A po co się oglądać? Lepiej by minął…

polregion.pl 1 tydzień temu

**I po co się obejrzał? Poszedłby sobie dalej…**

Gdy podejmujemy decyzję, przekonujemy siebie, iż postępujemy słusznie. Na początku męczą nas wątpliwości, strach przed konsekwencjami, przed tym, iż los się na nas zemści. Ale gdy nic się nie dzieje, uspokajamy się, utwierdzamy w przekonaniu, iż zrobiliśmy dobrze, i idziemy dalej, starając się nie wracać myślami do przeszłości.

Aż pewnego dnia ten boomerang wraca. Albo przychodzi spóźnione poczucie winy…

Poznali się na początku lat dwutysięcznych. Wiesiek podszedł do przystanku i czekał na busa. Nieopodal stała dziewczyna, zwyczajna, takich pełno na ulicach. Ale nagle serce uderzyło go w klatkę piersiową. *„Zaraz podjedzie bus, ona wsiądzie, i już nigdy jej nie zobaczę.”* choćby się obejrzał. Jakiś bus stał na światłach. Serce zabiło silniej, jakby go poganiało. I Wiesiek podszedł do dziewczyny.

— Cześć. Na który czekasz?

Dziewczyna spojrzała na niego, próbując rozpoznać lub przypomnieć sobie, kim jest. A on patrzył w jej oczy i wiedział, iż już nigdy nie będzie mógł o nich zapomnieć ani spać spokojnie.

— Jestem Wiesiek. Nie na dwieście czwarty?

— Nie — w końcu się uśmiechnęła. — Na trzydziesty.

Wiesiek odetchnął z ulgą. Nadjeżdżającego autobusu nie widział, więc miał jeszcze czas.

— Mieszkasz na Wschodniej? — znów zapytał.

— Nie, jadę do babci.

— Spieszysz się? — spytał niemal z rezygnacją.

— Nie bardzo, a co? — Dziewczyna patrzyła na niego z ciekawością.

Wiesiek usłyszał swój własny, podekscytowany głos:

— Może pójdziemy pieszo do następnego przystanku?

Dziewczyna zawahała się przez chwilę, potem się uśmiechnęła i skinęła głową.

Serce waliło mu z euforii i podekscytowania. Szli razem do następnego przystanku, potem jeszcze jednego… Tak doszli aż do osiedla, gdzie mieszkała babcia Bożenki, nie czując zmęczenia i nie zauważając upływu czasu.

Gdy Bożenka zatrzymała się przed domem babci, oboje wiedzieli o sobie już całkiem sporo, jakby znali się od dawna. Przed pożegnaniem wymienili się adresami i numerami telefonów. Ani przez chwilę nie mieli wątpliwości — spotkali swoją drugą połówkę.

Cały rok żyli od spotkania do spotkania, aż w końcu wzięli ślub. Najpierw mieszkali u babci Bożenki, a gdy skończyli studia, dostali dyplomy i znaleźli pracę, wzięli kredyt i kupili mieszkanie. Od razu dwupokojowe — na przyszłość.

Gdy Bożenka powiedziała, iż będą mieli dziecko, serce Wieśka znów uderzyło go w klatkę piersiową, tak jak w dniu, gdy się poznali, jakby mówiło: *„No co, tato, zdrętwiałeś?!”* A Wiesiek rozpłynął się w szczęśliwym uśmiechu. Zostanie ojcem! Niespodziewanie, zaskakująco, odpowiedzialnie.

Życie gwałtownie się zmieniło i nabrało tempa. Teraz tylko planowali i dyskutowali, jakie będzie ich dziecko, kim będzie, jak je nazwać. Sprzeczali się, gdzie postawić łóżeczko, jaki wózek wybrać… Wiesiek choćby zatrzymywał mamy z wózkami na ulicy i wypytywał o modele. One chętnie doradzały, przy okazji ucząc go o rozszerzaniu diety i ząbkowaniu.

Znajomi, którzy już zdążyli doczekać się dzieci, rzucali się z ofertami ubrań i śpioszków po swoich pociechach.

Młodzi nie mogli się doczekać, aż zobaczą swojego pierworodnego. W końcu na świecie pojawił się cudowny, niebieskooki chłopczyk. Gdy Bożenka wróciła ze szpitala, w pokoju stała nowa kołyska z miękkimi bokami. W szafie leżały starannie ułożone śpioszki, czapeczki i pieluchy. W przedpokoju czekał nowoczesny wózek, gotowy na długie spacery…

W końcu nadszedł dzień, gdy Wiesiek, pełen miłości i nadziei, wniósł do domu malutki zawiniątko. Mieszkanie ożyło od płaczu dziecka, zamieszania i zachwytów rodziny.

Gdy na pierwszej wizycie u pediatry Bożenka zobaczyła napiętą twarz lekarza, zapytała drżącym głosem:

— Coś jest nie tak?

Lekarka nie odpowiedziała, zleciła dodatkowe badania. A potem padła straszna diagnoza. Bożenka płakała, a Wiesiek zaciskał szczękę i starał się ją uspokoić. Nie od razu uwierzyli, mieli nadzieję, iż to pomyłka. Jak to możliwe? Przecież byli młodzi, zdrowi…!

— Ciężki, przedłużający się poród, uraz… — wyjaśnił zmęczony lekarz.

Potem były dni rozpaczy i próby pogodzenia się z nową rzeczywistością. Matka Wieśka zaproponowała, żeby oddać chłopca do szpitala lub domu opieki — pozbyć się chorego dziecka. Przecież mogli mieć jeszcze zdrowe. To byłaby przecież odpowiedzialność na całe życie.

Wiesiek nie mógł spojrzeć w załzawione oczy Bożenki, ale stanowczo powiedział, iż nie oddadzą Krzysia.

Chłopiec rósł, rozpoznawał ich, uśmiechał się i wyglądał na zupełnie normalne dziecko. Mieli nadzieję, iż lekarze się pomylili, iż nie jest aż tak źle. Dopiero gdy przyszedł czas, by Krzyś stanął na nogi i zaczął chodzić, okazało się, iż ledwo utrzymuje się na słabych nóżkach.

Żaden lekarz nie dawał gwarancji, iż kiedykolwiek będzie chodził. Wózek i wózek inwalidzki — to miał być jego świat. *„Cieszcie się, iż mózg nie został uszkodzony”*.

Zaczęła się walka o rozwój dziecka: masaże, rehabilitacja, ćwiczenia… Bożenka nie wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, zajmowała się Krzysiem. Wszystkie pieniądze zarobione przez Wieśka szły na leczenie syna i spłatę kredytu. Rodzice pomagali, jak mogli.

Pewnego dnia, w weekend, Bożenka poprosiła Wieśka, żeby poszedł z Krzysiem do parku, a ona posprząta. On odmówił.

— Bożen, może ja posprzątam, a ty idź z Krzysiem. Rozumiesz, wszystkie dzieci biegają, chodzą za rączkę z mamami, bawią się. A ludzie patrzą na Krzysia w wózku. Przecież jest już za duży. Nie mogę patrzeć, jak się na niego gapią.

To był pierwszy dzwonek. Potem było ich więcej.

Kiedyś Bożenka zaproponowała sprzedaż mieszkania”Może sprzedamy mieszkanie i kupimy dom z ogrodem — tam Krzyś będzie miał więcej przestrzeni, a my spokoju” — powiedziała Bożenka, ale Wiesiek tylko westchnął ciężko i odwrócił wzrok, bo wiedział, iż to nie miejsce zmieni jego strach przed tym, co ludzie pomyślą.

Idź do oryginalnego materiału