Był piękny, słoneczny poranek. Ryszard, z głową wtuloną w słuchawki, zamiatał podłogi na dworcu autobusowym, gdzie spędził ostatnie dziesięć lat swojego życia. Nagle usłyszał niepewny głos: „Przepraszam…”.
Odwrócił się i zobaczył kobietę około trzydziestki, wyglądającą na wyczerpaną, z podpuchniętymi oczami i śladami łez na policzkach. Trzymała na rękach niemowlę, a obok stało dwoje starszych dzieci.
„Czy mogę pani jakoś pomóc?” – zapytał, zdejmując słuchawki.
„Muszę… muszę dostać się do Krakowa. Czy mógłby mi pan kupić bilet?” – odpowiedziała drżącym głosem.
„Wszystko w porządku? Wygląda pani na zestresowaną…”
Kobieta zawahała się. „Uciekam od męża. On… to nie jest dobry człowiek. Boję się go. Moja siostra mieszka w Krakowie, ale zgubiłam portfel…”
Nie mogąc odmówić, Ryszard wydał ostatnie swoje pieniądze na bilet.
„Dziękuję z całego serca” – szepnęła, łkając.
„Proszę zadbać o dzieci” – odparł.
„A mógłby mi pan podać swój adres? Chcę się odwdzięczyć.”
Ryszard w końcu uległ, a niedługo autobus z kobietą i dziećmi zniknął za zakrętem.
Po pracy wrócił do córki, Zosi – jedynej osoby, która mu pozostała, gdy żona odeszła. Dziewczynka, choć miała zaledwie dziesięć lat, gotowała i sprzątała jak dorosła. Wieczorami opowiadali sobie o minionym dniu.
Następnego ranka obudził go krzyk Zosi: „Tato! Zobacz, co jest przed domem!”
Na podwórku stało kilkanaście paczek. Na jednej z nich leżała koperta z listem:
„Drogi Ryszardzie, to ja – kobieta z dworca. Zostawiam panu swoje rzeczy. Może pan je sprzedać i zarobić trochę grosza. Dziękuję za pomoc.”
Zanim Ryszard zdążył dojść do siebie, usłyszał brzęk tłuczonego szkła. Zosia upuściła wazon! Ale wśród skorup coś błyszczało… diament!
„Jesteśmy bogaci!” – krzyknął z radością.
„Musimy to oddać!” – zaprotestowała Zosia, wskazując adres nadawcy.
Ryszard namawiał córkę na zatrzymanie skarbu, ale w końcu uległ. Udając się do jubilera, pana Nowaka, usłyszał, iż kamień wart jest 400 000 zł. Jubiler jednak oferował tylko 40 000 zł, tłumacząc, iż bez dokumentów to ryzyko.
Gdy Ryszard wrócił do domu, Zosia zniknęła. Na stole leżał liścik:
„Masz mój diament. jeżeli chcesz zobaczyć córkę żywą, przynieś go pod wskazany adres. Policja? Zapomnij!”
Serce Ryszarda zamarło. Przypomniał sobie słowa kobiety o „złym mężu”. Adres zgadzał się z nadawcą paczek!
W starym domu bandyta przyłożył mu pistolet do skroni. „Gdzie diament?” – warknął.
Ryszard podał mu kamień, ale mężczyzna wpadł w szał: „To szkło! Gdzie prawdziwy?!”
Wtedy Ryszard zrozumiał – jubiler go oszukał! Wrócił do sklepu, powiązał oszusta i wymusił zeznanie. Okazało się, iż jubiler i porywacz działali razem. Kamień był kradziony!
Ryszard zrobił zdjęcie związanemu oszustowi i wezwał policję, po czym wrócił do porywacza z podstępem: „Twój kumpel cię wydał! Diament jest w sejfie, a on… nie żyje.”
Porywacz wpadł w furię i pognał do sklepu – wprost w policyjną zasadzkę. Ryszard uwolnił Zosię.
„Tato… naprawdę go zabiłeś?” – zapytała przerażona.
„Nie, kotku. To był blef. Ale teraz obaj mają przechlapane.”
I tak się stało. Bandyci trafili za kratki, choć Ryszard zastanawiał się, czy i on nie zawinił, nie idąc od razu na policję. Najważniejsze, iż Zosia była bezpieczna.