Aby się wypalić, najpierw trzeba się zapalić. Dlaczego Polska jest jednym z trzech państw o najwyższym poziomie wypalenia rodzicielskiego?

kosmosdladziewczynek.pl 1 tydzień temu

Wypalenie pojawia się i u rodziców, i u pracowników, którzy są za bardzo wkręceni, za bardzo zaangażowani. I w tym sensie można powiedzieć, iż wypalenie dotyczy ludzi, którzy uczynili coś centrum swojego życia i jego jedynym sensem. Inwestują w to całą energię kosztem odpoczynku i własnego zdrowia. O tym, dlaczego Polska jest w czołówce trzech państw świata o najwyższym poziomie wypalenia rodzicielskiego, rozmawiamy z psycholożką Dorotą Szczygieł, autorką badania Wypalenie rodzicielskie – uwarunkowania i konsekwencje

Ma pani dzieci?

32-latkę.

Na pewno pamięta pani uczucie, iż miała pani swojej małej lub dorastającej córki serdecznie dość. Ja czasem jestem zbyt zmęczona, by znosić humory mojego 7‑latka, i zdarza mi się być niemiłą, czego potem oczywiście żałuję. Pocieszam się, iż chyba każdy rodzic tak ma. Kiedy powinniśmy zacząć się temu przyglądać?

Powiedziała pani o dwóch rzeczach. Jedna to przemęczenie, stres, a druga to uczucie, iż ma się dosyć dzieci. Ale to niekoniecznie jest tożsame – można być przecież zestresowanym i nie mieć dosyć dzieci. Można nie mieć dzieci i być zestresowanym. Dlatego może warto, byśmy zaczęły od stresu w ogóle.
Stres rodzicielski jest potrzebny jak każdy inny stres – bodźce, napięcia, terminy, obowiązki regulują nasze funkcjonowanie. Tak po prostu wygląda nasze życie, a brak stymulacji byłby dla nas zgubny. Każdy z nas ma swój sposób na stres związany z tymi bodźcami – spanie, sport, joga, czekolada – który pozwala na regularne odciążenie organizmu. jeżeli tak jest, to super. Problem pojawia się wtedy, kiedy stres staje się chroniczny – kiedy każdego dnia rano budzimy się zmęczeni i przytłoczeni, może choćby bardziej, niż kiedy kładliśmy się spać. I taki chroniczny stres może prowadzić między innymi do wypalenia rodzicielskiego. Jednym z jego objawów jest dystansowanie się od dzieci, czyli to, o czym pani wspomniała. Jednak chciałabym zaznaczyć, iż wypalenie rodzicielskie niekoniecznie bierze się z samego faktu posiadania dzieci. Oczywiście istotne są uwarunkowania indywidualne, do których zaraz pewnie przejdziemy, ale ja widzę wypalenie w kontekście społeczno-politycznym. Niepewność i nieprzewidywalność życia, za małe wsparcie instytucjonalne dla rodziców – brak dostępu do żłobków czy przedszkoli – a także ogromna presja społeczna na to, by dziecko było jakieś. Dzietność się zmniejsza, często mamy teraz jedno dziecko i wszystkie oczekiwania rodzicielskie lokujemy w nim. Chcemy je przygotować do przetrwania i odniesienia sukcesu w naszym walecznym społeczeństwie. To tworzy dobre podłoże dla perfekcjonizmu, który ściśle wiąże się z wypaleniem na różnych obszarach.

W badaniach wymienia pani cztery symptomy wypalenia rodzicielskiego: nadmierne wyczerpanie, emocjonalne dystansowanie się od dzieci, brak spełnienia w roli rodzica, a w konsekwencji – rozczarowanie samym sobą czy samą sobą, jako innym rodzicem, niż zakładaliśmy, iż będziemy. Mogłaby pani rozwinąć te kwestie?

Ten brak spełnienia po angielsku określa się jako „being fed up with parental role”, czyli taki przesyt bycia rodzicem. Chodzi o poczucie: ja już nie chcę, chciałabym zrobić przerwę, ta rola mnie przerasta. Emocjonalny dystans oznacza, iż zamieniamy się w robota, który posprząta, pozamiata, ugotuje, ale nie ma czasu ani zasobów na autentyczny emocjonalny kontakt ze swoim potomstwem. I jeżeli czuje na domiar przesyt rolą rodzicielską, to w efekcie doświadcza kontrastu pomiędzy tym, jaki był kiedyś – albo jaki planował być – a tym, jaki jest teraz. To szczególnie bolesne w przypadku rodziców, którzy wiele lat czekali na dziecko i na przykład mają je z in vitro. I nagle okazuje się, iż nie dorastają do roli rodzica, jaką sobie wyobrazili. Nie są tak cierpliwi, tak rozumiejący – i odczuwają to jako dramat. Wtedy mamy cztery symptomy wypalenia rodzicielskiego.

To pojęcie pojawiło się pierwszy raz w latach 80., ale dopiero w czasie pandemii, kiedy byliśmy zamknięci z dziećmi w czterech ścianach, świat szerzej się nim zainteresował. Pochodzi od wypalenia zawodowego. Czym się różni?

W wypaleniu zawodowym jest wyczerpanie, ale pojawia się też depersonalizacja, czyli przedmiotowe traktowanie osób, z którymi mamy w pracy do czynienia. W wypaleniu rodzicielskim tego nie ma, ale jest dystans emocjonalny. No i to rodzicielskie ma bardzo specyficzne konsekwencje.

To znaczy?

Zaniedbanie i przemoc wobec dzieci. Widać to w badaniach prowadzonych w Belgii, moich badaniach prowadzonych w Polsce, a także w badaniach prowadzonych przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę. Ani depresja, ani wypalenie zawodowe nie powodują takich konsekwencji. W Chinach przeprowadzono badania, z których wynika, iż dzieci rodziców wypalonych mają więcej symptomów stresu i stanów depresyjnych.

Rok temu właśnie z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę przygotowałam raport o przemocy wobec dzieci w Polsce. Byłam w szoku, iż wciąż 24 proc. dzieci doświadcza w domu przemocy fizycznej. Zdaję sobie sprawę, iż to mniej niż dawniej, ale wciąż to co czwarte dziecko. A do tego dochodzi też oczywiście przemoc psychiczna.

W badaniach, które prowadziłam, pytałam o zaniedbania i przemoc, ale nie takie drastyczne – iż zamknę dziecko w komórce o chlebie i wodzie. Rodzice przyznawali, że: „Czasami nie dbam, czy dziecko jest dobrze ubrane, odpowiednio do pory roku”. Albo: „Jestem zbyt zmęczona, by przejmować się posiłkami”. Albo: „Nie wykupuję leków na czas”. jeżeli chodzi o przemoc werbalną, to na przykład: „Używam głupich przezwisk wobec dzieci”. Albo: „Czasami mówię, iż jak nie będziesz lepiej zachowywać, to się spakuję i pójdę, i nigdy nie wrócę”. Do czterolatka. Albo: „Już cię nie kocham”. A jeżeli chodzi o przemoc fizyczną, to nie było mowy o biciu, ale na przykład: „Zdarza mi się szarpnąć, pociągnąć za włosy”.

To są jednak okropne rzeczy. Ciekawe, iż rodzice się do tego przyznawali. To znaczy wiem, iż badanie było anonimowe, ale mimo wszystko z pewnością był niejeden rodzic, który tych odpowiedzi nie zaznaczył, bo wstyd mu się do tego przyznać przed samym sobą. Czyli pewnie w rzeczywistości tych zachowań pozostało więcej…

Prowadzone przeze mnie i współpracowników badania korelacyjne wskazują, iż im wyższy poziom wypalenia, tym częściej osoby deklarowały takie zachowania. A poziom wypalenia mierzyliśmy dzięki opracowanego na arenie międzynarodowej Kwestionariusza Wypalenia Rodzicielskiego (Parental Burnout Assesment; PBA), w którym rodzice zaznaczali częstotliwość zachowań (np. „Całkowicie brakuje mi energii na zajmowanie się dzieckiem/dziećmi”, „Czuję, iż rola rodzica wyczerpuje mnie do tego stopnia, iż sen nie wystarcza, by się zregenerować”) od „nigdy” (0) przez kilka razy w roku, miesiącu czy tygodniu aż do „codziennie” (6). W najgorszym scenariuszu można było otrzymać 138 punktów. Przyjmuje się, iż od 86 punktów mówimy o wypaleniu rodzicielskim.

Nie zamiatajmy pod dywan! Czyli o tym, jak cierpią dzieci, gdy nie reagujemy adekwatnie na przemoc. Każdą.

Czytaj także

Nie zamiatajmy pod dywan! Czyli o tym, jak cierpią dzieci, gdy nie reagujemy adekwatnie na przemoc. Każdą.

Czytaj także

Rozumiem, iż punktem wyjścia były szeroko zakrojone międzynarodowe badania prowadzone przez Isabelle Roskam i jej współpracowniczki w latach 2018 i 2019 w ramach konsorcjum International Investigation of Parental Burnout? Ich wyniki pokazały, iż Polska, Belgia i USA należą do państw o najwyższym poziomie wypalenia, bo aż 8 proc.

Opublikowane w 2021 roku rezultaty tych badań rzeczywiście potwierdziły dużą skalę problemu wśród polskich rodziców – szczególnie matek. Zainspirował mnie nie tylko sam kierunek tych badań, ale przede wszystkim ich szerszy kontekst społeczny. Bezpośrednią inspiracją była jednak Moïra Mikolajczak z Uniwersytetu Katolickiego w Louvain (Belgia), z którą od lat współpracuję i prywatnie się przyjaźnię. To ona zaprosiła mnie do projektu. Zdecydowałam się zaangażować między innymi ze względu na wyraźny wątek feministyczny – bo to kobiety ponoszą w tym obszarze największy ciężar.

No tak, w pani badaniach wyszło, iż odsetek wypalenia wśród nich jest zawsze przynajmniej dwukrotnie wyższy. A często – trzykrotnie.

Tak, a ze wspomnianego wcześniej badania opublikowanego w 2021 roku wiemy, iż większą tendencję do wypalenia można zauważyć w krajach indywidualistycznych, czyli w krajach bogatszej Północy, w tym Europy Zachodniej. To są społeczeństwa demokratyczne, o dużym stopniu egalitarności dotyczącej rasy, poglądów, ale również – płci. Kobiety mają tam dostęp do edukacji, pracy, wielu różnych aktywności. Natomiast to, co nie uległo zmianie, to egalitarność dotycząca podziału ról w wychowaniu dzieci.
W 2022 roku ukazał się artykuł naukowy pod tytułem Gender Equality and Parental Burnout („Równouprawnienie i wypalenie rodzicielskie”). Pod lupę wzięto 40 krajów, w tym Polskę. W badaniu uwzględniono wskaźnik równości płci, oparty na danych z Global Gender Gap Report 2018 – najwyższy wynik odnotowano w Finlandii (0,823), najniższy w Pakistanie (0,546), a Polska osiągnęła wartość 0,728. Wskaźnik ten przyjmuje wartości od 0 (brak równości) do 1 (pełna równość) i obejmuje cztery obszary: uczestnictwo ekonomiczne, poziom wykształcenia, zdrowie i przeżywalność oraz upodmiotowienie polityczne – nie mierzy natomiast równości w sferze opieki nad dziećmi. Co istotne, Finlandia – kraj o najwyższym poziomie równości płci – nie znalazła się w grupie państw o najwyższym poziomie wypalenia, ale też nie była całkowicie wolna od tego zjawiska (średni wynik PBA: 38,61). W Polsce średni wynik w PBA: 42,47. Na przeciwnym biegunie znalazł się właśnie Pakistan (PBA: 26,19), gdzie poziom wypalenia był bardzo niski, podobnie jak wskaźnik równouprawnienia.
Wyniki badania pokazały, iż im silniejszy egalitaryzm – zarówno na poziomie społecznym, jak i indywidualnym – tym większe wypalenie. Kobiety mają co prawda dostęp do tych samych możliwości co mężczyźni, ale to one wciąż ponoszą główny ciężar odpowiedzialności za opiekę nad dziećmi.

Ale przecież w krajach skandynawskich rodzice otrzymują najwięcej wsparcia instytucjonalnego. Żaden z tych państw nie znalazł się na szczycie rankingu wypalenia. Tu prym wiodą Polska, USA i Belgia. Ani Polska, ani USA specjalnie egalitarne nie są.

Zgoda – i to właśnie bardzo interesujące zjawisko. Kraje skandynawskie, mimo wysokiego poziomu egalitaryzmu, nie znalazły się wśród państw o najwyższym poziomie wypalenia rodzicielskiego. Właśnie dlatego, iż w tych społeczeństwach nie tylko istnieje formalna równość, ale też rzeczywiście funkcjonuje ona w codziennym życiu – także w podziale obowiązków opiekuńczych. Systemy wsparcia instytucjonalnego są tam silne, ale równie ważne jest to, iż normy kulturowe sprzyjają bardziej równemu zaangażowaniu ojców. Z kolei w krajach takich jak Polska czy USA często obserwujemy coś, co nazywa się paradoksem równości: kobiety mają formalny dostęp do edukacji, rynku pracy czy życia publicznego – ale oczekiwania wobec nich w sferze rodzinnej wciąż pozostają tradycyjne. I to właśnie ten rozdźwięk – między egalitarnymi aspiracjami a nierównym podziałem odpowiedzialności – może prowadzić do wypalenia. W skrócie: to nie egalitaryzm jako taki jest problemem, tylko brak jego realizacji w obszarze rodzicielstwa.

Właściwie wychodzi na to, iż mogłybyśmy mówić bardziej o wypaleniu matczynym niż rodzicielskim.

W Polsce tak to wygląda – najwyższy poziom wypalenia, bo jedna na dziesięć osób badanych, jest u matek dzieci do piątego roku życia. I na całym świecie jest taki trend, iż to kobiety są bardziej wypalone.

A co takiego dzieje się w Kamerunie, Tajlandii i Wietnamie, iż tam jest zaledwie 1 procent wypalenia? Matki mają lepiej?

Trudno powiedzieć, czy „mają lepiej”, ale na pewno są mniej obciążone indywidualną odpowiedzialnością za wychowanie dzieci. Kultury Kamerunu, Tajlandii czy Wietnamu są kolektywistyczne – zarówno w życiu rodzinnym, jak i zawodowym. W każdym obszarze życia – w rodzinie i w pracy.

Dziecko wychowuje cała sieć bliskich: rodzina wielopokoleniowa, sąsiedzi, społeczność. Nie ma też tak silnej presji, by być wyjątkowym, samowystarczalnym i odnosić indywidualny sukces – bo miarą spełnienia jest coś innego. Wiele osób żyje w rodzinach wielopokoleniowych, które naturalnie rozkładają obowiązki.

Pamiętam, jak koleżanki z Belgii przysłały mi pierwszą wersję kwestionariusza – i ku mojemu zaskoczeniu nie było tam opcji „rodzina wielopokoleniowa”! Były natomiast: wychowuje dziecko z partnerem tej samej płci, wychowuje dziecko w konkubinacie, jestem w związku poliamorycznym… ale model, który w Azji czy u nas (choć w coraz mniejszym stopniu) jest bardzo powszechny, zupełnie im umknął. Co pokazuje, jak bardzo nasze spojrzenia są uwarunkowane kulturowo.

Jednak raczej nie wrócimy do modelu rodziny wielopokoleniowej, poza tym z pewnością życie w takiej rodzinie wiąże się z kolei z innymi obciążeniami.

Ja w ogóle tego nie postuluję – nie uważam, iż jakiś model rodziny jest dobry, a inny zły, tylko nakreślam tło społeczne, w jakim egzystuje rodzic XXI wieku. I ono jest bardzo różne od tego, w jakim egzystowały poprzednie pokolenia. Nie oczekujemy już zresztą porad w zakresie wychowania od naszych rodziców, babć i dziadków. Wolimy ekspertów i ekspertki albo osoby prowadzące blogi.

Czy demografia ma tu jakiekolwiek znaczenie? Czy rodzice z miast są bardziej wypaleni niż rodzice ze wsi?

Ma ona mniejsze znaczenie, niż ktokolwiek z nas przypuszczał. Wbrew intuicji miejsce zamieszkania – miasto czy wieś – nie różnicuje znacząco poziomu wypalenia. Zdecydowanie silniejsze są inne czynniki ryzyka. Największe to bycie kobietą oraz bycie rodzicem dziecka z niepełnosprawnością. Zresztą pierwsze badania nad wypaleniem rodzicielskim z lat 80. dotyczyły właśnie wypalenia u rodziców dzieci z niepełnosprawnościami lub przewlekle chorych. Nikt wtedy nie brał pod uwagę, iż rodzice zdrowych dzieci też mogą być przeciążeni.

Czynnikiem ryzyka jest też oczywiście samotne macierzyństwo.
I jeszcze jeden – dość zaskakujący czynnik: brak aktywności zawodowej.

Kiedy pierwszy raz analizowałam dane, sądziłam, iż to błąd, iż się pomyliłam – ale w innych krajach wyszło to samo. Osoby, które nie pracują zawodowo, częściej raportują objawy wypalenia. Bo kiedy muszę wyjść z domu, zostawić wszystkie związane z nim sprawy chociaż na kilka godzin i skupić się na czymś innym, to „wietrzę głowę”, nabieram dystansu – i wracam z większą energią.

Mimo iż logistycznie często jest trudniej i w związku z tym wymaga to od matki więcej zasobów?

Najwyraźniej – tak. Praca pozwala na budowanie innego fragmentu tożsamości, na definiowanie się przez inną rolę niż rola matki. Kobieta w pracy ma inne sprawy, innych znajomych, może czuć się dowartościowana. I bez specjalnego znaczenia jest tu wykształcenie czy miejsce zamieszkania.

Wypaleni rodzice, zagubione dzieci. Czy w polskich rodzinach mamy kryzys przywództwa?

Czytaj także

Wypaleni rodzice, zagubione dzieci. Czy w polskich rodzinach mamy kryzys przywództwa?

Czytaj także

Wrócę na chwilę do wypalenia zawodowego. Mam wrażenie, iż dotyka zwykle osób koło czterdziestki, które mają już za sobą kawał czasu w jakimś zawodzie, których oczekiwania mogły się mocno rozjechać z rzeczywistością. Obserwuję, iż częstym efektem jest zrobienie sobie przerwy – wzięcie urlopu dla podratowania zdrowia w przypadku nauczycieli, a w innych – zwolnienie od psychiatry. Nie da się jednak wziąć urlopu od bycia rodzicem. To mi się wydaje najdrastyczniejszą różnicą w przypadku tych dwóch rodzajów wypalenia – nie mogę sobie zrobić pół roku przerwy, a potem wrócić i być ekstra mamą.

Zaznaczę tylko, iż w Polsce jeszcze nie uznajemy wypalenia zawodowego za jednostkę chorobową, chociaż rzeczywiście lekarze psychiatrzy czy choćby rodzinni nie robią problemu i zwykle wypisują zwolnienia na objawy współistniejące typu depresja czy stany lękowe. Dla porównania – w Szwecji z powodu wypalenia przysługuje pół roku urlopu, w trakcie którego otrzymuje się 80 proc. wynagrodzenia.
I druga, może ważniejsza sprawa: nie zgodziłabym się z tezą, iż wypalenie zawodowe narasta z wiekiem. Raczej jest tak, iż im jesteśmy starsi, tym więcej mamy umiejętności i zasobów, by poradzić sobie z przeciwnościami. Nie chodzi tutaj o wiek, a raczej o to, iż aby się wypalić, najpierw trzeba się zapalić. Wypalenie pojawia się i u rodziców, i u pracowników, którzy są za bardzo wkręceni, za bardzo zaangażowani. I w tym sensie można powiedzieć, iż wypalenie w szerokim rozumieniu dotyczy ludzi, którzy po prostu uczynili coś centrum swojego życia i jego jedynym sensem. I inwestują w to całą swoją energię kosztem odpoczynku i własnego zdrowia.

Rzeczywiście fakt, iż nie można wziąć wolnego od rodzicielstwa, utrudnia regenerację. Bo jak rodzice jadą na wakacje, to świetnie, ale zwykle jadą przecież z dziećmi, a to wymaga od nich niejednokrotnie jeszcze więcej uwagi i opieki niż w codziennym rytmie.

A czy osoby podatne na wypalenie zawodowe to te same osoby, które są podatne na wypalenie rodzicielskie? Czy raczej albo-albo?

Traktujemy te grupy jako osobne zbiory, ale rzeczywiście są ze sobą powiązane – badania pokazują, iż istnieje między nimi umiarkowanie silna korelacja, rzędu 0,5. To oznacza, iż osoby doświadczające wypalenia w jednej sferze – zawodowej lub rodzicielskiej – są bardziej narażone na wypalenie także w drugiej. Są bowiem cechy, które mogą zwiększać ogólne ryzyko wypalenia – niezależnie od kontekstu. Chodzi na przykład o mniej adaptacyjne sposoby regulacji emocji: jeżeli ktoś nawykowo tłumi emocje, radzi sobie z nimi w sposób, który pogarsza sytuację, a nie pomaga – to ryzyko wzrasta. Perfekcjonizm to kolejny przykład cechy, która może nasilać wypalenie zarówno w roli zawodowej, jak i rodzicielskiej. Ale ważne jest, by nie patrzeć na wypalenie wyłącznie przez pryzmat cech jednostki. Owszem, pewne predyspozycje mogą zwiększać podatność, ale to kontekst – warunki życia, brak wsparcia, przeciążenie – sprawia, iż wypalenie się pojawia. Nie chodzi więc o to, żeby obwiniać rodzica, dokładając mu jeszcze, iż to wszystko przez jego skłonności neurotyczne i niską inteligencję emocjonalną, bo tak nie jest.

A co nas przed wypaleniem chroni?

Właśnie umiejętność regulacji emocji, a w przypadku wypalenia rodzicielskiego bardzo ważna jest kooperacja rodzicielska, po angielsku mówi się na to co-parenting, współrodzicielstwo. Chodzi o wspieranie się wzajemnie, bycie razem w codzienności. jeżeli rodzice podważają nawzajem swoje kompetencje, rzucając: a co ty tam wiesz, nie znasz się na tym, jeżeli w domu są konflikty dotyczące podziału obowiązków domowych, wówczas codzienność generuje u rodziców dużo stresu, który może prowadzić do wypalenia. I to jest specyficzne właśnie dla wypalenia rodzicielskiego.
Może być też tak, iż oboje rodzice są wypaleni zawodowo, bo bardzo się zaangażowali w pracę, ale nie są wypaleni w obszarze rodzicielstwa, bo wzajemnie się tutaj wspierają, trzymając wspólny front.

Powiedziała pani, iż wypala się ten, kto się najpierw zapala i za bardzo się koncentruje na dziecku. Sądzę, iż wielu rodziców może pomyśleć: ale przecież to najważniejsza osoba w moim życiu, tutaj nie da się „za bardzo”.

Zaznaczę tylko, iż wypalenie rodzicielskie nie oznacza, iż rodzic nie kocha dziecka, czasem można by powiedzieć, iż wręcz przeciwnie – miłość do niego wypełnia go w takim stopniu, iż nie starcza mu już miejsca na miłość do siebie. I o to tutaj chodzi.

Wypalenie rodzicielskie wydarza się, kiedy nie mam miejsca na własny odpoczynek. Kiedy jestem ciągle w byciu rodzicem, często wówczas nadopiekuńczym, helikopterowym, który tak bardzo chce umilić dziecku życie, iż odbiera mu sprawczość. Kiedy stawiam sobie wysokie cele – chociażby żywieniowe.

Gerber? To fast food! Parówki? W życiu! Wszystkie posiłki muszą być przygotowane w domu. To wyczerpujące. A na dodatek w ten sposób tracimy perspektywę.

Co ma pani na myśli?

Weźmy pesymistyczne szacunki i załóżmy, iż będziemy żyć 70 lat. Dziecko potrzebuje naszej maksymalnej uwagi do czasu, powiedzmy, 12–14 lat, bo później równie ważna jest dla niego uwaga grupy rówieśniczej, choć oczywiście rodzica przez cały czas też. Przyjmijmy, iż dziecko dorasta w wieku 20–25 lat. Wyjeżdża na studia. Mamy wówczas 45–55 lat i zostaje nam do zagospodarowania przynajmniej 20 lat życia. jeżeli do tej pory całą naszą uwagę kierowałyśmy na dziecko, to kiedy ono przestaje nas potrzebować, nie wiemy, co ze sobą zrobić. Nadmierna koncentracja na dziecku nie wychodzi na dobre ani jemu, ani nam. Poza tym każde dziecko chce się cieszyć z osiągnięć swoich rodziców. Powiem pani anegdotę – mam sporo starszych studentów i studentek na niestacjonarnych studiach na SWPS-ie. To osoby, które całe życie marzyły, by studiować psychologię, i w końcu znalazły na to czas i pieniądze. Nie ma pani pojęcia, jak dumne są z nich ich dorosłe dzieci, gdy przychodzą na absolutorium. Bardzo mnie to wzrusza.

Czyli jednym ze sposobów na przeciwdziałanie wypaleniu rodzicielskiemu jest pielęgnowanie własnych zainteresowań.

Zdecydowanie.

Co jeszcze?

Dbanie o siebie, choćby i pod przymusem, który sobie narzucimy. Znalezienie czasu w takie rzeczy jak wyjście z koleżankami. Wiele z ankietowanych przez nas kobiet nie mogło przypomnieć sobie, kiedy ostatnio to zrobiły. Dzieci są dla nas najważniejsze, ale nasze życie nie może się kręcić wokół nich. Są szalenie istotną jego częścią, ale jednak – częścią, nie całością.

To paradoks, prawda? Mamy rodzica, często matkę, która tak bardzo się stara, iż w efekcie się przemęcza i zdecydowanie gorzej sobie radzi w tej roli, niż mogłaby, gdyby trochę odpuściła.

Bo takie ciągłe zaangażowanie jest wyczerpujące. Do tego te nierealistyczne wzorce sielskiego rodzicielstwa obecne w reklamach i social mediach. Oczywiście trochę to się już przełamuje, ale proporcje realistycznych do wyidealizowanych obrazów rodzicielstwa wciąż są zaburzone. I jak człowiek ma gorszy dzień i zobaczy w telefonie takie nieskazitelne cuda u innych, to tylko jeszcze bardziej się dołuje.

Odpuśćmy sobie trochę. Sobie i dzieciom. Nie musimy być idealni, wystarczy, iż będziemy wystarczająco dobrzy.

Może czasem warto machnąć ręką na dodatkowy angielski i pobawić się z dziećmi w niepościelonym łóżku. Spróbujmy też wybaczać sobie i dzieciom, jak nam coś nie wyjdzie. I poszukajmy grupy wsparcia – dwóch, trzech albo i jednej koleżanki, z którą możemy podzielić się troskami dnia codziennego i nie tylko. Dziecko chce mieć mamę szczęśliwą i obecną, a nie nieszczęśliwą i wykończoną. jeżeli my będziemy sobie pozwalać na odpoczynek, dziecko zobaczy, iż też na niego zasługuje.

No ale nie każda matka, szczególnie samotna czy mama dziecka z niepełnosprawnością, może tak łatwo zorganizować sobie czas na relaks.

Zdaję sobie z tego sprawę, ale poza zmianami instytucjonalnymi ważne jest nawiązywanie więzi z innymi matkami, rodzicami. W badaniach zauważyliśmy, iż jeżeli samotna matka ma poczucie, iż nie ma z kim wyjść, by się rozerwać, jest to u niej silny predyktor wypalenia. Z kolei w związkach najsilniejszym predyktorem wypalenia rodzicielskiego jest brak wsparcia w obowiązkach domowych – iż ktoś trzeci przyjdzie, pobawi się z dzieckiem, ugotuje, posprząta, zrobi zakupy, wyprasuje.

Czyli musimy sobie zorganizować wioskę i starać się dbać o siebie. André Stern mówi o tym, iż aby dziecko było szczęśliwe, musi doświadczyć, jak wygląda i zachowuje się szczęśliwy dorosły.

Dokładnie. Dziecko obserwuje, jak dorosła osoba radzi sobie z napięciami. jeżeli mama jest zalatana, zdenerwowana, a nagle siada, oddycha spokojnie i mówi: no dobra, dziś już tego nie załatwię, zrobię to jutro – dziecko widzi, iż można odpuścić. Nie musimy ciągle tryskać radością. Wystarczy, iż będziemy w miarę radzić sobie z życiem.

Dorota Szczygieł – doktorka psychologii, autorka publikacji naukowych dotyczących regulacji emocji, związku między emocjami i dobrostanem człowieka oraz inteligencji emocjonalnej jako czynnika modyfikującego ten związek, m.in. w: „Annals of Psychology”, „Frontiers in Psychology”, „Personality and Individual Differences”, „Polish Psychological Bulletin”. Członkini międzynarodowego konsorcjum badawczego (International Investigation of Parental Burnout Consortium) prowadzącego badania dotyczące uwarunkowań i konsekwencji wypalenia rodzicielskiego.

Idź do oryginalnego materiału