5 zwyczajów z przedszkola, których w domu zabraniam synom. Nauczycielki się dziwią

mamadu.pl 5 godzin temu
Nie wszystkie przedszkolne zasady sprawdzają się w domu – i to jest w porządku. Jako mama dwóch chłopców wiem, iż granice stawiane z miłością działają lepiej niż nakazy w stylu "bo tak trzeba". Dlatego część zwyczajów, które obowiązują w grupie, u nas po prostu nie przechodzi – i choć nauczycielki się dziwią, ja jestem spokojna o moje decyzje.


Zasady z przedszkola nie zawsze obowiązują w domu


Mam w domu dwóch chłopców: starszy ma 7 lat, młodszy 5. Obaj chodzą do przedszkola, które naprawdę lubią.

Mają cudowne panie, pyszne obiady, kolegów i koleżanki i naprawdę bardzo przyjazne otoczenie. Ale to, iż dzieci lubią przedszkole, nie oznacza, iż wszystko, co tam się dzieje, akceptuję w domu.

Nie jestem mamą, która mówi: "Bo pani tak powiedziała, więc musisz". Staram się szanować emocje dziecka, słuchać jego potrzeb, ale też stawiać jasne granice, uczyć je kultury osobistej, życzliwości i szacunku do wszystkich.

I to działa – nie dlatego, iż moje dzieci są "grzeczne" i słuchają sie na każdym kroku, tylko dlatego, iż czują się ze mną bezpieczne, więc po prostu współpracują.

Ale żeby tak było, musiałam wprowadzić pewne zasady. I kilka przedszkolnych zwyczajów po prostu u nas nie przechodzi. Wymaganie ich od dziecka u mnie w domu jest zabronione. Oto pięć z nich.

1. Zjadanie wszystkiego "bo tak trzeba"


W przedszkolu panuje zasada: "Nie grymasimy, jemy to, co na talerzu". Wiem, iż panie nie zmuszają dosłownie, ale często słyszę: "No zjedz jeszcze trzy łyżki", "Nie wyjdziesz, dopóki nie skończysz". U mnie w domu tego nie ma.

Dziecko nie musi jeść do końca. Ma prawo powiedzieć "już jestem najedzony" albo odejść od stołu i zrobić sobie przerwę w jedzeniu.

Nie zmuszam, nie przekupuję, nie straszę. Widzę, iż im mniej presji, tym większa otwartość na nowe smaki.

Dodatkowo takie zmuszanie kojarzy mi się z własnym dzieciństwem, które doprowadziło do tego, iż wielu potraw nie lubię. Nie chcę tego samego dla swoich dzieci.

2. "Trzeba przeprosić, choćby jeżeli się nie chce"


W przedszkolu dzieci są uczone, iż jak zrobią coś nie tak – muszą przeprosić. Czasem natychmiast, choć jeszcze buzują w nich emocje. Wiem, iż przepraszanie ma moc i uczę tego swoje dzieci.

Ale uczę je empatii inaczej. Kiedy emocje opadną, najpierw nazywamy uczucia: "Wiem, iż jesteś zły", "Zrobiło ci się przykro". Potem rozmawiamy o tym, co się wydarzyło i jak nasze zachowanie sprawiło drugiej osobie przykrość.

Wtedy zwykle przeprosiny przychodzą same. Czasem po kilku godzinach, ale zawsze są i wychodzą z inicjatywy winowajcy. Wtedy są szczere, a nie wymuszone.

3. "Jak nie śpisz, to leż cicho przez godzinę"


Obaj moi synowie nie śpią już w dzień. Młodszy czasem zamknie oczy na 10 minut, ale przymusowe leżakowanie w maluchach ich frustrowało.

W przedszkolu nie mieli wyjścia – często leżeli, słuchali kołysanek lub bajki, którą pani czytała, ale rzadko usypiali.

W domu tego nie praktykowaliśmy i nigdy nie kładłam ich na drzemki wbrew ich woli. Potrzeba odpoczynku jest ważna, ale można odpoczywać, rysując, patrząc w okno, układając puzzle czy słuchając pod kocem muzyki. Dzieci uczą się wtedy słuchać swojego ciała, a nie odliczać minuty do końca ciszy.

4. "Nie płacz, nic się nie stało"


To jedno z tych zdań, które wciąż słyszę z ust dorosłych – w przedszkolu też. Dziecko się przewróci? "Wstawaj, nie płacz!". Ktoś zabierze zabawkę? "Nic się nie stało".

W domu mówię inaczej: "Wiem, iż to było trudne i jest ci smutno" albo "Rozumiem, iż cię boli, więc możesz płakać, a ja cię przytulę".

Nie tłumię emocji, nie bagatelizuję. I naprawdę – im więcej dziecko ma przestrzeni, by się wypłakać, tym szybciej wraca do równowagi. Nam dorosłym czasami też się kumulują emocje i najlepszym na to lekarstwem jest czasami po prostu pozbycie się ich razem z potokiem łez.

5. "Masz słuchać dorosłych"


W przedszkolu dzieci uczone są posłuszeństwa: pani mówi – trzeba wykonać. Nie mówię, iż to złe, bo w grupie potrzebne są zasady.

I powtarzam też synom, iż pani za nich jest odpowiedzialna, więc muszą jej słuchać. Ale w domu nie wymagam ślepego posłuszeństwa.

U nas dzieci mogą zapytać "dlaczego", mogą mieć inne zdanie. Jasne, iż są granice, ale nie wymagam, żeby 7-latek zachowywał się jak zaprogramowany robot (bo choćby ja jako dorosła osoba, która umie trzymać rygor, nie jestem do tego zwyczajna). Ale uczę dzieci, iż dorosły też może się mylić, a dziecko ma prawo być wysłuchane.

Czy nauczycielki się dziwią? Tak, czasem bardzo. Zwłaszcza gdy mówię, iż nie każę dziecku jeść do końca albo iż nie wymuszam przeprosin.

Ale ja wiem jedno – jestem mamą moich dzieci, nie systemu. I to ja biorę odpowiedzialność za to, jak się rozwijają, jak rozumieją siebie i innych.

Nie chodzi o bunt wobec przedszkola, tylko o mądre filtrowanie. Bo dziecko potrzebuje i ciepłych pań w grupie, i rodzica, który wie, co dla niego dobre – nie tylko "bo tak się robi", ale bo naprawdę to czuje.

Idź do oryginalnego materiału