W mglisty, deszczowy wieczór na polskiej wsi, milioner Krzysztof Kowalski ostrożnie prowadził swój luksusowy samochód, wioząc swojego ośmiomiesięcznego synka. Nagle na drodze rozsypały się gwoździe, powodując gwałtowny poślizg i dachowanie pojazdu. Ranny i oszołomiony, zdołał wydostać przerażone dziecko z wraku, zanim stracił przytomność w strugach deszczu.
Siedmioletnia bezdomna dziewczynka, Ola Nowak, która mieszkała w pobliskiej drewnianej chacie, usłyszała huk i pobiegła pomóc. Gdy zobaczyła nieprzytomnego mężczyznę ściskającego płaczące niemowlę, coś w jego twarzy sprawiło, iż jej serce zabiło mocniej.
Rytmiczny stukot deszczu o szybę hipnotyzował Krzysztofa, gdy jechał boczną drogą. Jego palce wystukiwały melodię na kierownicy. W swoim wieku biznesmen nauczył się doceniać takie chwile spokoju, zwłaszcza gdy miał przy sobie swój największy skarb synka śpiącego w foteliku z tyłu.
Chłopczyk miał zamknięte oczka i zaciśnięte piąstki, co budziło w Krzysztofie czułość, której mało kto w nim podejrzewał. Pod twardą skorupą biznesmena kryło się serce, które topniało na widok tej bezbronnej istotki.
Wizyta u rodziny na wsi była przekładana trzy razy, ale dziś nic nie mogło go powstrzymać. Zapach mokrej ziemi wypełniał wnętrze auta, przywołując wspomnienia z dzieciństwa. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak biegał boso po deszczu, nie podejrzewając nawet, iż kiedyś będzie jeździł luksusowym samochodem po tych samych wiejskich drogach.
Los ma dziwny sposób przywoływania nas do korzeni, pomyślał, zwalniając przed zakrętem. Nagle usłyszał charakterystyczny dźwięk jednoczesne pęknięcie kilku opon. Kierownica zaczęła drżeć w jego dłoniach, a samochód wymknął się spod kontroli.
Nie, nie, nie wyszeptał, desperacko próbując utrzymać auto na drodze. Niemowlę obudziło się i zaczęło płakać dźwięk, który przeszył Krzysztofa jak ostrze. Świat zwolnił, gdy samochód zaczął się przewracać.
Poczuł, jak pas bezpieczeństwa wbija się w jego ciało. Wokół rozbijały się szyby, metal zginał się z przeraźliwym skrzypem. Jedynym, co go obchodziło, był płacz dziecka. Gdy auto w końcu się zatrzymało, Krzysztof był zwisający głową w dół, uwięziony przez pas. Krew spływała mu z czoła. Miał zamglony wzrok, ale słyszał wyraźnie przerażone krzyki synka.
Z niewyjaśnioną siłą uwolnił się i doczołgał do fotelika. Tatuś jest tutaj, kochanie wyszeptał drżącym głosem, sprawdzając każde paluszki, każdy oddech. Cudem chłopiec wydawał się nie być ranny, tylko mocno przestraszony. Krzysztof wydostał go z fotelika i przez rozbitą szybę wyszedł na zewnątrz, osłaniając głowę dziecka własnym ciałem.
Deszcz lał się strumieniami, gdy stanął na nogi. Drżały mu kolana, może od szoku, może od niewykrytych jeszcze obrażeń. Dziecko wciąż płakało w jego ramionach, gwałtownie moknąc. Rozejrzał się, szukając pomocy, ale droga była pusta. Ból w żebrach narastał. Wzrok zaczął mu się zamazywać. Przytulił syna mocniej, zdecydowany chronić go za wszelką cenę, ale siły go opuszczały.
Proszę wyszeptał, zanim osunął się w błoto, wciąż trzymając dziecko przy piersi. Ostatnim, co zobaczył przed utratą przytomności, były małe bos















