I po co się odwróciłem? Poszedłbym sobie dalej…
Gdy podejmujemy decyzje, przekonujemy siebie, iż postępujemy słusznie, szukamy usprawiedliwień. Z początku męczą nas wątpliwości, boimy się odwetu, konsekwencji naszych czynów. Ale kiedy nic się nie dzieje, uspokajamy się, utwierdzając w przekonaniu, iż wybraliśmy dobrze. Żyjemy dalej, starając się nie wracać myślami do przeszłości.
Aż pewnego dnia ten „bumerang” wraca. Albo przychodzi spóźnione poczucie winy…
Poznali się na początku lat dwutysięcznych. Krzysztof podszedł do przystanku i czekał na busa. Nieopodal stała dziewczyna — zwykła, takich pełno na ulicach. Ale serce nagle uderzyło go w klatkę piersiową. „Za chwilę podjedzie bus, ona wsiądzie, i już nigdy jej nie zobaczę”. choćby się odwrócił. Jakiś bus stał na światłach. Serce zabiło mocniej, popędzając go. Więc Krzysztof podszedł do dziewczyny.
— Cześć. Na który bus czekasz?
Spojrzała na niego, próbując rozpoznać lub przypomnieć sobie, kim jest. A on patrzył w jej oczy i wiedział, iż już nigdy nie będzie w stanie o nich zapomnieć ani spać spokojnie.
— Jestem Krzysztof. Czekasz na dwieście czwarty?
— Nie — w końcu się uśmiechnęła. — Na trzydziesty autobus.
Krzysztof odetchnął z ulgą. Nie zauważył nadjeżdżającego autobusu, więc mieli czas.
— Mieszkasz na Południu? — znów zapytał.
— Nie, jadę do babci.
— Spieszysz się? — spytał z rezygnacją.
— Nie bardzo, a co? — Dziewczyna patrzyła na niego z ciekawością.
Krzysztof usłyszał swój własny, radosny głos:
— Chcesz przejść się do następnego przystanku?
Zawahała się na chwilę, potem uśmiechnęła się i skinęła głową.
Serce waliło mu w piersi, podekscytowane i szczęśliwe. Szli razem do następnego przystanku, potem jeszcze do kolejnego… Tak doszli do osiedla, gdzie mieszkała babcia Eweliny, nie czując zmęczenia i nie zauważając upływu czasu.
Gdy Ewelina zatrzymała się przed domem babci, oboje wiedzieli już o sobie wiele, jakby znali się od lat. Przed rozstaniem wymienili się adresami i numerami telefonów. Żadne nie miało wątpliwości, iż spotkało swoją drugą połówkę.
Cały rok żyli od spotkania do spotkania, aż wzięli ślub. Na początku mieszkali u babci Eweliny, a gdy skończyli studia, dostali dyplomy i zaczęli pracować, wzięli kredyt i kupili mieszkanie. Od razu dwupokojowe — jak to mówią, „na przyszłość”.
Gdy Ewelina powiedziała, iż będą mieli dziecko, serce Krzysztofa uderzyło go w mostek, tak jak pierwszego dnia ich znajomości, jakby mówiło: „No co, tato, gapisz się?!” I Krzysztof rozpromienił się w szczęśliwym uśmiechu. Będzie ojcem! Nagle, niespodziewanie, odpowiedzialnie.
Życie zmieniło się diametralnie i zaczęło przyspieszać. Teraz tylko planowali i dyskutowali, jakie będzie ich dziecko, kogo urodzą, jak je nazwać. Kłócili się, gdzie postawić łóżeczko, jaki wózek wybrać… Krzysztof zatrzymywał choćby mamy z wózkami na ulicy i wypytywał o opinie. One chętnie udzielały rad — od rozszerzania diety po ząbkowanie.
Przyjaciele, którzy już zdążyli doczekać się dzieci, rzucali się z ofertami ubrań i śpioszków po swoich „wyrośniętych skarbach”.
Młodzi nie mogli się doczekać, aż zobaczą swojego pierworodnego. W końcu na świat przyszedł śliczny, niebieskooki chłopiec. Gdy Ewelina wracała ze szpitala, w pokoju stała nowa łóżeczko z miękkimi bokami. W szafie leżały równo ułożone śpioszki i czapeczki, ubranka i kilka paczek pampersów. W przedpokoju czekał nowoczesny wózek, gotowy na długie spacery z maluchem…
W końcu nadszedł dzień, gdy Krzysztof, pełen miłości i nadziei, wniósł do mieszkania mały zawiniątko. Dom ożył od krzyku niemowlęcia, zamieszania i zachwytów najbliższych.
Gdy na pierwszym badaniu w przychodni Ewelina zobaczyła spiętą twarz pediatry, zapytała drżącym głosem:
— Coś nie tak?
Lekarka nie odpowiedziała, zleciła dodatkowe badania. A potem padła straszna diagnoza. Ewelina płakała, a Krzysztof zaciskał szczękę i próbował ją uspokoić. Nie od razu uwierzyli, mieli nadzieję, iż to pomyłka. Przecież byli młodzi, zdrowi — jak to możliwe?!
— Ciężki, przedłużający się poród, uraz okołoporodowy… — wyjaśnił zmęczony lekarz.
Nastały dni rozpaczy i pogodzenia się z nową rzeczywistością. Matka Krzysztofa zaproponowała, żeby oddać chłopca do szpitala lub domu opieki — pozbyć się „tego ciężaru”. Mogą przecież mieć jeszcze zdrowe dzieci, po co brać na siebie taki obowiązek? To na całe życie.
Krzysztof nie mógł spojrzeć w załzawione oczy Eweliny, ale stanowczo powiedział, iż nie oddadzą Kuby nigdzie.
Chłopiec rósł, rozpoznawał ich, uśmiechał się i wyglądał na zupełnie zdrowe dziecko. Mieli nadzieję, iż lekarze się pomylili, iż nie jest aż tak źle. Dopiero gdy Kuba powinien był zacząć chodzić, nie stanął na nogach — słabe mięśnie nie dawały rady.
Żaden lekarz nie dawał gwarancji, iż kiedykolwiek będzie chodził. Wózek i wózek inwalidzki — oto jego przyszłość. „Cieszcie się, iż mózg nie został uszkodzony”.
Rozpoczęła się walka o rozwój dziecka: masaże, ćwiczenia, fizjoterapia… Ewelina nie wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, zajmowała się Kubą. Wszystkie zarobione przez Krzysztofa pieniądze szły na leczenie syna i spłatę kredytu. Rodzice pomagali, jak mogli.
Pewnego weekendu Ewelina poprosiła Krzysztofa, żeby poszedł z Kubą do parku, a ona posprząta. On odmówił.
— Ewka, ja posprzątam, a ty idź z Kubą. Rozumiesz, wszystkie dzieci biegają, chodzą za rączkę z mamami, bawią się. A ludzie patrzą na Kubę w wózku — on jest już za duży. Nie znoszę tych spojrzeń.
To był pierwszy dzwonek. Potem było ich więcej.
Kiedyś Ewelina zaproponowała sprzedaż mieszkania i kupno domu.— Kupimy dom, zrobimy podjazdy, żeby Kuba sam mógł wyjść na podwórko, będzie mu łatwiej — powiedziała.
— Tak, to dobry pomysł — odparł Krzysztof, unikając jej wzroku — ale nic to nie zmieni… Przepraszam, nie dam rady dłużej tak żyć.
Ewelina puściła go bez słowa, jej oczy pełne były strachu, ale nie płakała, a on starał się nie myśleć, iż teraz sama będzie musiała radzić sobie z tym wszystkim — decyzjami, pracą, codziennością…
***
Minęło siedemnaście lat.
Po pracy Krzysztof wstąpił do sklepu, by wybrać prezent dla ojca — niedługo sześćdziesiąte piąte urodziny.
Nie zdecydowawszy się na nic, ruszył ku wyjściu. Przed nim szła kobieta w zielonej garsonce, o zgrabnej, kobiecej sylwetce. Krzysztof wpatrywał się w nią, wdychając delikatny, subtelny zapach jej perfum. „Taka kobieta — marzenie…” — zaszeptał w myślach, idąc za nią.
Zatrzymała się, szukając czegoś w torebce. Krzysztof minął ją, ale nagle przystanął. Żeby choć na twarz spojrzeć — czy równie piękna? Kobieta podniosła oczy. Poznałby ją wśród tysięcy. Nogi stały się ciężkie, a serce znów uderzyło go w klatkę piersiową.
Ostatnio często o niej myślał. Wyobrażał sobie, jak teraz wygląda. Kilka razy choćby przechodził koło jej domu, zwalniając kroku, licząc na „przypadkowe” spotkanie.
Ewelina przestała grzebać w torebce i wyprostowała się. Też go poznała. Kącik jej ust drgnął, ale się nie uśmiechnęła.
— Cześć, Ewelina — powiedział Krzysztof, podchodząc.
Trochę się zaokrągliła, co dodawało jej uroku. Twarz miała tak samo piękną, a choćby piękniejszą, z delikatnym makijażem. Włosy ścięte do ramion, z lekką falą na końcach. Tylko oczy były te same.
— Cześć, Krzysztof — uśmiechnęła się.
W jej spojrzeniu nie było już tego drżenia, tej nadziei, którą widział pierwszego dnia na przystanku, ani tej iskry, gdy powiedziała mu, iż będzie ojcem. Tylko ciekawość i lekkie zdziwienie. Ewelina też go oceniała.
Krzysztof wiedział, iż od dawna stracił formę — przybyło mu w pasie, przybyło siwizny. Ale serce waliło mu radośnie, rozgrzewając krew w żyłach.
— Spieszysz się? — zapytał, jakby czas się cofnął.
— Nie bardzo — odparła bez wahania.
— To może usiądziemy gdzieś? — rozejrzał się. — Tu jest kawiarnia.
Ewelina skinęła głową. Teraz patrzyła mu w oczy spokojnie, bez dawnego wzruszenia. Stał przed nią nie ten sam Krzysztof, którego kochała, ale obcy mężczyzna, choć dawno znany. Wszystko w nim było znajome — choćby ta męska uroda — ale jej serce już nie drżało.
— Ewelina, jak się cieszę, iż cię widzę. Świetnie wyglądasz — powiedział, gdy zamówili kawę, wpatrując się w nią z zachwytem.
— Siwizna ci pasuje — uśmiechnęła się. — Jak żyjesz? Żonaty?
— Rozwiedziony. Mam dwie córki, mieszkają z matką. Mają swoje życie, dzwonią, gdy potrzebują pieniędzy. A ty? Wyszłaś za mąż?
— Nie. Właśnie przyszłam po pracy, żeby Kuba nowe buty wybrał.
— Kuba… chodzi? — zapytał ostrożnie.
— Chodzi. Tylko nie tak, jak inni. Buty pali w ekspresowym tempie. Ma choćby dziewczynę. Właśnie skończył studia, pracuje zdalnie jako programista. Prowadzi bloga. To nasz główny żywiciel.
Oczy Eweliny błyszczały, gdy mówiła o synu. Widać było, iż jest z niego dumna.
— Nie spodziewałem się. Cieszę się, iż u niego wszystko w porządku.
— Tak. Gdy odszedłeś, mama przeszła na emeryturę i zajęła się Kubą, a ja poszłam do pracy. Sprzedaliśmy mieszkania i kupiliśmy dom. Tata wszystko przystosował dla Kuby. Zmarł trzy lata temu, mama mieszka z nami.
— Jesteś niesamowita. Naprawdę. Wiem, ile to musiało kosztować. Przepraszam. Z tchórzostwa uciekłem. Nie chcę się tłumaczyć, ale myślałem, iż życie mi ucieka…
— Nie tłumacz się. Dawno ci wybaczyłam.
— Mogę go zobaczyć?
Ewelina milczała przez chwilę.
— Krzysiu… Nie zabronię ci tego. Ale… on ci nie wybaczył.
— Rozumiem. — Spuścił głowę. — Gdyby można było cofnąć czas…
— Nie trzeba — przerwała. — I tak byś odszedł. To był twój wybór. Mama ci w tym pomogła, prawda? Mężczyźni odchodzą choćby od zdrowych dzieci. Już muszę iść. Kuba pewnie się niepokoi.
Z torebki dobiegła cicha melodia.
— To on — uśmiechnęła się, wyjmując telefon.
— Już zgubił? — spytała do słuchawki. — Zaraz wracam… Dobrze, kupię.
— No to naprawdę muszę lecieć. — Schowała telefon. — Miło było cię zobaczyć. — Spojrzała na niego, jakby czegoś oczekując.
— Podwieźć cię? — zapytał.
— O, nie, dziękuję. — Wstała i gwałtownie wyszła.
Krzysztof patrzył za nią wzrokiem pełnym niespełnionych nadziei i utraconej miłości. Na stole została jej niedopita kawa.
Nagle poderwał się i wybiegł na ulicę. W samą porę, by zobaczyć, jak Ewelina wsiada do auta i odjeżdża.
Krzysztof wrócił do swojego pustego mieszkania. Labradorka przywitała go radosnym merdaniem ogona, trącając nosem jego dłoń.
— Poczekasz chwilę? — Przeszedł do pokoju, usiadł na kanapie. Pies usiadł naprzeciw, patrząc mu w oczy.
Krzysztof wziął telefon, wybrał numer.
— Cześć, tato, co tam? — odezwała się starsza córka.
— Tak tylko. Stęskniłem się. Jak mama?
— A co ma być? Nowego faceta ma. A Julka poszła z klasą na trzydniową wycieczkę.
— Może wpadniesz kiedyś?
— Nie, wybacz, tato. Nie mam czasu. Zadzwonię. — W słuchawce cmoknął pocałunek i rozległy się krótkie sygnały.
— Nie mają czasu — mruknął, patrząc w wierne oczy labradorki. — Twój pan to nieudacznik. Porzucił kobietę, którą kochał, syna. WieszKrzysztof pogłaskał psa po głowie i westchnął: „No cóż, chyba tylko ty mnie jeszcze kochasz, stara przyjaciółko”.