokonać adekwatnego wyboru wersji samolotu, co nie zawsze jest czytelnie określone.
Np. w kroku drugim mamy w kabinie nawiercić dwa otwory 0,8mm… tylko, iż nie. Otwór ma być jeden przygotowany pod przyklejenie celownika, który pojawia się dopiero w kroku 8.
Plusem jest tabela kolorów w palecie aż sześciu popularnych producentów.
Schematy malowania to są właśnie schematy. Dość uproszczone, żeby nie powiedzieć proste. Nikt tutaj nie miał ilustratorskich zapędów. Malowania są tylko trzy, ale za to różnorodne: jedno z ery yellow wings, jedno z okresu tuż przed przystąpieniem do wojny przez USA i jedno już standardowe niebiesko-szare malowanie marynarki. Wybór dość ciekawy, choć faworyt jest jeden.
Podsumowując: model Buffalo od Hasegawy przez cały czas trzyma poziom. Oczywiście wymaga trochę pracy, dodatków z firm zewnętrznych jak i własnych, ale jakość wyprasek nie odstręcza i nie zwiastuje większych problemów w budowie. Jak na produkt rodem z roku 1996, jest więc bardzo dobrze, a dodatek masek i najwyższej jakości kalkomanii jeszcze bardziej zachęca do rozpoczęcia prac nad modelem.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
P.S. o ile podoba Ci się to co robię na KFS-miniatures możesz kupić mi kawę na buycofee.to