Czasem pamięć bywa uciążliwa i zdaje się przeszkadzać. Zwykle ta nasza, innym.
Zwłaszcza kiedy staje w poprzek tworzonej na nowo historii, w której mieliśmy
aktywny udział i wiemy, co było na początku, jakie i czyje słowo, jaka idea i kto ją
wcielał w życie; od kiedy, z kim i z jakim skutkiem?”.
(Z dziennika, który ożywa nocą…, 31 lipca 2006 r.)
Piękny jubileusz 30-lecia Szczecińskiego Programu Edukacji Wodnej i Żeglarskiej, unikatowy w skali kraju, jak zaznaczano w oficjalnym komunikacie, obchodzony z należytym rozmachem, z uroczystą galą 3 czerwca br. w Pałacu Młodzieży w Szczecinie (głównego realizatora programu), był świętem podczas którego sumowano znaczące osiągnięcia i nagradzano najaktywniejszych pedagogów, instruktorów, żeglarzy, a także koordynatorów i promotorów tej pięknej, pożytecznej działalności. Przyjęta forma gali, jej wymiar zarówno edukacyjny jak i artystyczny w wykonaniu uzdolnionych dzieci i młodzieży, zasługiwał na uznanie.
A jednak… Jednak o czymś jakby zapomniano. Ów program w ujęciu gospodarzy jubileuszu, powstał dość anonimowo, sygnowany nie wiadomo czyim podpisem, no i owszem coś tam było wcześniej, ale nieważne; liczą się fakty z ostatnich trzydziestu lat. A te przypominano w licznych wystąpieniach, gratulacjach, podziękowaniach, honorując wiele osób oraz instytucji.
Wszakże początki edukacji morskiej w Szczecinie miały miejsce znacznie wcześniej i obejmowały szereg inicjatyw różnych podmiotów, organizacji i osób wcielających idee zapoczątkowane już w latach dwudziestych ubiegłego stulecia przez gen. Mariusza Zaruskiego. Ożywały one po wojnie w inicjatywach Polskiego Związku Żeglarskiego, Związku Harcerstwa Polskiego i Ligi Morskiej. Z różnym skutkiem. W tym również na Pomorzu Zachodnim. Zatem ab ovo – szczeciński programie morskiej edukacji dzieci i młodzieży (zwanym dziś edukacją wodną i żeglarską). Gratulacje już złożyłem oficjalnie podczas gali, za wyróżnienie dziękowałem. Teraz pora na odświeżenie pamięci; póki jeszcze trwa.
NAJWCZEŚNIEJSZE INSPIRACJE
W latach siedemdziesiątych ścigałem się pod żaglami z młodzieńczą determinacją, w sztormach, mgłach, i jak popadło, ale zawsze z bezwarunkowym zapałem. Uprawialiśmy wyłącznie żeglarstwo regatowe, często wyczynowo, choć z różnymi wynikami. Z morskich turystów raczej kpiliśmy, patrząc krytycznym okiem, bo czasem przeszkadzali i pałętali się jakby bez istotnego celu, z jakimś ociąganiem i bez refleksji, iż można skuteczniej, szybciej i przed innymi. Fascynacja regatami Kieler Woche, Admiral’s Cup, ściganie się w Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Polski, wyznaczały rytm życia każdego z nas z załóg „Umbriagi” (kpt. J. Madeja), „Spaniela” (kpt. Kuba Jaworski), czy „Cetusa” (kpt. J. Siudy), często kosztem zawodowej kariery i życia rodzinnego. Do czasu, na szczęście.
Odczytywane dziś archiwalne zapiski z rejsów, a te prowadziłem zawsze, teraz pozwalają natrafić na ślady zdarzeń, jakie kształtowały (choć najpierw jakby podświadomie) pewien zamysł, któremu poświęciłem później, już bez pośpiechu, kolejnych kilkanaście lat aktywności, zmieniając ową kiełkującą ideę, w coś konkretnego; w szkołę pod żaglami. Musiałem do tego dojrzeć
Z dziennika… 14 sierpnia 1979 r. (Kanał La Manche, na wysokości Dover).
„Zdołałem wystukać ostatnie zdanie reportażu o huraganie na Fastnet Race i naszym udziale w tegorocznym Admiral’s Cap (dla „Literatury”), wyszedłem na pokład zaczerpnąć świeżego powietrza, rzuciłem okiem za rufę „Łużycy”, żeby sprawdzić, jak się trzyma nasz „Cetus” na długaśnym dwustumetrowym holu, kiedy z trawersu lewej burty, z lekkiej mgły wyłonił się dziób żaglowca idącego w poprzek toru z zamiarem przejścia tuż za naszą rufą. To znaczy za nami, a przed dziobem uwiązanego na holu „Cetusa”. Zobaczyłem wystrzeloną z jachtu w stronę żaglowca rakietę, a potem nerwowe manewry i bieganinę po pokładzie olbrzymiego szkunera, który rósł w oczach, a w końcu odłożył się na kurs równoległy do nas. O niespełna pół kabla. Dopiero teraz zorientowali się, iż holujemy jacht. Dopiero teraz, choć na „Łużycy” postawiono adekwatne oznakowanie i światła, i na „Cetusie” też. Z burty szkunera o brązowych żaglach wpatrywały się w nas ze dwa tuziny przerażonych, bardzo młodych dziewczyn i chłopaków. Odczytałem nazwę: „Vidar”. Żaglowiec pod holenderską banderą. Okazało się, iż w inauguracyjnym rejsie z uczniami angielskich szkół, w drodze do Calais, skąd mieli zabrać na pokład młodzież francuską – jak się dowiedziałem później w mesie od I oficera, który z pianą na ustach wymienił był przez radio uprzejmości z holenderskim nawigatorem. Tamten przepraszał, bił się w piersi za siebie i załogę nowicjuszy. Szli pod żaglami i pod silnikiem, w poprzek toru… – i to nas uratowało, (choć było praktyką mało elegancką); zdążyli dokonać zwrotu, nie urwali holu, co mogło się zakończyć poważną awarią „Cetusa”, który po Fastnet Race, miał uszkodzone poszycie burtowe. Stałem na pokładzie jak zamurowany, a adekwatnie zachwycony widokiem żaglowca i jego niecodziennego manewru. Pochylony na lewą burtę, śmigał na otwartą wodę w stronę rozrzedzającej się mgły i prześwitującego rąbka zachodzącego słońca. Na stalowym pudle „Łużycy” czułem się uwięziony. Miałem ochotę przeskoczyć na pokład „Vidara”. Wyglądał piękniej, niż nasze regatowe, admiralskie cudeńka gnające, gnające i gnające, aż do utraty tchu, jak to się zdarzyło jeszcze przed tygodniem, kiedy na Morzu Irlandzkim i skrawku Atlantyku zatonęło sześć jachtów, a szesnastu żeglarzy straciło życie. Tam w regatach było strasznie i pięknie, ale tutaj zobaczyłem znacznie bardziej urzekające i przyciągające swą metafizyką piękno. Cholera, przecież jeszcze nigdy nie płynąłem tak dużym żaglowcem…”
(…)
Z dziennika… 26 czerwca 1981r. („Cetusem” na Kieler Woche).
„Startowaliśmy ze zmiennym szczęściem, wracać będziemy bez pucharu. Z kilońskiej redakcji NDR nadałem do kraju ledwie dwie korespondencje; nie było czym się chwalić.
Znajomi z AS-Verein (odpowiednik naszego AZS), zaprosili mnie na party na pokładzie angielskiego brygu „Royalist”, który przypłynął do nich z rewizytą. Jutro młodociana angielska załoga brygu przesiada się na „Petera von Danzig”, klubowy jacht AS-Verein, a studenci niemieccy uczyć się będą „Royalista”. Z rana pożeglują wspólnie na Zatokę Kilońską. Szumią mi w uszach żeglarskie pieśni śpiewane przez Anglików i to bardziej, niż drinki wypite już późną nocą w klubowym barze. Mógłbym z nimi popłynąć. Rzecz w tym, iż mamy zamówiony z rana fracht u Zersena i ruszamy „Cetusem” w drogę do Świnoujścia. (…)
W południe 27-ego na wysokości Laboe doganiamy „Royalista”, który wygląda zjawiskowo pod żaglami. Wprawdzie niesie trójkątne płótna i tylko dwa dolne żagle rejowe na foku i grot maszcie, ale i tak jego tajemniczość i dostojeństwo przyćmiewają naszą chyżość, kiedy pod spinakerem walimy 15-cie knotów, bo jak zawsze cholernie się śpieszymy. Do kraju, rzecz jasna. A tu było, mignęło i szkoda, iż w ustach pozostał tylko smak okowity.”
(…)
Z dziennika, który znów patrzy zdrowszym okiem… 20 czerwca 1984 r. (Po powitaniu w Gdyni „Pogorii”, wracającej z rejsu Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego.
„Życie wydawcy nabiera uroku, zwłaszcza, gdy przyjmuje rolę demiurga. Sergiusz nic nie wiedział o moich zamierzeniach, pisał do mnie listy z rejsu, odpowiadał na pytania, rozwijał wątki, jakie mu podsyłałem do każdego z zawijanych portów na szlaku starych kultur morskich, a teraz dostał zadanie: w czasie wakacji ma napisać książkę-reportaż z wyprawy Szkołą do Indii. Tę, którą ja planowałem, gdybym z nimi pożeglował. Ma szesnaście lat, już dużą wiedzę i łatwość uczenia się, spostrzegawczy i refleksyjny, co wiem na podstawie jego listów, zatem: on napisze a mój „Glob” książkę wyda! „A jak się pisze książki”? – zapytał. Niech przyjedzie w przyszłym tygodniu do wydawnictwa i w kwadrans się nauczy. Uwierzył. Mój Boże, tacy jak on, mogą już wszystko. Teraz mój kłopot w tym, żeby rzecz była drukowalna[1], skoro to takie proste. (…).
Postanowiłem stworzyć własny literacki substytut-metaforę edukacji i przygody pod żaglami (cykl powieści „Przez cztery oceany”), choć lepsza byłaby własna szkoła, ale jak się robi taką szkołę?”
(…)
PIERWSZA SZCZECIŃSKA SZKOŁA POD ŻAGLAMI (1987-2007). OCIOSYWANIE IDEI
Piękna idea uskrzydlonych szkół rodziła się w Polsce w epoce uznawanej dziś przez niektórych za „słusznie zapominaną”, w latach uniesień propagandy sukcesu i twórczej w niej roli m.in. przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji, zwanego „krwawym Maciejem z Woronicza”. Przewodniczący miał nie tylko olbrzymie ambicje głównie polityczne we wdrażaniu realnego socjalizmu, ale i inne fobie na miarę owych ambicji. Jedną z nich było żeglarstwo. Do dziś znawcy przedmiotu wspominają, iż kpt. Maciej stworzył ongiś rzeczywiście nowoczesną bazę produkcyjną TVP i nie żałował pieniędzy na sztukę filmową. Wyłożył takoż kasę na budowę „Pogorii”, w czym miał swój udział Krzysztof Baranowski, zarządzający Bractwem Żelaznej Szekli; kapitan i dziennikarz, uczestnik OSTAR’ 72 oraz drugi (po Telidze) Polak, który samotnie okrążył glob.
„Pogorię” budowano wg projektu Zygmunta Chorenia jako prototyp późniejszych żaglowców (w tym ORP „Iskra”). Budowano ją dla młodzieży. Wszelako prasa po Sierpniu 1980 r. odkryła, iż to kamuflaż, bo miała wozić girlsy wypoczywające na wodnych łożach oraz konie, aby przewodniczący w stosownej chwili, gdzieś na bezludnym lądzie, mógł zażyć jeszcze większej wolności niż w kraju nad Wisłą, w którym „ludziom żyło się dostatnio”. Sierpniowe strajki stoczniowców zmiotły realny socjalizm oraz przewodniczącego. Pozostała „Pogoria”, na której komisje bezskutecznie szukały stajni, girls i wodnych łóżek. Grzechy propagandy sukcesu okazywały się niczym wobec „pańskich gestów” i oceanicznego wyuzdania przewodniczącego, a także planowanego wożenia się z dziwkami za robotnicze pieniądze. Atakujący go mieli przecież absolutną rację. W sprawie czterokopytnych, oczywiście. W „końskich szerokościach” przekonano się później, iż brak klimatyzacji, czy też skutecznego naturalnego nawiewu i obiegu powietrza pod pokładem „Pogorii”, dawały gwarancję przetrwania tam osobnikom wyłącznie o końskim zdrowiu.
Z dziennika, który ożywa nocą… (Szczecin, noc z 11 na 12 października 1982 r., po powrocie z Wesołej).
„Krzysztof wymyślił “Class Afloat”.
Byłby to najlepszy sposób na moje „zniknięcie”? Roczny rejs „Pogorią” szlakiem starych kultur morskich do Indii. Wyprawa z licealistami dookoła Europy, przez Morze Śródziemne, Morze Czerwone, Ocean indyjski, Malediwy, Szeszele, Madagaskar, wokół Przylądka Dobrej Nadziei, i Atlantyk. Zejście z wieżowca na czas, gdy radiowy w nim świat potrzebuje więcej gwarancji na utrzymanie adekwatnej linii redakcyjnej, której – jako zastępca redaktora naczelnego – nie zapewniam. Zabrali już „Morze i Ziemię”, oceanów nie zabiorą. Odejdę… Odpłynę z własnej woli.
Poznałem w domu Baranowskich interesujących ludzi. W większości znają się i pływali z Krzysztofem. W tym gronie będę nowy; nie pytałem, czym zasłużyłem na wyróżnienie w postaci dołączenia do kadry. Mam uczyć polskiego i historii; nakręcać spiralę zainteresowania rejsem i uczestniczyć w przygotowaniu kilku modułów tematycznych ogólnego programu wyprawy, której organizacja jest w toku.
Idea przewodnia mieści się w koncepcji morskiej edukacji, w swoistej szkole życia. Umożliwienia młodzieży realizacji marzeń; udziału w wielkiej przygodzie pod żaglami w zamian za półroczną ciężką pracę na rzecz osób niepełnosprawnych, niedołężnych, starych. Na rejs trzeba zapracować wygrywając jednocześnie konkurencję z setkami innych marzycieli. Konkurować trzeba zaangażowaniem w opiece, stopniami w szkole i w zawodach sportowych. Popłynie garstka, 30-cioro najlepszych. Rejs sfinansowany będzie ze środków PKPS-u, wypracowanych przez blisko tysiąc dziewczyn i chłopców z całej Polski, którzy zgłosili się do Szkoły pod Żaglami. Zatem wyprawa, na którą nikt nie może kupić biletu za pieniądze bogatych wujków i dziadków. Świetna sprawa!
Nie pojawił się jeszcze jeden szczecinianin zapowiadany jako oficer wachtowy; kapitan Wojciech Jacobson. Szkoda. Muszę zatelefonować do Wojtka, czy to oznacza, iż nie może płynąć? Razem byłoby raźniej. Kadra zdaje się bardzo profesjonalna i z dużym doświadczeniem. Głównie żeglarskim, choć jeżeli dobrze zrozumiałem, Kazik Robak jest właśnie belfrem i uczy w liceum. Wrażenie robi Pan Docent Jacek Czajewski. Wzbudza zaufanie i mam nadzieję, iż nie tylko moje. Nieco starszy ode mnie. Wykłada na Politechnice Warszawskiej, a będzie pełnić funkcję dyrektora szkoły. Zatem mój przyszły szef i pierwszy po bogu, Krzysztofie.
Za tydzień wezmę udział w programie telewizyjnym Krzysztofa. Będziemy promować ideę, wyjaśniać szczegóły wyprawy, bronić sprawy…”
(…)
Zapis znaleziony w sztambuchu z tamtego okresu; jeden z trzech dotyczących Szkoły pod Żaglami. Ślad myślenia i przedsięwzięcie, w które los pozwolił się włączyć. Działania, które traktowałem, jak dziś czytam, sposobem na dalsze życie. Bo to dotychczasowe zdawało się nieco warunkowe. „Class Afloat” stało się szansą i wyzwaniem. W żaden inny projekt nie włożyłem tyle serca i pracy. No, może z wyjątkiem czasu, gdy przystąpiłem do organizowania i prowadzenia swojej, Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami.
Przed wyprawą Baranowskiego mnożono przeszkody i atakowano go bezlitośnie, (bo dogmatycznie), jako pomysłodawcę rejsu „dla wybranych”. Jeden z wytrychów do wolności żeglowania zdeponowano w moich rękach. Dziś mogę nim odtworzyć swoje publiczne pyszczenie na przykład z 5 marca 1983 r., będące obroną naszej sprawy przed atakiem „Muzyki i Aktualności” w programie I Polskiego Radia:
Wreszcie ktoś sprawiedliwy pomyślał o obronie interesów polskiej młodzieży i aż dwukrotnie wystąpił w jej imieniu, w powszechnie słuchanej „Muzyce i Aktualności”. Owe żywotne interesy młodych, ich nadzieje na przygodę pod żaglami w krótkich rejsach po Bałtyku, inni chcą zaprzepaścić wymyślając ekskluzywną eskapadę do Indii szlakiem starych kultur morskich. Na dodatek projektodawca tej esencji elitarności, kapitan Krzysztof Baranowski, wymyślił, by na pokładzie żaglowca realizować program nauczania II klasy liceum, określając szereg ułatwień dla wybrańców. Otóż pierwszym warunkiem absolutnie ułatwiającym zakwalifikowanie się do tej grupy jest uzyskanie samych piątek na świadectwie pierwszej klasy liceum oraz co najmniej pięciomiesięczna działalność opiekuńcza nad ludźmi samotnymi, chorymi i bezradnymi. Prócz tego intensywny sportowy trening.
Ktosiowi z „MiA” taka łatwizna się nie podoba, bo „Pogoria” jest własnością społeczna i możliwość pływania na niej powinien mieć każdy jak leci, czyli „Pogoria” dla wszystkich przeciętniaka! Słusznie. Zresztą, wszystko, o czym przed tygodniem ów Ktoś mówił, wydaje się prawdziwe. choćby kłamstwa, którymi się posługuje, solidaryzując się niby z tymi, którzy uważają, iż środki PKPS-u należy przeznaczyć na lepsze opłacanie pielęgniarek, niż łożyć je na rejs. Rzecz w tym, iż PKPS co roku (od lat) oddaje do budżetu państwa przyznane mu wcześniej, a nie wykorzystane na ten cel pieniądze. Brakuje bowiem pielęgniarek, jak i chętnych do pełnienia obowiązków społecznych opiekunów. Mijanie się więc z faktami i „życzliwe” kłamstewka.
Ktosiowi przeszkadza głównie „interesowność” młodzieży, która pomaga starym ludziom nie z dobrego serca, a jedynie po to, żeby się zabrać na fajną wycieczkę. Co jednak utrudnia „Muzyce i Aktualnościom”, aby poprzez siłę swego moralnego oddziaływania i zachęt Ktosia, zdopingować młodzież do bezinteresownej pomocy ludziom chorym i niedołężnym?
Nietrudno zgadnąć, iż po powyższym felietonie już na zawsze ustała moja kooperacja z „Muzyką i Aktualnościami”. Jakiś czas żałowałem, a potem już nie.
SEN O CEJLONIE
W marcu 1983 roku Ministerstwo Oświaty i Wychowania zatwierdziło skład kadry pedagogicznej Szkoły pod Żaglami. Szykowałem się na nauczyciela historii i języka polskiego, Jacka Czajewskiego mianowano dyrektorem szkoły. Mogliśmy nauczać we flaucie i w sztormie, na bukszprycie i w kambuzie, w przechyłach i na równej stępce. Geografii – nie tylko w portach, (ale i u wybrzeży) odwiedzanych 26. państw w różnych szerokościach geograficznych; biologii – wszędzie gdzie napotkamy życie flory i fauny; historii – najlepiej pod piramidami; astronomii oraz odwagi – każdej nocy na pięciu rejach odpowiedzialności; umiejętności realizowania marzeń – przy kreśleniu kursów w słusznym kierunku; no, a przysposobienia obronnego – …? Ten problem ja miałem rozwiązać. Wzięto mnie z zaskoczenia. Było to już po eliminacjach kilku setek dziewczyn i chłopców na torze przeszkód Bazy Marynarki Wojennej na Oksywiu, po wyłonieniu grupy pięćdziesięciu „finalistów”, których należało sprawdzić, zweryfikować i wyłonić z tej doborowej grupy trzydziestkę wspaniałych. „Ponieważ Marek odpadł i nie wyszło mu zorganizowanie obozu szkoleniowo-kwalifikacyjnego na Mazurach, zrobisz to ty” – wskazał na mnie palcem Krzysztof, gdy zmordowani eliminacjami, sumowaliśmy ich wyniki, patrząc na bieluteńki od świeżości „Dar Młodzieży”, wypływający właśnie w dziewiczy rejs do Japonii. Chyba widok tej osobliwej metafory tak dobitnie otwierającej na oścież przestrzeń, do której dążyliśmy, zaważył. Skinąłem głową. „Zostajesz komendantem obozu Szkoły pod Żaglami” – dodał Krzysztof i wpisał mi tę fuchę do książeczki. Pewnie po to, żebym się nie rozmyślił. A były powody, by odstąpić od spijania chwały z prowadzenia obozu. Najpierw należało go zorganizować. Miałem na to dwa tygodnie i zero środków.
Udało się. adekwatnie wręcz cudem, jednak w lipcowy poranek 1983 roku przyjęliśmy – w Ośrodku Sportów Obronnych szczecińskiego kuratorium w Wierzchlądzie nad Jeziorem Miedwie – pięćdziesięciu zdeterminowanych chłopaków. Było nas na początku czterech, równie, jak oni zdeterminowanych: Jacek Czajewski, Waldek Cudowski, Tadek Olszewski i ja. Z tak liczną ekipą przystępowałem do zrealizowania owych kardynalnych zadań. Ustalona jeszcze w czerwcu oficerska kadra „Pogorii” jakby nie miała czasu, by od pierwszych dni włączyć się do pracy z młodzieżą, nad którą mieliśmy niedługo przejąć pieczę na dziewięć miesięcy rejsu. Koledzy z tzw. „układu warszawskiego” główny desant na Wierzchląd przepuścili w trzecim tygodniu obozu; niektórzy z żonami, niektórzy pomagali; niektórzy budzili zaufanie… Ja zaś odczuwałem rosnącą presję innych okoliczności związanych z chorobą oczu, chorobą zaufania, a także koniecznością dokonania najtrudniejszego wyboru: ucieczka na oceany i powrót do zawodowego donikąd, czy też chwycenie się szansy zmiany miejsca zatrudnienia i przejścia do wydawnictwa, przy powołaniu którego pracowałem już od kilku miesięcy. Z tych dylematów rodził się zaczyn powieściowy „Przez cztery oceany” i moje zakotwiczenie w „Globie”, gdy tymczasem „Pogoria” żeglowała już w stronę Indii. Beze mnie.
Udany eksperyment rejsu szlakiem starych kultur morskich dał Krzysztofowi podstawy do rozbudowy pierwotnej koncepcji Szkoły pod Żaglami. Tak rodził się „Fryderyk Chopin” i Fundacja Międzynarodowej Szkoły pod Żaglami. Aż trudno uwierzyć, iż z owych zaprzeszłych, a trudnych dziś do zdefiniowania uzurpacji, w tamtym łatwym do zapomnienia okresie, zbudowano „Pogorię”, „Dar Młodzieży”, „Iskrę”. Poczynał się też „Fryderyk Chopin”. Jednocześnie w polskiej stoczni „zbudowano” dla kanadyjskiej Szkoły pod Żaglami „Concordię” (po latach zatonęła u wybrzeży Brazylii), którą przez szereg lat prowadzili żeglarze ze Szczecina. Edukowali kanadyjską młodzież m.in. kapitanowie: Andrzej Straburzyński, Wojciech Jacobson, Jerzy Szkudlarek. Stawaliśmy się zagłębiem edukacji i wychowania pod żaglami. Obok mutujących szkół Baranowskiego, będących jednak już podmiotami komercyjnymi, powstawały i takie, jak Szczecińska Szkoła pod Żaglami.
PIERWSZA SZCZECIŃSKA…
Jesienią roku 1987 położono stępkę pod szczecińską szkołę. Zarejestrowano ją najpierw w Kuratorium oraz w SOZŻ (obecnie Zachodniopomorski Okręgowy Związek Żeglarski) i ogłoszono nabór, z którego już wiosną 1988 roku wyłoniono młodzieżową załogę na wakacyjny rejs „Pogorią” po Bałtyku.
Środki na wyprawę z patronami szkoły, znanymi przecież abstynentami Conradem i Melvillem (matrosami, co się zowie!), pozyskano z Towarzystwa Zapobiegania Alkoholizmowi. Trzeba pamiętać realia tamtej epoki ustrojowej, by zrozumieć ów subtelny, nie tylko semantyczny kontekst, (czyżby rejs dla dzieci alkoholików?), a także karkołomną, wydawało się decyzję, by sięgnąć do owego funduszu na wyprawę dla jakże niedookreślonej i nieostemplowanej grupy. Jednakże TZA wydawało się z racji wyraźnie prospołecznego programu bytem jakby poza ustrojowym, ponadczasowym, nie do końca przez większość obywateli (na szczęście) rozpoznanym, a tym samym obiektywnie biorąc – ideologicznie i ideowo bezbarwnym. Nastawionym na pomoc bliźnim będącym w potrzebie. A my właśnie byliśmy. Poza tym nikt inny w Szczecinie nie dysponował takim funduszami pomocowymi, których na dodatek TZA nie był w stanie w pełni skonsumować. Tylko nieliczni z grona alkoholizujących się, choć w tej dziedzinie byliśmy w czołówce rankingów europejskich, doznawali bezpośredniej opieki. A fundusz na przeciwdziałanie narodowej pladze rósł z roku na rok, bo miał charakter korkowego, liczonego procentowo od ceny sprzedanych butelek z wyrobami spirytusowymi. Jednym słowem była organizacja, środki i całkiem sensowny program z grupą rozsądnych ludzi, zapętlonych w przepisy ograniczające, jak to wówczas postrzegałem, ich aktywność. Niewydane w roku kalendarzowym środki musiały wrócić do budżetu państwa, czyli przepadały. To wiedziałem zanim wymyśliłem stosowną konwencję do rozmowy z wicewojewodą Tadeuszem Kluką, by go przekonać do naszej misji promowania życia w trzeźwości na morzach i oceanach. Zgłoszona wówczas propozycja trafiła na podatny grunt. Program opracowaliśmy gwałtownie i zgodnie z podpowiedziami płynącymi właśnie od dysponentów funduszu. Tamta pomoc była nieoceniona. Młodzież wszakże nie zbierała butelek po wódce, propagowała werbalnie walory trzeźwego żeglowania, co można uznać za ówczesną fobię założyciela i jego przyjaciół z przyszłej kadry szkoły. Oczywiście, wstąpiliśmy do TZA gremialnie, choć nie wszyscy wiedzieli, iż są jego członkami.
W każdym porcie euforia i wzruszenie wzbudzały umajone plakatami antyalkoholowymi burty żaglowca. Wzrok przyciągały zwłaszcza te z diablikiem na dnie…
Istotą owego pływania, oderwanego wszakże od realności, stawały się etyczne, edukacyjne aspekty żeglugi i stosowanie zasad, których na lądzie postrzegano coraz mniej. Oddalenie od lądu ożywiało pamięć.
Z dziennika… 17 czerwca 1988 r. (Widziane z pokładu „Pogorii”)
„Trzecia doba rejsu. Moje pierwsze komandorowanie wyprawie żaglowcem. I znów zdarzyło się, iż coś robię po raz pierwszy w życiu. Reje obsiadła młodzież Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami. Tej zarejestrowanej przed rokiem, za namową Romka Czaplińskiego. Ot, któregoś dnia przywiózł Romek z Warszawy program morskiej edukacji młodzieży, świeżo podpisany przez Polski Związek Żeglarski i Ministerstwo Oświaty. Sygnatariusze tego dokumentu wymyślili koncepcję tysiąca „szkół pod żaglami”, jako antidotum na ciągle jeszcze podejrzanie „elitarną” koncepcję szkoły Krzysztofa Baranowskiego. Ministerialno-związkowy zaczyn oparty był na niepewnych przesłankach oraz niechęci do Krzysztofa, i choć otwierał nazbyt może mgliste perspektywy na pomnożenie elity przez tysiąc, (w co już nie wierzyłem), to jednak teoretycznie stwarzał szansę, iż znajdą się środki na organizowanie rejsów morskich dla młodzieży, (w co próbowałem uwierzyć).
Stoję obok Jacka Czajewskiego i zerkam w górę. Słońce jeszcze pali niemiłosiernie, choć to późne popołudnie. Mrużę powieki, by lepiej widzieć. Wreszcie zauważamy Ich. Na platformie przy pierwszym salingu siedzą dwaj panowie w słusznym wieku; nogi przewiesili poza platformę, plecami oparci o maszt. Są! A jakby ich nie było. Wszakże na pewno nie milczą:
Conrad: Tego sporu nigdy nie zakończymy.
Melville: Ależ nie domagam się, żebyś uznał moje pierwszeństwo.
Conrad: Mimo to czuję się urażony.
Melville: Miej pretensję do tych z górnej rei. Przez cały rejs obrabiali nam tyłki.
Conrad: Spierali się o nas. To było momentami miłe.
Melville: Chcieli nas poróżnić. Jak można było porównywać mojego Izmaela z Twoim
Jimem?
Conrad: Dano im takie zadanie na czas wyprawy.
Melville: Mam już dosyć seminariów, sesji, i konferencji.
Conrad: Zapowiadało się inaczej, bo pod żaglami…
Melville: A skończyło się jak zwykle, prawie skłóceni próbujemy wytłumaczyć sobie
wzajem, w czym tamci się mylą.
Conrad: Za to tym razem siedzimy wysoko na grzędzie, nad pokładem, pomiędzy
żaglami, a nie w zatęchłej sali konferencyjnej Beinecke Library na
uniwersytecie w Yale.
Melville: Gdzie tak samo brak świeżego powietrza jak w salach Muzeum Morskiego w
Londynie.
Conrad Właśnie… Doceńmy nasze obecne usytuowanie – stąd lepiej widać. „Otago”
pewnie zaraz wyjrzy spoza widnokręgu.
Melville: Słyszałem, iż uznali go za zapóźnionego.
Conrad: Patrz na nawietrzną. Już jest! Wyniosłe maszty trzymają w górze białe płótna,
rozpostarte jak sidła do chwytania niewidzialnej siły powietrza, wyłaniają się
stopniowo z wody, żagiel za żaglem, reja za reją i rosną wciąż, a pod
spiętrzoną budową tego mechanizmu już dostrzegam nieznaczną, drobną
plamkę kadłuba. To on!
Melville: Gratuluję wzroku. Ja zaś czuję, iż kontrkursem do „Otago” zbliża się stary
„Pequod”.
Conrad: Nieco staroświecki, no i mniejszy.
Melville: Najpierw oceń kadłub; drewniany, nie stalowy – to statek starej szkoły. A cera
jego sędziwego kadłuba, długo hartowana i zaprawiana wśród tajfunów lub
ciszy morskiej na wszystkich czterech oceanach, pociemniała jak twarz
francuskiego grenadiera, który walczył zarówno w Egipcie, jak i na Syberii.
Zdaje się, iż czcigodny dziób okrętu jest brodaty. Maszty, ścięte gdzieś na
wybrzeżach Japonii, kiedy sztorm zwalił za burtę te, które okręt miał
pierwotnie, sterczą sztywno w górę, niby trzej starzy królowie z Kolonii.
Prastare pokłady starte i pożłobione, jak owa czczona przez pielgrzymów płyta
kamienna w katedrze w Canterbury, na miejscu, gdzie krwawił Becket. (…) No
i okręt jest przystrojony jak jakiś cesarz etiopski o szyi uginającej się pod
ciężarem wisiorków z polerowanej kości słoniowej. Składają się nań same
trofea, bo był okrętem-kanibalem, strojącym się w zdobyczne kości swych
nieprzyjaciół.
Conrad Niebywały widok. Wręcz muzealny.
Melville: I jak niecodzienne spotkanie.
Conrad: A wszystko dzięki tym młodym ze szkoły. Ożywili nasze statki.
Melville: Rozwinęli żagle tamtych dzienników pokładowych.
Conrad: Jak przypuszczałem, warto było tu zamustrować.
Melville: Zatem, jakbyś jeszcze słyszał o podobnej konferencji pod żaglami, daj znać. A
swoją drogą trochę się zapędzili za Białym Wielorybem; marzyciele.
Conrad: Nawet, jeżeli kiedyś z tego wyrosną, to i tak mają szansę być lepsi od tych,
którzy nie poznali goryczy porażki Jima.
Melville: Znowu zaczynasz? Czas kończyć. Jeszcze ostatni haust i słońce utonie.
Conrad: Uważaj przy przewieszce pod salingiem. Tu jest inaczej, niż na „Pequodzie”.
Melville: I całkiem odwrotnie niż na „Otago”.
Conrad: Na Jowisza! Wypadła mi fajka.
Melville: Fajka za burtą!?
Conrad: Utkwiła w fałdach żagla na fok rei.
Melville: To jak grosik wrzucony do fontanny Di Trevi”.
Czy nasi WIELCY PATRONI rozmawiali i o innych sprawach? Tyle tylko zasłyszeli i zapamiętali Maciek i Marcin podczas klarowania bramrei na „Pogorii”, wracającej z pierwszej wyprawy Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami po Złote Runo – AD 1988. Owo rejowe olśnienie miało miejsce podczas przerwy żeglującego seminarium: «Statki i marynarze Conrada oraz Melville’a – heroizm wierności wobec nakazów odpowiedzialności i honoru». I od tamtej pory obaj panowie, przez dwadzieścia lat, nawiedzali swoją szkołę. Nie zawadzi wspomnieć, iż pierwotnie na patrona aspirował Cyprian Kamil Norwid, żeglarz z konieczności (dwukrotnie przepłynął Atlantyk pod żaglami), rozpaczliwy odkrywca Ameryki (nie dla poetów) oraz malarz-renowator kabin „Black Warriora” w dokach Nowego Jorku. Rzecz w tym, iż młodzież nie była zachwycona jego poezją, a o wyższości „Lorda Jima” i Mobby Dicka” nad innymi obowiązkowymi lekturami, dyskutowała i ze zrozumieniem, i z pasją. Tak więc C. K. Norwida musiałem zachować na inną okazję.
Pierwszy rejs Szczecińskiej Szkoły po Żaglami był szczególny zwłaszcza ze względu na jego edukacyjno-żeglarski charakter; udział w dwutygodniowej wyprawie poprzedzał konkurs ze znajomości twórczości J. Conrada Korzeniowskiego i Hermana Melville’a, a podczas dwutygodniowej żeglugi uczniowie uczestniczyli w sesjach na pokładzie, pod pokładem, a choćby na rejach, zaś efekty tego eksperymentu – w postaci prac pisemnych – oceniane były również na lądzie, w ich liceach. Fragmenty najciekawszych tekstów opublikowano na antenie Polskiego Radia Szczecin, w miejscowej prasie, w gazetkach szkolnych połączonych z wystawami fotograficznymi, w szkolnych radiowęzłach. Na statku działała poczta jachtowa zapewniająca bezpośrednią i zwrotną komunikację z lądem podczas pokonywania każdej mili, a obecni (okresowo) na pokładzie „Pogorii” dziennikarze wykorzystywali wiele okazji do zamieszczania „na żywo” sprawozdań, reportaży z rejsu w rodzimych mediach. Pomysłodawcy koncepcji „tysiąca szkół pod żaglami”, otworzyli szanse wyprowadzenia w morze; w świat wartości sprawdzalnych, a jednocześnie wabiących nie zawsze ułudą – setek, a choćby tysiąc kandydatów na argonautów. I co warte przypomnienia, sfinansowali częściowo rejs ze środków PZŻ.
Od zarania szkoły młodzież walczyła o nagrodę, której (w tym przypadku) nie można było kupić za żadne pieniądze, choć zdarzali się rodzice przekonani, „że przecież wszystko idzie załatwić”. Odpowiadano im, iż rejs jest bezcenny, i iż warto raczej skłonić córkę, syna, by zapracowali na udział w morskiej przygodzie. Zatem rejs był najważniejszym wyróżnieniem za całoroczną pracę. Ci, wygrywający konkursy, a jednocześnie najlepsi uczniowie, uczestnicząc w rejsie uczyli się zespołowej pracy i odpowiedzialności, poznawali obce porty i kulturę odwiedzanych państw (wycieczki po muzeach). Podczas rejsu młodzież przechodziła oczywiście przeszkolenie żeglarskie.
CZY I KIEDY MORZE WYCHOWUJE?
Morze jest wyłącznie żywiołem. Narowistym, wymagającym, nie banalnym. Jednakże samo z siebie nikogo nie wychowało. Zdarza się, iż jako poligon ekstremalnych ćwiczeń, służy do kształtowania postaw, o ile ci, którzy odkryli już walory owego bezkompromisowego żywiołu, potrafią wykorzystać swą wiedzę i doświadczenia, by innych uczyć stosowania zasad ułatwiających bezpieczną żeglugę i osiąganie jej celów. W każdym więc przypadku o powodzeniu tak rozumianej edukacji decyduje nie morze, a ludzie. Wszakże na morzu spotykamy tylu łajdaków, co i na lądzie. Teoretycznie jednak morze ze swą nieokiełzaną mocą będzie ułatwiać deprawację, jak i kształtowanie charakterów spiżowych wedle norm tak pięknie opisywanych przez Mariusza Zaruskiego. Ostatecznie wiemy, iż nie każdy nadaje się na nauczyciela etyki, a już spełnianie tej roli na oceanie i pod żaglami wymagać będzie szczególnych kwalifikacji od tych, którym chcemy powierzyć tak odpowiedzialne zadanie. Tak wtedy sądziliśmy, tak nam się zdawało.
Po przepłynięciu któregoś tam tysiąca mil morskich pod żaglami (jeszcze przed narodzinami szkoły) i przeżyciu kilku szokowych terapii w zetknięciu z kapitanami wyrosłymi bardziej z lektury „Wilka morskiego” J. Londona, niż „Zwierciadła morza” J. Conrada, autor organizując „Szczecińską Szkołę pod Żaglami” nie zdawał się na przypadek.
Kadrę oficerską tej akademii tworzył z ludzi o solidnych doświadczeniach pedagogiczno-wychowawczych; wyjątkowych cechach charakteru i nie mniejszych umiejętnościach żeglarskich. O powodzeniu szkoły i jej skuteczności w zakresie kształtowania postaw etycznych decydowali ludzie, którzy tworzyli wzorce i wcielali je w doświadczenia rejsów, nie tyle słowem, co własnym przykładem. „Żelazną” kadrę szkoły w większości rejsów stanowili: Jacek Czajewski, Jerzy Szkudlarek – jako kapitanowie; Waldemar Cudowski, Hanna Wiśniewska, Mirosław Jakubek, Jerzy Konopa, Roman Gonczar, Sebastian Wypych, Andrzej Zugaj – oficerowie.
Byli autorytetami, cieszyli się zaufaniem ze względu na swój profesjonalizm, umiejętność nawiązywania bezpośrednich relacji oraz stosowane metody szkoleniowe. Każdy z nich był jednocześnie instruktorem, pedagogiem i wychowawcą. Ich wiarygodność w połączeniu z wyżej wspomnianymi cechami, stawała się podstawą procesu edukacyjnego, który nie opierał się na banalnej i werbalnej nauce w szkolnej klasie, ale prowadzony był w warunkach morskich, we współpracy z żywiołem, który dopiero wówczas otwierał szerokie spectrum wychowawczego oddziaływania. I okazywało się, iż jednak morze wychowuje.
RAFY PRZED WYSPĄ SKARBÓW
W dziewiątym roku istnienia, obejmując swym oddziaływaniem około tysiąca młodzieży z dziesięciu liceów z Zachodniego Pomorza, szkoła stanęła przed szczególnym wyzwaniem. Fundacja Krzysztofa Baranowskiego plajtowała; na „Fryderyku Chopinie” ciążył dług kredytowy (zaciągnięty na budowę statku), komornicy nałożyli areszt na żaglowiec i skrępowali go cumami w dość odległym zaułku szczecińskiego portu. Ponad dachami magazynów wystawały, widoczne z korony Wałów Chrobrego, stengi masztów i przekrzywione najwyższe reje. We wrześniu 1996 roku młodzież z II Liceum w Szczecinie pierwsza zauważyła zbliżającą się agonię więźnia i przeszła zapytać, jak ratować bryg? Potrzebnych było 1 mln 200 tys. dolarów. Kwota robiła wrażenie nie mniejsze, niż rdzewiejące i jakby zapadnięte burty Fryderyka. Uczniowie nie mogli uwierzyć, iż na oczach mieszkańców rzekomo morskiego miasta, doszło do aresztu symbolu nie tylko ich marzeń, a nikt nie protestuje. Nie rozumieli kontekstu prawno-ekonomicznego problemów fundacji, poddanej postępowaniu egzekucyjnemu. Wykazywali piękny młodzieńczy entuzjazm i przekonanie, iż kwotę na wykupienie brygu z aresztu uda się zebrać w krótkim czasie. „Ponad milion mieszkańców województwa, w tym ze czterysta tysięcy młodzieży; jeżeli każdy z młodych weźmie udział w naszej akcji, wyłoży po dysze, to bez pudła spłacimy dług i Chopin będzie nasz” – przekonywał lider licealnej grupy. Tak rodziła się w Szczecińskiej Szkole pod Żaglami idea ogłoszenia konkursu „Fryderykiem Chopinem na Wyspę Skarbów”. Konkursu obliczonego na pobudzenie zainteresowania losem wystawionego na sprzedaż statku oraz przekonywanie władz Szczecina do wsparcia zamiaru kupna żaglowca dla szczecińskiej młodzieży.
Nieco wcześniej na rufie statku wypisano Szczecin jako port macierzysty „Fryderyka Chopina”, a zaangażowanym w sprawę żeglarzom udało się uzyskać zgodę na czasowe przeholowanie statku z portu do kei przy Wałach Chrobrego. By stał bardziej na widoku…
Przy wsparciu Urzędu Miasta i Polskiego Radia Szczecin SA ogłoszono konkurs. Każdy kupujący kupon za 10 złotych (nie zaś tzw. „cegiełkę”, jak próbowała tym określeniem zdyskredytować pomysł młodzieży jedna z lokalnych gazet), mógł wylosować nagrodę w postaci udziału w „wyprawie na Wyspę Skarbów”. Wyprodukowano trzydzieści tysięcy losów z zamiarem zgromadzenia zaliczki na rozpoczęcie procesu udomowiania brygu w Szczecinie i wykazania, iż istnieje społeczne zainteresowanie nabyciem żaglowca dla miasta.
Porozumienie o zasadach konkursu oraz rozpoczętej akcji „Ratujmy Chopina” (pomiędzy Urzędem Miasta Szczecin, reprezentowanym przez prezydenta Bartłomieja Sochańskiego a szkołą i Polskim Radiem Szczecin SA), podpisano przed koncertem z okazji dziesięciolecia Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami. W imprezie uczestniczyła młodzież ze szczecińskich liceów oraz załogi z ostatnich rejsów na „Kapitanie Głowackim”.
Na stojący przy kei nabrzeża Jana z Kolna statek, prezydent Szczecin, Bartłomiej Sochański zaprosił wicepremiera Grzegorza Kołodkę i przekonywał do kilku sposobów ratowania brygu. Po tamtej wizycie żaglowiec (nie tylko za sprawą Ryszarda Rejcherta, ówczesnego opiekuna statku), jakby odzyskał chęć do życia. W procesie uzdrawiania pomagała młodzież szczecińskich szkół, pracująca przy jego konserwacji. Czekano na sfinalizowanie wykupienia „Fryderyka Chopina” z komorniczego aresztu. Na przeszkodzie stanęły jednak przeróżne ograniczenia. Między innymi i to, iż Szczecińska Szkołą pod Żaglami była pod względem prawnym strukturą niedookreśloną (bez osobowości prawnej), co uniemożliwiało wypełnianie przez nią funkcji ewentualnego armatora. Były też i inne, poważniejsze przeszkody. Konkurs nie wypalił. Sprzedano raptem około 1,5 tysiąca kuponów, co było sygnałem, iż idea „Chopin dla szczecińskiej młodzieży”, nie trafiła na podatny grunt.
Dziś trudno przesądzać, ile w tym (ograniczeniu społecznego oddziaływania pomysłu), czysto marketingowych błędów dyrektora szkoły, a ile skutecznego czarnego PR, animowanego licznymi publikacjami miejscowej gazety, która przypisywała nam brzydkie intencje i chęć oszukiwania tych, którzy się złapali na haczyk rzekomego konkursu.
Jakież powtarzające się tony; i te z roku 1983 wygrywane na napiętych strunach trójmiejskiej gazety przez kapitana podwodnego okrętu, i te zapisane w 1996 r. na kolumnach szczecińskiej gazety. Szalone podobieństwo w tonacji: „Żeglarstwo to sport elitarny, więc nie łudźmy się, iż wydanie fortuny na zakup jednej łąjby da frajdę tysiącom uczniów i uczennic. Panowie radni, będzie tak samo, jak z tą „wyspą skarbów” – wydacie pieniądze wszystkich, a popłyną nieliczni”. Pomysł z wyspą skarbów był zły, bo nie był pomysłem owego dziennika. Z czasem to do mnie dotarło. Mimo napastliwych i nierzetelnych informacji osiągnęliśmy inny cel nagłaśniając istotny społeczny problem i organizując rejsy (w tym na „Fryderyku Chopinie”) dla blisko osiemdziesięciu uczestników konkursu. Miasto brygu nie kupiło, ale też nie sprzedano go zagranicznemu armatorowi. Dziś statek pręży muskuły przed kolejnym rejsem, z kolejną szkołą pod żaglami.
WAŻNIEJSZE FAKTY Z ŻYCIA SZKOŁY
Z historycznego punktu widzenia, w działalności Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami, można wyróżnić sześć, siedem okresów, zaznaczonych istotnymi dominantami, splecionymi głównie z czynnikami zewnętrznymi, ale i z zanikającą jej aktywnością w ostatnich latach. Prężny okres „pionierski” aż do roku 2005, mimo okresowego problemu z finansowaniem rejsów w roku 1995, co rozwiązano wtedy dzięki sponsorom, łączy się na hipotetycznej sinusoidzie o niewielkiej amplitudzie wahań, z największymi dokonaniami i osiągnięciami.
W pierwszym roku działalności (1987/88), w różnych formach prac przewidzianych regulaminem „1000 szkół”, uczestniczyło ponad 200 uczniów. Najaktywniejsi, wyłonieni w drodze eliminacji i konkursu, w nagrodę – jak wspomniano – popłynęli „Pogorią”. Plonem rejsu było coraz większe zainteresowanie młodzieży żeglarstwem, współuczestniczenie tej młodzieży w zorganizowanej w Szczecinie Wszechnicy Morskiej, a także interesujące wystawy fotograficzne ilustrujące życie młodzieży na morzu.
Kondycja finansowa szkoły przez szereg lat była stabilna dzięki późniejszemu objęciu jej działalności Miejskim Programem Morskiej Edukacji Dzieci i Młodzieży, opracowanym przez Zachodniopomorskich Związek Żeglarski i realizowanym w Szczecinie od 1995 roku.
Podstawowym celem poznawczo-wychowawczym tego programu, będącego szczególnym i unikatowym w skali kraju ogniwem edukacji, było przybliżenie dzieciom i młodzieży szeroko rozumianej problematyki morskiej i żeglarstwa, traktowanych jako istotne nośniki treści edukacyjnych i wychowawczych. Żeglarstwo, pojęte tu bardzo szeroko, pełniło w toku realizacji programu nie tylko zadania wychowania morskiego związanego z regionem, ale i szerzej rozumianego procesu edukacyjnego, we wszystkich pozytywnych aspektach jego oddziaływania, tzn. zdobywania wiedzy, kształtowania adekwatnych postaw społecznych w życiu grupy, umiejętności osiągania celów i pokonywania trudności, resocjalizacji i rewalidacji młodzieży trudnej, niepełnosprawnej itd., a także było doskonałą formą turystyki, rekreacji i sportu.
ETAPY ROZWOJU I TRWANIA
- Grudzień 1986 r. – Komisja Wychowania Morskiego Szczecińskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego zgłasza zarządowi projekt udziału w programie „1000 szkół pod żaglami”, ogłoszonym przez Ministerstwo Oświaty i Wychowania oraz Polski Związek Żeglarski.
- Maj-czerwiec 1987 r. – opracowanie założeń i ram funkcjonowania Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami, działającej pod egidą SOZŻ oraz Kuratorium Okręgu Szkolnego w Szczecinie; ustalanie zakresu współdziałania z kuratorium, parafowanie „promesy” porozumienia.
- Listopad 1987 r. – pozyskanie do idei szkoły młodzieży LO nr II i LO nr VI w Szczecinie, ustalenie regulaminu działalności, przewidywanych form edukacyjnych oraz zasad naboru na rejsy; we współpracy z Radami Pedagogicznymi obu szkół oraz Kuratorium Okręgu Szkolnego.
- Luty 1988 r. – potwierdzenie rejestracji Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami w Polskim Związku Żeglarskim, jako pierwszej z planowanych „1000 szkół”.
- Marzec 1988 r. – podpisanie porozumienia o współpracy pomiędzy SOZŻ i Kuratorium Okręgu Szkolnego w Szczecinie.
- Marzec-maj 1988 r. – spotkania w LO nr II i LO nr VI z młodzieżą uczestniczącą w wykładach o twórczości Conrada i Melville´a, organizacja konkursu wiedzy marynistycznej oraz wystaw (gazetek szkolnych) popularyzujących żeglarstwo, wyłonienie kandydatów na rejs spośród najaktywniejszych uczniów z najlepszymi ocenami.
- Kwiecień 1988 r. – Wojewódzka Komisja ds. Przeciwdziałania Alkoholizmowi przy Urzędzie Wojewódzkim w Szczecinie przyznaje szkole dofinansowanie (500.000 zł) na organizowany rejs po Bałtyku. Pozostałe środki pozyskano z PZŻ oraz SOZŻ.
- Czerwiec 1988 r. – pierwszy rejs Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami na „Pogorii” z udziałem 40 argonautów.
- Wrzesień 1988 r. – utworzenie przy współpracy MPiK w Szczecinie „Wszechnicy Morskiej”[2], otwarcie porejsowej wystawy fotograficznej, koncert szant zespołu „The on” (Ania Łaszewska i Andrzej Mendygrał).
I TAK DALEJ…, NIEKTÓRE WYDARZENIA
- Wiosna 1990 r. – do szkoły przystępuje młodzież LO nr V w Szczecinie. (Zorganizowano dwa rejsy, w sumie dla 30 osób, poza tym 15 osób, które uczestniczyły w konkursach, a nie zakwalifikowały się na rejsy, skierowano na bezpłatny, wakacyjny kurs żeglarski w Sztynorcie, siedmioro z nich powróciło z patentem żeglarza).
- Czerwiec 1991 r. – pierwszy zagraniczny rejs szkoły, do Kilonii pod żaglami „Pogorii”.
- Kwiecień-maj 1992 r. – konkursy wiedzy marynistycznej dla młodzieży z trzech szkół licealnych Szczecina; finały w LO Nr VI.
- Wrzesień 1992 r. – rejs „Pogorią” do Irlandii (najdłuższa trasa rejsu – ok. 1350 Mm).
- Czerwiec 1993 r. – bałtycka wyprawa uczniów szkoły na pięciu jednostkach na Bornholm, wpisana w program 750-lecia lokacji Szczecina na prawie miejskim oraz Centralnych Dni Morza, wsparta finansowo przez Urząd Miejski w Szczecinie.
- Zima 1994/95 r. – pojawiają się poważne problemy z finansowaniem rejsów; Departament Opieki, Wychowania i Kultury Fizycznej Ministerstwa Edukacji Narodowej odmawia dofinansowania głównie z uwagi na miejsko-szczeciński, nie wojewódzki charakter szkoły.
- 03.1995 r. – doświadczenia i dorobek Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami stają się podstawą Programu Morskiej Edukacji Dzieci i Młodzieży, jako wspólnego przedsięwzięcia realizowanego przez Miasto Szczecin, Kuratorium i SOZŻ; podpisano porozumienie, cedując na SOZŻ rolę głównego realizatora i koordynatora programu[3].
- Październik 1995 r. – pierwsze cotygodniowe audycje „Radiowej szkoły pod żaglami” w programie Polskiego Radia Szczecin SA z prowadzącym Łukaszem Czarneckim[4].
- Lato 1996 r. – komornik „aresztuje” „Chopina”; żaglowiec wystawiony na sprzedaż.
- Wrzesień 1996 r. – akcja uczniów szkoły w sprawie wykupienia z morskiego aresztu „Chopina”.
- Wrzesień 1996 r. – 10 tysięcy mil morskich pod żaglami Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami, nawiązanie ściślejsze współpracy z „Kurierem Szczecińskim”.
- Październik 1996 r. – Ratujmy „Chopina”! Konkursy i inne działania wspomagające akcję na rzecz uwolnienia „Chopina” z aresztu.
- 19 października 1996 r. – otwarcie wystawy z dziesięciolecia szkoły. Spotkanie argonautów (uczestników siedemnastu rejsów) w Polskim Radiu Szczecin SA; koncert szantowy „Starych Dzwonów” i Jerzego Porębskiego.
- Listopad 1996 r. – otwarcie bram szkoły dla młodzieży spoza Szczecina; do Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami przystępują uczniowie z liceów w Gryficach i w Świnoujściu.
- Grudzień 1996 r. – ustalenie nowych zasad współpracy Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami z redakcjami „Żagli” i „Morza”.
- Styczeń 1997 r. – do szkoły przystępują uczniowie Zespołu Szkół Ekonomicznych nr II i działająca tam Liga Morska.
- Maj 1998 r. – podczas XIV Ogólnopolskiego Sejmiku Morskiego, który odbywał się w dniach 22-23 maja w Szczecinie, prezes Zarządu PZŻ przedstawił w imieniu Związku pozytywną ocenę działalności Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami w zakresie edukacji morskiej, jako jedynej, tak aktywnej i wszechstronnej formy aktywizacji żeglarskiej młodzieży w Polsce.
- Marzec-czerwiec 1999 r. – w konkursach wiedzy marynistycznej i tematyki poruszanej na łamach „Morza” wzięło udział 160 licealistów z województwa zachodniopomorskiego, z których wyłoniono grupę 23 kandydatów na rejs do Hamburga.
- Wiosna-jesień 1999 r. – nowe formy naboru na rejsy za pośrednictwem „Radiowej szkoły pod żaglami”; etap I: wprowadzenie 6 edycji konkursu radiowego w okresie jesień-wiosna z pytaniami ze zakresu znajomości publikacji w poszczególnych numerach „Żagli” (opracowanych przez prof. Jacka Czajewskiego); etap II: wyłonieni w pierwszym etapie półfinaliści piszą recenzje wybranych książek o tematyce morskiej. Ocenę prac pisemnych łączy się z oceną dotychczasowej aktywności kandydatów i ich wynikami w szkole – na podstawie rekomendacji rad pedagogicznych.
- Wiosna 2000 r. – Nagroda im. Leonida Teligi miesięcznika „Żagle” dla Polskiego Radia Szczecin SA za upowszechnianie żeglarstwa i kultury morskiej w programie „Radiowej szkoły pod żaglami” oraz osiągnięcia w dziedzinie morskiej edukacji młodzieży.
- Czerwiec 2000 r. – 25 rejs Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami.
- Kwiecień 2001 r. – Wydział Oświaty UM w Szczecinie wprowadza nowe, nie uzgodnione z ZOZŻ formy organizacyjne w ramach całościowo realizowanego przez miasto Programu Morskiej Edukacji Dzieci i Młodzieży, ograniczające dotychczasową autonomię i rolę szkoły[5].
- Maj/czerwiec 2002 r. – kalendarzowo najdłuższy w historii Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami zagraniczny rejs morski (trzytygodniowy) „Kpt. Głowackim” do Sztokholmu z bogatym programem edukacyjnym, realizowanym m.in. w szwedzkich muzeach i na pokładzie okrętu „Vasa”.
- Czerwiec 2003 r. – Złoty Dzwon PZŻ dla założyciela i dyrektora szkoły „za 15 lat prowadzenia szkoły”.
- Październik 2003 r. – 15 lecie Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami i przekazanie insygniów władzy Sebastianowi Wypychowi.
- Maj 2004 r. – kooperacja z Wydziałem Oświaty UM ulega kolejnemu zachwianiu z chwilą powołania kolegialnego ciała m.in. do pomocy w prowadzeniu naboru na rejsy szkoły (Nauczycielska Rada Programowa), traktowane jako zadanie nadzorowane przez ten wydział.
- 15 stycznia 2005 r. – spotkanie założycielskie Stowarzyszenia Szczecińska Szkoła pod Żaglami zwołane przez prezesa Polskiego Radia Szczecin SA, przyjęcie projektu statutu, wybór organów władzy. Sąd Rejonowy w Szczecinie w dniu 24.05.2005 r. postanawia wpisać stowarzyszenie do KRS; pierwszym prezesem – Mira Urbaniak, sekretarzem – Sebastian Wypych.
- 2006-2007 r. – nowy etap działalności szkoły, ujętej organizacyjnie w ramy stowarzyszenia; próby utrzymywania dotychczas ukierunkowanej aktywności z jednoczesną dominacją form sugerowanych przez władze oświatowe UM w Szczecinie.
- 2008-2009 r. – powolne załamywanie się poprzednich form aktywności i odchodzenie od dotychczasowej tradycji[6].
- Czerwiec 2010 r. – wystawa w Muzeum Narodowym w Szczecinie z okazji 65-lecia żeglarstwa na Pomorzu Zachodnim z zaznaczeniem ważnej roli Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami w morskiej edukacji młodzieży.
- 2009-2015 – rejsy z kadrą powoływaną przez stowarzyszenie oraz dalsza działalność edukacyjno-żeglarska w ramach Programu Morskiej edukacji Dzieci i Młodzieży. (Autor nie miał wglądu do dokumentacji przebiegu zdarzeń animowanych przez stowarzyszenie.
KADRA
Filarami szkoły, zwłaszcza w okresie pionierskim, stały się osoby, które autor poznał wcześniej (1983) przy organizacji obozu szkoleniowo-kwalifikacyjnego na rejs „Pogorią” szlakiem starych kultur morskich. Jacek Czajewski i Waldemar Cudowski, obaj wyśmienici żeglarze i wychowawcy młodzieży pod żaglami; pierwszy znakomity naukowiec i autor licznych podręczników żeglarskich, drugi z harcerską biografią i doświadczeniami z Marynarki Wojennej. Odpowiedzialni do bólu i bezkompromisowi w realizacji celów szkoły.Nigdy nie zawiedli; w ich ręce można było oddać najbardziej niesforną młodzież, którą umieli uformować etycznie, żeglarsko, a również intelektualnie, w czym celował Jacek Czajewski. Do nich dołączyli kolejni budowniczowie szkoły
Kapitanowie; prowadzenie rejsów.
Jacek CZAJEWSKI – kapitan w dziewięciu rejsach szkoły.
Jerzy SZKUDLAREK – kapitan w pięciu rejsach szkoły; w siedmiu innych rejsach pełnił funkcje I bądź II oficera (ogółem uczestniczył w dwunastu wyprawach).
Bohdan DĄBROWSKI – prowadził pięć rejsów.
Ziemowit BARAŃSKI – trzy rejsy.
W pojedynczych rejsach żaglowcami i jachtami szkoły dowodzili:
Witold Zdrojewski, Janusz Zbierajewski, Andrzej Czaja, Jerzy Stogniew, Jan Dryl (x2), Grzegorz Grudzień (x2), Jerzy Wilk, Andrzej Gedymin.
Ostoja pedagogiczno-oficerska:
Hanna Wiśniewska, Waldemar Cudowski, Roman Gonczar, Mirosław Jakubek, Sebastian Wypych, Jerzy Konopa, Wojciech Bychawski, Andrzej Zugaj, Jakub Klonek. Sporadycznie wspierali szkołę udziałem w rejsach, pełniąc funkcje oficerów wachtowych:
Janusz Kusiewicz (x2), Ryszard Rajchel (x2), Andrzej Betka (x2), Krystyna Trych (x2), Zygmunt Biernacik, Marek Stryjecki, Jerzy Domański, Paula Żbikowska, Ryszard Żełudziewicz, Roman Łącki, Jerzy Szwoch, Maciej Krzeptowski, Andrzej Gedymin, Marek Łęcki, Mieczysław Lewicki, Wojciech Zientara, Zbigniew Czajewski, Henryk Supronowicz, Wojciech Hanszke, Paweł Ryżewski, Andrzej Pietrzyk, Waldemar Rzeźnicki, Wojciech Malejka, Aleksander Sondej, Wacław Jachimowicz.
Nauczyciele szczecińskich liceów, najaktywniej animujący wychowanie morskie w ramach Pierwszej Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami; uczestnicy rejsów:
Hanna Sorokin, Wiktoria Drewniak i Jan Małkiewicz.
KONKLUZJE
Z biegiem lat formuła szkoły najpierw wietrzała, aż się przeżyła; wygasał też entuzjazm i energia napędzające jej animatorów, przybywało kłopotów i problemów zarówno egzystencjalnych, związanych z odpowiednim zasilaniem finansowym, jak i zwyczajnie ludzkich, powiązanych z zapewnieniem pełnego bezpieczeństwa rejsów (kadra nie była coraz młodsza). Równolegle, a może choćby nieco szybciej, te pierwotnie wydające się wieczne i niezniszczalne pragnienia kandydatów na argonautów, zaczęły u wielu młodych zanikać, rozmywać się w świecie ofert na wszystko i dla wszystkich. Im łatwiejsze stawało się poznawanie, zwiedzanie świata bez potrzeby moknięcia, marznięcia i harówy na rejach, tym prostsze było ich zaspokojenie. Ciepłej wody w kranach starczało dla wszystkich, rosły konta w bankach, więc świat się otwierał bez potrzeby świadczenia pracy i konkurowania, współzawodniczenia, by zdobyć promesę na trudną podróż, choć bezpłatną, co nie stanowiło już żadnej zachęty. To prawdopodobnie jedna z przyczyn osłabienia atrakcyjności szkoły mimo nieustannego szukania nowych motywatorów. Problem ten dotykał i innych organizatorów morskiej edukacji młodzieży w Polsce, dysponujących profesjonalną bazą szkoleniową i ogromnymi (w stosunku do biedniutkiej Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami) środkami budżetowymi. Również tu w Szczecinie. Być może także rosnąca z roku na rok komercjalizacja imprez o charakterze żeglarskim, wypaczała, czy wręcz zaprzeczała ideom promowanym w morskim wychowaniu młodzieży, zwłaszcza tym kanonom i etycznym paradygmatom żeglarstwa, na których opierał się program Pierwszej Szczecińskiej Szkoły pod Żaglami. Kiedyś miały one charakter scalający, animując atrakcyjne i różnorakie formy aktywności żeglarskiej. Z czasem stały się dla wielu, jak można przypuszczać, coraz bardziej anachroniczne. Medialność obchodów kolejnych Dni Morza, The Tall Ship’s Races, Zlotów oldtaimerów, przyciągających z roku na rok rosnącą uwagę mieszkańców nie tylko naszego regionu jakoś nie idzie w parze z niewerbalnym zainteresowaniem młodzieży uprawianiem żeglarstwa, mimo wysiłków realizatorów kolejnych mutacji programów morskiej edukacji, ale nie jest to wytyk, bo to już zupełnie inna historia.
I jeszcze dość ryzykowna hipoteza, iż jedną z niedocenianych na początku przyczyn słabnięcia siły oddziaływania szkoły, były jej sukcesy (na skalę ogólnopolską), nagrody, popularność i właśnie zainteresowanie mediów, spędzające (być może) sen kilku urzędnikom Wydziału Oświaty UM, którzy po 2000 r. chcieli jej dorobek przejąć i podporządkować kierownictwu wydziału. Tworzono najpierw adekwatnie alternatywny dla szkoły „program” niby z nią, ale faktycznie z minimalizowaniem jej roli i pomijaniem istoty, czyli wymogu akcentowania dość wyrafinowanej idei wychowania przez zespołową pracę w trudnych warunkach, wyzwalających odpowiedzialność i odwagę, a scalających owe paradygmaty etyczno-wychowawcze wokół poszukiwania przygody pod żaglami. Najpierw mordęga i pokonywanie słabości, później euforia z efektów zespołowej pracy i laba na deku z szantą na ustach. Zastąpiono to koncepcją rekreacyjnych z zasady rejsów z kukiem wyręczających załogantów w kłopotliwym obieraniu ziemniaków i parzeniu herbaty. Przesada autora w takim ujęciu sprawy wydaje się oczywista, ale tylko to, co jest przesadą. Program Morskiej Edukacji Dzieci i Młodzieży poszerzał się i obejmował swym oddziaływaniem dzieci przedszkolne, szkoły podstawowe, gimnazja i licea. Zaś elitarność szkoły skupionej na młodzieży licealnej, rosłej już i fizycznie silniejszej, stawała się jakby przeszkodą, choć można ją było inaczej ulokować w owym programie. Szkoda, iż nie postawiono tej sprawy jasno. Urząd Miasta miał swoje racje, a szkoła ze swą dziwną autonomią tylko przeszkadzała w urzeczywistnianiu zamysłu robienia czegoś lepszego, większego, na szerszą skalę i z udziałem wszystkich grup dzieci i młodzieży. Zatem, porównywanie szkoły z lat 1987 – 2007 z formami edukacji morskiej przyjętej i realizowanej później przez agendy Wydziału Oświaty UM w Szczecinie; Pałac Młodzieży i Centrum Żeglarskie, w zasadzie nie ma sensu. Żadna forma, ujmując rzecz historycznie, nie była lepsza od drugiej. Były inne i szkoda, iż późniejsi, niby kontynuatorzy idei szkoły, nie umieli tego, ani zauważyć, ani docenić.
Program mający tak długoletnią i bogatą historią oraz różne etapy wdrażania przez kilka podmiotów, a w tym przez Zachodniopomorski Okręgowy Związek Żeglarski oraz Szczecińską Szkołę pod Żaglami, przez cały czas pozostaje wartością niepodważalną, jako podstawa unikatowego programu morskiej edukacji w skali kraju.
PS.
W tekście autor wykorzystał fragmenty ze swej książki pt.: „Archipelag pod żaglami”. (Wydawnictwo PLEWNIA, Szczecin 2017).
—
[1] Książkę S. Nawrockiego „Byłem kaczorem” szczeciński „Glob” wydał w 1985 r. w nakładzie 40 tys. egz. Autor otrzymał za nią dwie nagrody, m.in. nagrodę literacką GK ZHP.
[2] Działała w latach 1988-1994.
[3] Podpisane porozumienie nawiązywało do uchwały Rady Miejskiej Szczecina z 1994 r. w sprawie polityki społecznej miasta.
[4] W grudniu roku 1996 program „Radiowa Szkoła pod Żaglami” prowadził już red. Sebastian Wypych, późniejszy dyr. szkoły (od października 2003 r.).
[5] W Wydz. Oświaty UM od pewnego już czasu krystalizował się pomysł szerokiego programu morskiej edukacji, zarządzanego i finansowanego wyłącznie przez miasto. Samodzielność SSpŻ, wymykająca się spod jurysdykcji władz oświatowych, budziła niezadowolenie niektórych osób w magistracie. Plany UM związane z rozbudową Centrum Żeglarskiego przy ul. Przestrzennej, stwarzały podstawę do rekonstrukcji dotychczasowego programu, poszerzenia go, a z chwilą pozyskania profesjonalnej bazy szkoleniowej, rezygnacji z uciążliwej dla UM współpracy ze Szczecińską Szkołą pod Żaglami.
[6] Sugestia autora na podstawie własnych obserwacji i rozmów z większością członków-założycieli stowarzyszenia. Szkoła wszakże przez cały czas działała wprowadzając różnego rodzaje modyfikacje organizacyjne.