7 minut w aucie, przez które musiałam ocierać łzy. Wtedy córka uświadomiła mi istotną rzecz

mamadu.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: Akceptacja stanu rzeczy jest wielką siłą dzieci. Fot. Wojtek Laski/East News


Kto żyje w Warszawie, ten wie, co dzieje się w ostatnim czasie na ulicach. Powiedzieć, iż ruch jest duży, a korki coraz powszechniejsze, to adekwatnie nie powiedzieć nic. Niech będzie to słowem wstępu, pewnie trochę również usprawiedliwieniem.


Opowieść jest bowiem o tym, iż nie dowiozłam córki na czas na wycieczkę do teatru. Autokar odjechał, a my dojechałyśmy pod placówkę, nieszczęsne siedem długich minut później…

W samochodzie byłyśmy tylko my dwie, czas mijał, do spektaklu pozostała godzina. Słuchałyśmy muzyki. Moment, w którym zrozumiałam, iż nie zdążymy, po godzinnej drodze do przedszkola, która zwykle zajmowała mi kwadrans, był trudny. Do oczu napłynęły mi łzy i musiałam podjąć decyzję: jak zareaguję? W dziecięcym foteliku siedziała moja brudna od czekolady 6-letnia córka i patrzyła na mnie.

Moje łzy byłyby jej łzami


Moja reakcja byłaby z pewnością jej reakcją, moje emocje stałyby się jej emocjami. Nie mogłam pozwolić, by ta stresująca dla mnie sytuacja była trudnym doświadczeniem dla niej. I tak już czułam, iż ją zawiodłam, nie dowożąc do autokaru na czas.

Wzięłam głęboki wdech i kolejny. Otarłam łzę, zamknęłam oczy na dwie sekundy. Ściszyłam muzykę, odwróciłam się do córki, chwyciłam jej małą dłoń w swoją i zapytałam: "Ścigamy dzieci, córeczko?".

Odpowiedział mi szczery, szeroki uśmiech. I choć w moim ciele w tym momencie wszystkie hormony i sygnały drżały z niepokoju, wstydu, gniewu, żalu i rozczarowania, ten jej uśmiech był wszystkim, czego się przytrzymałam.

Nastawiłam nawigację na siedzibę teatru i pół godziny później byłyśmy pod drzwiami. Córka weszła równiutko z pozostałą częścią grupy, niczego nie tracąc, wybiegła do nich w podskokach, ciesząc się, iż mama ją przywiozła.

I tu chciałabym się zatrzymać, przy tej reakcji. Chciałabym się zatrzymać, ponieważ ten tekst nie ma być hołdem dla mojej mądrości, czy dobroci, czy czegokolwiek. Zrobiłam to, co zrobiłaby każda kochająca matka i każdy ojciec, któremu zależy na dziecku.

Chcę tu jednak oddać swoistą cześć mojej córce i wszystkim dzieciom. Ich nastawieniu do życia, ich akceptacji. Moja córka nie powiedziała jednego słowa, nie marudziła, iż się spóźnimy. Stała ze mną w tym korku, widziała, co się dzieje, wiedziała, iż nie mogę przejechać inną drogą, iż sytuacja nas przytłoczyła i nie możemy nic zrobić. Śpiewałyśmy sobie, rozmawiałyśmy, odczytywała nazwy ulic.

Nie odczuwała presji, nie odczuwała stresu. Cała była pełną akceptacją. A kiedy już dowiedziała się, iż nie zdążymy? Mocno ścisnęła moją dłoń i w pełnym zaufaniu powiedziała: "Jedziemy za autokarem!".

Wiedziała, iż zrobię wszystko, by dotarła na spektakl, na którym jej zależało. Wiedziała, iż jest przy mnie i dopóki tak jest, dopóty nic złego stać się nie może. Nie nałożyła na to żadnych filtrów, żadnych traum, żadnych żali. Po prostu to przyjęła, bez oceny. Nie usłyszałam, iż wyszłam za późno, iż to moja wina, iż zrobiłam coś nie tak.

Teoretycznie miała prawo do rozżalenia, a jednak z niego nie skorzystała.

I to jest potęga dzieci, której nie doceniamy jako dorośli.

Idź do oryginalnego materiału