I po co się obejrzał? Poszedłby swoją drogą…
Gdy podejmujemy decyzję, przekonujemy siebie, iż postępujemy słusznie, szukamy usprawiedliwień. Pierwszy czas męczą nas wątpliwości, boimy się odbicia, kary za nasz czyn. ale nic się nie dzieje – uspokajamy się, utwierdzamy w przekonaniu, iż wybraliśmy dobrze, i idziemy dalej, starając się nie wracać myślami do przeszłości.
Aż pewnego dnia bumerang wraca. Albo spóźniona skrucha…
Poznali się na początku lat dwutysięcznych. Sławek podszedł do przystanku i czekał na busa. Nieopodal stała dziewczyna, zwyczajna, takich pełno na ulicach. Ale serce nagle uderzyło go w żebra. „Za chwilę podjedzie bus, wsiądzie i już nigdy jej nie zobaczę.” choćby się obejrzał. Jakiś bus stał właśnie na światłach. Serce zaczęło bić mocniej, popędzając go. Więc Sławek podszedł do dziewczyny.
— Cześć. Na który autobus czekasz?
Dziewczyna spojrzała na niego, próbując rozpoznać albo przypomnieć sobie, kim jest, a on patrzył w jej oczy i wiedział, iż już nigdy nie zapomni ich wyrazu i nie zaśnie spokojnie.
— Jestem Sławek. Może czekasz na dwieście czwarty?
— Nie — uśmiechnęła się w końcu. — Na trzydziesty.
Sławek odetchnął z ulgą. Nadjeżdżającego autobusu nie było widać, więc mieli czas.
— Mieszkasz na Południu? — znów zapytał.
— Nie, jadę do babci.
— Spieszy ci się? — rzucił niemal z rezygnacją.
— Nie specjalnie, a co? — Dziewczyna patrzyła na niego z ciekawością.
Sławek usłyszał własny rozradowany głos:
— Może pójdziemy pieszo do następnego przystanku?
Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się i skinęła głową.
Serce w piersi tłukło się radośnie. Szli razem do kolejnego przystanku, potem jeszcze dalej… W końcu dotarli do osiedla, gdzie mieszkała babcia Kingi, nie czując zmęczenia ani nie zauważając upływu czasu.
Gdy Kinga zatrzymała się przed domem babci, oboje wiedzieli już o sobie wiele, jakby znali się od dawna. Wymienili adresy i numery telefonów, żadne z nich nie miało wątpliwości, iż spotkali swoją drugą połówkę.
Cały rok żyli od spotkania do spotkania, aż wzięli ślub. Najpierw mieszkali u babci Kingi, a gdy skończyli studia i zaczęli pracować, wzięli kredyt i kupili mieszkanie. Od razu dwupokojowe — na przyszłość.
Gdy Kinga powiedziała, iż będą mieli dziecko, serce Sławka znów uderzyło w żebra, tak jak w dniu ich spotkania, jakby mówiło: „No co, tatuś, czekasz?” I Sławek rozpływał się w szczęśliwym uśmiechu. Zostanie ojcem! Nagle, niespodziewanie, z całą odpowiedzialnością.
Życie gwałtownie się zmieniło i nabrało tempa. Teraz tylko planowali i dyskutowali, jakie będzie ich dziecko, jakiej płci, jakie imię wybrać. Kłócili się o to, gdzie postawić łóżeczko, jaki wózek wybrać… Sławek choćby zatrzymywał mamy z wózkami na ulicy i wypytywał o modele. One chętnie udzielały rad, choćby o rozszerzaniu diety i ząbkowaniu.
Przyjaciele, którzy już mieli dzieci, oferowali ubranka i śpioszki po swoim potomstwie.
Młodzi nie mogli doczekać się pierwszego dnia swojego dziecka. W końcu na świat przyszedł śliczny, niebieskooki chłopczyk. Gdy Kinga wróciła ze szpitala, w pokoju stało już nowe łóżeczko z miękkimi bokami. W szafie leżały równo złożone śpioszki i czapeczki, ubranka i kilka paczek pieluszek. W przedpokoju czekał nowoczesny wózek, gotowy na długie spacery…
Wreszcie nadszedł dzień, gdy Sławek, pełen miłości i nadziei, wniósł do domu mały zawiniątko. Mieszkanie ożyło od płaczu dziecka, zamieszania i wzruszeń rodziny.
Podczas pierwszej wizyty w przychodni Kinga zobaczyła napiętą twarz pediatry i zapytała drżącym głosem:
— Coś nie tak?
Lekarka nic nie odpowiedziała, zleciła dodatkowe badania. Potem padła straszna diagnoza. Kinga płakała, a Sławek zaciskał szczękę i próbował ją uspokoić. Nie od razu uwierzyli, mieli nadzieję, iż to pomyłka. Jak to możliwe? Przecież są młodzi, zdrowi!
— Ciężki, długi poród, uraz… — wyjaśnił zmęczony lekarz.
Nadeszły dni rozpaczy i pogodzenia się z nową rzeczywistością. Matka Sławka zaproponowała, żeby oddać chłopca do szpitala lub domu opieki. Urodzą jeszcze zdrowe dzieci, po co brać na siebie taki ciężar? To na całe życie.
Sławek nie mógł spojrzeć w załzawione oczy Kingi, ale stanowczo powiedział, iż nie oddadzą Tomka.
Chłopczyk rósł, rozpoznawał ich, uśmiechał się i wyglądał na zupełnie zdrowe dziecko. Mieli nadzieję, iż lekarze się pomylili. Ale gdy Tomek powinien był zacząć chodzić, nie stanął na nogach. Ledwo utrzymywał się na słabych nóżkach.
Żaden lekarz nie dawał gwarancji, iż kiedykolwiek będzie chodził. Wózek i wózek inwalidzki — oto jego przyszłość. Dobrze, iż mózg nie został uszkodzony.
Zaczęła się walka o rozwój dziecka: masaże, ćwiczenia, rehabilitacje… Kinga nie wróciła do pracy po macierzyńskim, zajmowała się Tomkiem. Wszystkie zarobione przez Sławka pieniądze szły na leczenie syna i spłatę kredytu. Rodzice pomagali, jak mogli.
Pewnego weekendu Kinga poprosiła Sławka, żeby poszedł z Tomkiem do parku, a ona posprząta. On odmówił.
— Kinga, ja posprzątam, a ty idź z Tomkiem. Rozumiesz, wszystkie dzieci biegają, chodzą za rączkę z mamami, a on… Ludzie patrzą na niego w wózku. On już za duży. Nie mogę tego znosić.
To był pierwszy dzwonek. Potem było ich więcej.
Kiedyś Kinga zaproponowała sprzedaż mieszkania i kupno domu.
— Zbudujemy podjazdy, żeby Tomek mógł sam wychodzić. Będzie miał ogród. To lepsze dla wszystkich, zwłaszcza dla niego. On już rozumie, przeżywa, wstydzi się.
— Tak, to dobry pomysł — odpowiedział Sławek, unikając jej wzroku. — Tylko iż to nic nie zmieni. Przepraszam… Nie dam rady tak dalej.
Kinga go puściła. Jej ocMinęło siedemnaście lat, a teraz, gdy patrzył w oczy swojego psa, jedynego towarzysza samotnych wieczorów, zrozumiał, iż gdyby wtedy nie obejrzał się na przystanku, ominąłby nie tylko miłość, ale też prawdziwe życie, które teraz, z perspektywy lat, wydawało mu się jedynym, które miało sens.